sobota, 1 marca 2014

Od Joela

 Podejrzewałem, że tak będzie, ale jak jej miałem wytłumaczyć, że nie może go jeszcze zobaczyć, bo dostanie szoku? No i ten facet... To coraz bardziej stawało się niepokojące. Gdy Tea poszła się zdrzemnąć, stukałem palcami o parapet i zadzwoniłem do Kate.
- Wiem o co chcesz spytać. Tak, pozbyliśmy się skrzydełek. Tylko...
- Co?
- Jest mały problem.
- Jaki? - warknąłem.
- Coin..
- Co Coin do cholery jasnej?!
- Przywiązała się do niego...
- W dupie to mam! Nie jest jego matką. Idę po niego.
- Joel...
- Gdzie ona mieszka?
- Joel...
- Gdzie?
- Na Street Road po drugiej stronie miasta. Ale Joel
Jednak już się rozłączyłem. Nie zamierzałem patrzyć jak moja żona się smuci. Dziecko powinno być z nią, a nie z obcą babą.
  Chwyciłem w biegu kurtkę i dotarłem na ulice. Złapałem taksówkę i pojechałem. W głowie miałem sprzeczne myśli. Co Coin miała do małego?
 Wkrótce dotarłem na miejsce. Bez trudy namierzyłem dom Coin, choćby dlatego, że w okolicy było ich mało, a żadna normalna osoba nie powiesiła by czarnych zasłon w oknach.
  Zapukałem, a ona po chwili otworzyła.
Uniosła brwi, a ja przepchnąłem się koło niej.
- Joel zostaw go... - powiedziała cicho, a ja otwierałem drzwi do pokoi.
- Gdzie on jest?
- Nie możesz... go... - Odepchnąłem ją i wreszcie trafiłem do pokoju.
   Zachłysnąłem się gwałtownie powietrzem. Pokój był urządzony specjalnie jak dla dziecka. Niebieskie ściany, a na nich namalowane białe baloniki. Pomarańczowy, miękki dywan. Mnóstwo zabawek, krzesełko dla dziecka i nocnik. Szybko namierzyłem mojego syna. Leżał w niebieskim łóżeczku i ruszał jakiegoś dzwoniącego clowna. Dopiero po chwili zauważyłem, że ma coś doczepione do nogi co mrugało lampką na zielono.
  Zanim Coin zdążyła mnie powstrzymać wyjąłem go z łóżeczka. Lampka zaczęła migać na czerwono, a coś w bluzie Coin zaczęła piszczeć. Zmrużyła oczy.
- Nie oddam ci go bez walki.
- Ty jesteś chora psychiczne. - Odparłem i przytuliłem do siebie małego.
- Nie jestem. To wszystko twoja wina.
Zaczęła mnie szarpać i drapać. To było jakieś co najmniej dziwne. Odepchnąłem ją, a ona zaczęła krzyczeć.
- To ja powinnam je urodzić nie ta szmata!! - krzyczała w  amoku.
Wytrzeszczałem oczy. Ona naprawdę była chora umysłowo.
-  Poroniłam... - powiedziała cicho, a ja wściekły powiedziałem.
- Co to ma związek, ze mną, Teą i naszym synem? Odczep się od nas.
- Taki ma to związek, że ona mogła urodzić twoje dziecko, a ona nie.
Cofnąłem się gwałtownie pod ścianę i nagle z Coin zaczęło się coś dziać.
  Zajęła się jakoś białą łuną. Zakryłem oczy małego przed oślepiającym blaskiem.
Gdy znów na nią popatrzyłem, myślałem, że dostanę zawału.
Dominique.
 Widząc moją minę roześmiała się okrutnie.
- Tak, to ja. Twoja droga Coin nie żyje od dwóch lat. Zabiła ją własna siostra wiesz? - wybuchnęła śmiechem. - A raczej nie wie, że to zrobiła, bo Coin cudownie "ożyła".
- Jesteś... nienormalna... - Szepnąłem.
Uśmiechnęła się krzywo.
- Może i jestem. Ale niczego nie podejrzewałeś prawda? Za parę godzin twój syn miał zostać oddany Gregorowi.
- Jakiemu Gregorowi? - zapytałem czując się jak w jakimś koszmarze.
- A kto nawiedza ciebie i twoją żonkę od siedmiu boleści?
- On... - szepnąłem cicho wpatrując się niewidzącym wzrokiem w nią.
- Tak. To ten. Po wczorajszej wizycie, stwierdził z niezadowoleniem, że jesteś silny... Za silny... - uśmiechnęła się lekko i podeszła do mnie, a ja nie miałem się gdzie cofnąć. - To mi się podoba, aniele.
Zmrużyłem oczy.
- Odsuń się ode mnie wiedźmo.
Położyła mi ręke na policzku, a ja patrzyłem na nią uważnie.
- Czemu to robisz? Nie pamiętasz, jak nam było dobrze, za nim zjawiła się ta wywłoka? Straciłam twoje dziecko...
- Puszczałaś się z kim tylko popadnie. Na pewno nie było moje.
- Jak śmiesz... - krzyknęła, a po chwili się opanowała. - Jestem piękniejsza i inteligentniejsza. Nie zachowuje się jak jakaś żałosna histeryczka i potrafię docenić co mi da los. Znam też twój sekret... Ucieknijmy razem... Zostaw jej to dziecko, jako pamiątkę po sobie.
 Wybuchłem jej śmiechem w twarz.
- Jesteś żałosna. Nie dorastasz jej do pięt. A teraz odsuń się.
- Popełniasz błąd... Gregory właśnie jest w waszym domu... Jeśli mnie odrzucisz, zabawi się twoją żonką.
 Widziałem w lustrze na szafie, jak moje oczy zapłonęły gniewem. Odepchnąłem ją i pobiegłem przed siebie z malcem na rękach.
  Musiałem jak najszybciej tam dotrzeć. Obawiałem się, że mówiła prawdę...
To był jakiś koszmar.





























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz