poniedziałek, 3 marca 2014

Od Joela


Stałem nieruchomo patrząc na zimne ciało Tei. W nozdrza palił mnie zapach wampirzycy i miałem niezwyciężoną ochotę ją zabić tu i teraz po 1 za to co zrobiła i po 2 automatycznie kim była. Czułem jak powoli drzwi do mojego umysłu otwiera czarna rozpacz, smutek i żal. Chciałem krzyczeć i sprawić, aby cały świat zapłacił mi za winy wyrządzone Tei.
  Ale ja tylko stałem. Nieruchomo.
Gdzieś tam jakby przez mgłę przelatywały mi słowa tej kobiety. – „Wybacz mi naprawdę nie wiem co się stało, proszę cię wszystko będzie dobrze, wybacz!”.
  I nagle coś się ze mną stało. Odwróciłem się i z całej siły uderzyłem ją w policzek, aż poleciała na ścianę. Ręka mnie paliła od jej dotyku. Zacisnąłem ręce w pięści i stałem przed nią dysząc ciężko. Podszedłem do niej i zacisnąłem jej dłoń na szyi. Ręka piekła, ale coraz czerwieńsza plama rozlewała się po jej szyi.
- To wszystko twoja wina żmijo… Wredna pijawko…
- Proszę cię, Joel to nie ja, to… - wydusiła.
- Niech cię Bóg ukaże kiedy przyjdzie koniec świata.  Bo ja nawet nie mam siły.
 Gdy wypowiedziałem słowo „Bóg” wzdrygnęła się. Miałem ochotę spalić ją żywcem, bo to był najpopularniejszy środek na śmierć wampira. To też zależało przede wszystkim od rejonu na świecie. Kołki w Stanach, czosnek w Afryce, harpun nasączony święconą wodą na Grenlandii, światło słoneczne i ogień we wszystkich pozostałych częściach świata.
  Jednak nie miałem ochoty o tym myśleć. Puściłem ją i cofnąłem się. Porwałem Teę w ramionach i wysyczałem.
- Zapłacisz mi jeszcze za to.
  Całą drogę do domu myślałem co się teraz stanie. Wszystko się okaże za parę godzin. Jeśli ta jędza wstrzyknęła jej jad… Powinna się…
 Zmienić.
 Zakryłem twarz rękoma. To było niemożliwe. Na razie nie chciałem o tym myśleć. Pomyślałem o naszym małym Jerry’m. Miałem nadzieję, że jest w bezpiecznych rękach.
Gdy wróciliśmy do domu zaniosłem Teę do sypialni. Cały czas spała, a mały nieprzerywanie płakał, jakby wiedząc co się dzieje. Naprawdę rósł w oczach. Powinien mieć teraz miesiąc, a wyglądał na ośmiomiesięczne dziecko. Wziąłem go na ręce i odgarnąłem z jego czółka jasne włoski. Patrzył na mnie uważnie.
- Kocham cię mały diabełku. Nie wiem dlaczego uważałem, że chcesz zniszczyć mamę.
Uśmiechnął się po dziecięcemu obśliniając się przy okazji. Pocałowałem go w czoło. Z pokoju wyszła chyba koleżanka Tei. Popatrzyła na mnie ze zdziwieniem trzymając butelkę.
- Już wróciłeś?
- Uhm…
 I wtedy spostrzegła śpiącą Teę. Butelka wypadła jej z ręki i podeszła bliżej.
  W tym samym czasie gdy butelka odbiła się od ziemi zakręciło mi się w głowie i pochłonęła mnie ciemność.
  Ocknąłem się na łóżku. Mignęły mi tylko usta rozciągnięte w szerokim, okrutnym uśmiechu i znane, czarne oczy.
  Podrapałem się po głowie. Starałem się przypomnieć sobie co się stało. Byłem u Seby… Potem ktoś po mnie zadzwonił… Wróciłem do domu…
  Rozkojarzona i blada jak papier Tea bawiła się z Jeremy’m. Obserwowała mnie uważnie, a w jej oczach widziałem strach.
- Jak się czujesz? – zapytała cicho.
- Normalnie… A jak mam się czuć? – zapytałem zdezorientowany.
- Zrobił to… Usunął ci pa…
- Co? – nie zrozumiałem, bo Jerry zaczął gaworzyć.
- Nic… Nic już… Odpoczywaj kochanie.
- Daj spokój. Choć pójdziemy na spacer.
  Obserwowałem zdziwiony Teę. Dziwnie się zachowywała. Miała sińce pod oczami, była strasznie blada i miała spierzchnięte usta. Włosy w nieładzie, rozmyty makijaż, jakaś dziwna wysoka bluzka zakrywająca szyję. O co chodziło??
- Skarbie, co się dzieje? – pocałowałem ją mocno w usta.
Gdy objąłem ją w pasie stęknęła cicho. Popatrzyłem na nią zaniepokojony.
- O co chodzi?
- Trochę mi nie dobrze.
- Może skoczę po leki?
- Nie, to tylko brzuch.
-  Brzuch? Tym bardziej.
- Nie, Joel nie idź…
Cmoknąłem ją w czoło.
- Zaraz wracam.
  Wziąłem pieniądze i przebiegłem truchtem odcinek lasu. Wpadłem na ulicę i przeszedłem się pieszo do centrum. Wstąpiłem do apteki i kupiłem lekarstwo.
  Po powrocie w domu panowała jakaś dziwna aura. Mały okropnie płakał… Zaraz… Nie tylko on… Krzyki? Krzyki!! Teaurine…
  Wpadłem przerażony do pokoju i zdębiałem.
Ten obleśny typ pochylał się na Teą i ze złowrogim śmiechem zdzierał z niej ubranie.
Wtedy już po prostu nie wytrzymałem. Walnąłem go z całej siły, a on zaskoczony poleciał na ścianę. Potem szybko wskoczył na okno. Rzucił jeszcze przed ucieczką.
- To nie koniec moja droga. Przyszedłem tu ostatni raz. Wkrótce do mnie sama przyjdziesz.
Przytuliłem do siebie drżącą Teę. Czułem, że to dopiero początek…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz