środa, 30 kwietnia 2014

Od Jeremiego

 Tej nocy zostałem u Johny. Położyłem się na kanapie, bawiąc się komórką. Martwiłem się o nią. Próbowałem dodzwonić się do Kate, ale niestety bezskutecznie.
  W drzwiach pojawiła się Jenny teraz już w czerwonej tunice. Znałem ją dobrze i wiedziałem, że przeważnie śpi/ nie śpi w ubraniach. Nie przeszkadzało mi jakoś to bardzo. Teraz uważałem to za miłą odmianę i gdyby nie fakt iż coś nieziemskiego zadawało jej rany, z pewnością nie nudziłaby się ze mną tej nocy.
   Podźwignąłem się i podszedłem do niej. Zajrzałem jej głęboko w oczy i delikatnie pocałowałem ją w usta. Wziąłem ją ostrożnie na ręce i ruszyłem w stronę kanapy.
- Ze szkła nie jestem... - mruknęła.
Rozbawiony pocałowałem ją w czubek głowy i posadziłem na sofie. Usiadłem koło niej. Włączyła telewizor. Skakała po kanałach znudzona.
- Nie ma żadnego gorącego filmu? - zapytałem zadziornie.
- Na co ci gorący film, jak będziesz miał realistyczne wydarzenie za parę dni?
Parsknąłem śmiechem. Złapałem ją za jasny kosmyk włosów i przejechałem palcem po jej ramieniu. Niestety, szybko się upomniałem i przestałem. Sytuacja była poważna. Ja miałem czuwać nad Johną, w razie gdy zaklęcie kolejny raz zaatakowało, a nie zabawiać się z  nią.
   Położyłem głowę u kolan Jenny. Po chwili zaczęła bawić się moimi włosami.
- Strasznie zarosłeś... - mruknęła.
- Chcesz żebym się zgoił? Nie będziesz miała wtedy za co ciągnąć w razie psychicznych wzlotów... - powiedziałem drażniąc się z nią.
Przewróciła oczami.
- Ale ogolić się już mogłeś - powiedziała jeżdżąc mi palcami po brodzie.
- Chciałem się upodobnić do Rumcajsa. No i ty miałabyś dodatkowy punkt do ciągnięcia... - mówiłem rozbawiony.
Johna postukała mnie teatralnie w czoło.
- Niestety... Pusto Jerry. W twojej głowie nie ma mózgu. Chociaż... jest, ale odzywa się tylko wtedy, kiedy chodzi o seks.
- A żebyś wiedziała - rzuciłem i poderwałem się usiłując ją załaskotać.
Lecz w tej właśnie chwili, gdy do tego się przymierzałem Johanna zgięła się w mój z sykiem wypuszczając powietrze. No to sielanka się skończyła.
   Całkowicie opanowany wstałem. Poważnym wzrokiem ogarnąłem sytuacje. Pewnym ruchem ułożyłem Johannę na kanapie i zabrałem jej ręce z brzucha. Podwinąłem tunikę i zobaczyłem wielką, czerwoną dziurę pod prawą piersią. Zagryzłem wargę, czując coś mokrego na swojej klacie  i szybko pobiegłem do łazienki. Całe szczęście, bandaże leżały na wierzchu. Wróciłem niemal na jednej nodze. Dopadłem do kanapy. Johanna zwijała się z bólu i jęczała cierpiąc. Ten widok okropnie poruszył moje serce. Mogłem żartować, mogłem podchodzić beztrosko do życia. Ale z pewnością popełniłbym samobójstwo, gdyby moja Jenny umarła...
  Znów zabrałem jej dłonie. Nałożyłem gazę na to miejsce. Powstrzymując drżenie rąk, uniosłem lekko Johne, obwijając gazę bandażem.
  Po chwili było po wszystkim, jednak zagrożenie nie minęło. Skulona Johna drżała. Resztkami sił złapała mnie za ręke.
- Jerry... Nie odchodź... - wyszeptała.
Pochyliłem się nad nią i z czułością zmartwiony odgarnąłem jej opadające na twarz włosy.
- Jestem tu Jenny... Kocham cię... Nigdy nie zostawiłbym cię na pastwę losu...
- Widzę... Widzę ją! Matka... Ja... ja nie chce... To jasne... Ja...
Zaniepokojony przyłożyłem dłoń do jej czoła i przeraziłem się nie na żarty. Było gorące... Poleciałem szybko do łazienki. Wybebeszyłem zawartość szafek. Wreszcie udało mi się odnaleźć termometr, za pudełkiem podpasek.
  Wróciłem do Johny. Po drodze szybko zgarnąłem koc i poduszkę z jej sypialni. W takim stanie nie mogłem jej przenieść. Podszedłem do Johanny. Uniosłem ją lekko, wsadzając pod głowę puchową poduchę. Okryłem ją też ciepłym kocem i szybko wsadziłem termometr pod pachę.
  Zmartwiony obserwowałem, jak robi się coraz bardziej mokra i drży. Coraz bardziej zniecierpliwiony i zdenerwowany czekałem aż termometr odmierzy gorączkę. Ignorowałem to, że plama na koszulce robi się coraz większa, choć rzecz jasna nie bolała tak bardzo jak ta Johny. Czułem się też jakoś tak słabo i sennie...
  Mimo to byłem aniołem i miałem dużo więcej siły niż niejeden z najbardziej odpornych ludzi. Termometr wreszcie zaczął pikać. Podniosłem go do oczu i zachłysnąłem się gwałtownie powietrzem.
40 stopni gorączki! Teraz wystraszyłem się nie na żarty. Zadzwoniłem do Kate, ale nadal nie odbierała... Wygrzebałem z pamięci lekcje na temat pierwszej pomocy i takich tam. Co tam było przy zbijaniu gorączki... Paracetamol!! To jest to... I chyba zimne okłady.
  Po raz wtóry pobiegłem do łazienki. Nie znalazłem w szafce paracetamolu, ale na szczęście był apap. Znalazłem jeszcze jakieś dwa małe ręczniczki, które pospiesznie namoczyłem wodą.
 Wróciłem pospiesznie do Johny. Położyłem jej ręczniki na kark i czoło.
- Pić... - wyszeptała.
- Pić... - pokiwałem głową i pobiegłem do kuchni.
Nalałem szklankę wody.  Sytuacja stawała się coraz bardziej niebezpieczna. Nalałem do szklanki wody i wróciłem do Johny.
- Połknij to kochanie... - szepnąłem czule wkładając jej tabletkę do buzi. Podniosłem lekko jej głowę i przechyliłem szklankę z wodą do jej ust. Połknęła lek i piła łapczywie. Gdy wypiła prawie całą szklankę, opadła bez siły na poduszkę.
  Zmartwiony usiadłem na kanapie, co jakiś czas namaczając jej kompresy. Miałem nadzieję, że z tego wyjdzie... I Kate w końcu odbierze ten cholerny telefon. Chybabym nie przeżył, gdyby Jenny się coś stało... Straciłem już Akkie i Christiana... Nie wytrzymałbym nigdy straty Johanny...

































































































Od Christiana

  Czułem, że powinienem przestać, jednak to mnie tak wciągnęło, że przestałem dopiero wtedy, kiedy towar się skończył. Powinienem też ochrzanić Akkie i powiedzieć ojcu, że brała. Tak robił dobry i opiekuńczy brat.
 A jednak... Sam tak się zachowywałem. Nie znałem się od tej strony.
  Akkie była coraz bardziej naćpana, tak jak ja. Oboje byliśmy w dodatku pijani. Złapałem się za głowę i śmiałem się ni to do siebie, ni to do Akkie, a ona świdrowała mnie rozbawiona wzrokiem.
Nagle do środka wpadł podniecony Samuel. Uśmiechnął się szeroko widząc mnie. Podszedł bliżej i odciągnął mnie na bok. Akkie nadal piła, nie wiadomo skąd wziętą butelkę wina.
- Masz jakieś gumki? Nie chce mi się lecieć do sklepu- wyszeptał uśmiechając się szelmowsko.
Pokiwałem głową ze zrozumieniem i zaśmiałem się. Wstałem i pociągnąłem Akkie za ręke, chcąc mieć ją na oku. Przeszedłem przez korytarz i pchnąłem drzwi do swojego pokoju.
   Chwiejnym krokiem dopadłem szafki i rzuciłem zawartość Samuelowi. Uśmiechnął się szeroko.
 - Dzięki... - mruknął i już go nie było.
Drzwi się za nim zamknęły. Ja odwróciłem się, chcąc usiąść na łóżku i wpadłem nagle na Akkie, lecąc z nią na łóżko.
 Oddychaliśmy płytko patrząc sobie w oczy. Ona trzymała mi ręce na ramionach, a ja jej na biodrach. Powinienem bąknąć coś w stylu "przepraszam", zejść z niej i pójść się rozglądnąć czy nie demolują nam domu.
  I nagle stało się coś zupełnie niespodziewanego. Jakiś cień z przeszłości przeleciał mi przez głowę. Usta mnie zamrowiły, narkotyki, wino i chwila zadziałały. Pochyliłem się nad nią bliżej i... pocałowałem.
Chyba nigdy, nawet przez wypadkiem nie czułem takich słodkich i delikatnych ust. Jednak dobrze wiedziałem, że robię źle. Miałem nadzieję, że Akkie mnie odepchnie...
   Ale stało się coś zupełnie na odwrót. Odwzajemniła pocałunek z niesamowitą siłą. Wsunęła mi palce w włosy i oplotła pas nogami. A ja, zamiast to zaprzestać, ująłem jej twarz dłońmi odgarniając niecierpliwym gestem włosy i zacząłem ją mocniej całować.
  Wszystko we mnie krzyczało - "To twoja siostra!! To twoja siostra". Jednak nie mogłem się oprzeć, a pożądanie rosło coraz bardziej. Wmawiałem sobie, że zaraz przestanę. Zapomnimy o tym pocałunku i pójdziemy dalej się bawić...
  Tylko to jakoś się nie stawało. Cholerne narkotyki i wino zaczęły mi mieszać w głowie. Nie byłem pewien, czy też sam, normalny i trzeźwy Chris tego nie chciałby tego... To iż łączyła nas krew, schodziło w tej chwili na dalszy plan, a ja coraz bardziej się nakręcałem.
  Akkie wsunęła mi dłonie pod koszule. Powinienem... Powinienem teraz... Nagle coś we mnie pękło. Miałem dość słowa "powinienem". Postanowiłem nie przeszkadzać losowi i robić to, na co miałem ochotę.
 Moje palce lekko zsunęły ramiączka jej niebieskiej, kusej sukienki. To naprawdę nie mogłem być ja... Choć w tej chwili chuj mnie to obchodziło. Miałem dość tego porządnego życia. Chciałem jakoś... odreagować.
Zsunąłem jej górę sukienki na biodra.  Przejechałem po jej brzuchu  z lubością wciągając słodki  zapach skóry Akkie.

 


http://media.giphy.com/media/a0S8jmqJKKyBO/giphy.gif













Czułem, że to co robimy jest nieodpowiednie. Że w każdej chwili ktoś mógł nas nakryć.
- Chris, nie możemy... - wyszeptała przymykając oczy.
- Wiem - szepnąłem cicho, jednak wspak moich słów, ukląkłem, uniosłem ją ku górze i pocałowałem namiętnie.

http://media.giphy.com/media/Quex09wZDin3G/giphy.gif













Akkie rozpięła mi koszule i przejechała  po mojej  piersi. Ja położyłem ręce na jej gorących udach, przesłoniętych rajtkami, kierując się do góry.
  Nagle stało się coś dziwnego. Przypomniałem sobie zdjęcie dziecka - mutanta pewnego rodzeństwa, które byłe pokazane w wiadomościach, wczoraj gdy oglądaliśmy z Akkie telewizor.
  Znieruchomiałem i przymknąłem oczy. Zabrałem ręce i oparłem się nagimi plecami o ścianę, oddychając ciężko. Akkie zwinnie wstała. Zamknęła drzwi i podniosła butelkę wina z podłogi. Zaczęła się kołysać z gwintem przystawionym do ust, do muzyki która dudniła za ścianą. Przełknąłem zalegającą ślinę i oparłem głową o ścianę przymykając oczy.
 Spod zmrużonych powiek spojrzałem na Akkie. Zaciskałem palce na poduszkach, żeby nie wstać i nie rzucić się na nią. Pragnąłem jej tak bardzo, że aż mnie to przerażało. To była moja siostra! Nie mogłem robić takich rzeczy z nią!
 Akkie patrzyła na mnie pożądliwie i zaczęła powoli zsuwać sukienkę.
- Akkie... - zacząłem starając się przywrócić ją do rozumu.
Ale było już za późno. Sukienka opadła, a moje zmysły oszalały. Narkotyki sprawiły, że jeszcze bardziej zacząłem jej pragnąć. Z moich ust wydarł się cichy jęk, a Akkie nadal kołysała się lekko. Zsunęła ponętnym gestem ramiączko stanika...
 Wtedy nie wytrzymałem. Zręcznie wstałem i brutalnym gestem pociągnąłem ją za ręke. Pchnąłem ją na łóżko i pochyliłem się nad nią.
- Akkie... Akkie wiesz, że to nie może się stać! - mój głos przepełniony był rozpaczą.
 Akkie nic nie powiedziała, ale pocałowała mnie namiętnie, odpinając mi pasek w dżinsach. Jęknąłem cicho z rozpaczą, przepełnioną z niemym pragnieniem.
  Odpiąłem jej lekko stanik. Gdy tylko spadł na podłogę, wiedziałem, że już nie mogę się wycofać.
Przejechałem lekko opuszkami palców po jej prawej piersi. Akkie westchnęła cicho i przymknęła oczy. Pochyliłem się nad nią i zacząłem ją lekko drażnić w piersi, to zębami to językiem. Jechała mi dłonią po plecach, co jakiś czas zaciskając palce na moich plecach, gdy wzmacniałem pieszczoty. Ssałem i przygryzałem jej sutki, wolną ręką jadąc na dół. Przejechałem dłonią po materiale rajtek i majtek, osłaniających główną "atrakcję programu". Poczułem, jak Akkie przeszyły przyjemne dreszcze. Jęknęła cicho i rozchyliła szerzej nogi. W tym momencie małe oczko, które puściło jej w tym miejscu, powiększyło się, tak, że swobodnie wsunąłem do środka dwa palce i przejechałem po obrzeżach majtek.
   Już dawno przestałem nad sobą panować. Jednym, sprawnym ruchem ściągnąłem jej rajtki, które porwały się w paru miejscach. Przejechałem jej już po nagim udzie.  Pocałowałem namiętnie Akkie w gorące i drżące usta, jednocześnie wsuwając palce do majtek. Szybko namierzyłem to, o co mi chodziło i nadal całując Akkie włożyłem dwa palce do środka. Akkie przez pocałunki jęczała cicho, wplatając mi palce we włosy.
Ja w odpowiedzi wzmagałem pieszczoty.
- Chris.. Chris... - szeptała spragniona zamykając oczy.
Oderwałem się od jej ust i na łokciach zsunąłem się w dół. Akkie poprawiła się wyżej na poduszkach i położyła ręce na ramie łóżka. Ja, dwoma palcami rozchyliłem wargi sromowe i delikatnie zanurkowałem językiem do środka.
 Od razu poczułem słonawy, charakterystyczny smak. Akkie jęczała teraz dużo mocniej, szarpiąc mnie i targając za włosy, jednak mi to nie przeszkadzało. Wzmocniłem wręcz pieszczoty. Akkie zaciskała i rozchylała co chwile nogi. Pilnując, aby jeszcze nie doszła, oderwałem się od niej w ostatniej chwili. Oddychając ciężko splotła palce z moimi. Podniosłem się i pocałowałem ją kolejny raz. Ona ręką powędrowała mi do spodni. Rozpięła mi już do końca pasek i zsunęła czarne dżinsy nogami. Ja cały czas byłem zajęty bawieniem się jej piersiami, więc nie zauważyłem, co kombinuje próbując zwalczyć rozkosz.
  Nagle znieruchomiałem. Chciałem złapać ją za nadgarstek i odwieźć ją od tej myśli. Jeśli już robiliśmy, co robiliśmy , to jej miało być dobrze, a mi w dalszej kolejności.
  Jednak nie zdążyłem odciągnąć ją od zamiaru, a gdy wsunęła mi ręke do bokserek całkowicie skamieniałem.
Po chwili jęknąłem cicho, jednak mocno zagryzłem wargę, aby nie dać się ponieść fali i nie pozwolić jej zrobić tego, co zamierzała.
  Niestety, hormony połączone z narkotykami i alkoholem były wybuchową i niebezpieczną mieszanką. I teraz się na nią złapałem. Wgryzłem się mocno w ręke przymykając oczy. Wpadłem. Starałem się odciągnąć Akkie ręką, ale ona była dziwnie bezużyteczna.
  Sfrustrowany przyjmowałem w milczeniu kolejne fale rozkoszy. Akkie nagle przestała. To była szansa.  Złapałem ją za ręke, ale to było na nic. Do jej rąk doszły usta. Nie poznawałem swojej siostry, siebie i nie ogarniałem tej całej sytuacji. Z mojej piersi wydarł się kolejny jęk. Starając się zwalczyć następne, czułem, że zaraz dojdę więc złapałem Akkie i resztkami sił przyciągnąłem ją do siebie. Nasze gorące usta kolejny raz zwarły się w pocałunku. Sięgnąłem do szafki w poszukiwaniu gumki. Kurwa, wszystkie dałem Samuelowi. I co teraz?
  Jednak moje myśli szybko się rozeszły, gdy Akkie objęła mnie mocniej. Był to dla mnie niemy znak, że jest już gotowa. Przymknąłem oczy. W imię ojca i syna, żebyśmy nie wpadli... Jednak zaraz o tym przestałem myśleć. Nakierowałem swojego kolegę na jej waginę i wszedłem w nią gwałtownie, nawet trochę za ostro.
  Po paru ruchach nasze oddechy stały się cięższe, a Akkie jęczała coraz głośniej i zaczęła mnie obsypywać różnymi, ostrymi przekleństwami. Złapałem ją za włosy i zamknąłem jej usta pocałunkiem.
 - Kocham... Kocham cię... - wykrzyczała i wbiła mi z całej siły paznokcie w plecy.
I nagle poczułem ogromną, zbliżającą się fale rozkoszy. Strzeliłem w Akkie, a ona położyła dłoń między nogi i podniosła do ust palce, po czym zlizała z nich moją spermę.
  Opadłem na łóżko i wciągnąłem wyczerpany niedbale bokserki. Nie byłem tylko wymordowany fizycznie, ale też psychicznie. Teraz nie liczyłem się z konsekwencjami, tego co zrobiłem. Nie myślałem o jutrze. W jakiś sposób byłem szczęśliwy. Objąłem Akkie i jeździłem jej palcami po linii pleców, dopóki nie zasnęła z błogim uśmiechem na ustach.
  Westchnąłem cicho. Zaraz przyszła fala snu. Przymknąłem oczy i odjechałem w objęcia Morfeusza z dziwną świadomością, że zrobiłem to, co... powinienem.





                                                                                                            By Janett (and Angie)

Bedziu - Wszystko to, na co nie odważyłaby się Angela.
Angela - Poprawianie masakrycznego stylu pisowni tudzież Żanety i sensowne połączenie wszystkich faktów. Pamiętaj Żaneta i wy też! Nawet w takich historiach musi być spójność!




















































































































































































































wtorek, 29 kwietnia 2014

Od Johanny

   Wstałam trzymając się za brzuch. Podeszłam do drzwi, kiedy zobaczyłam w nich Jeremiego, na mojej twarzy pojawił się uśmiech, ale zrzedła mi mina, kiedy zobaczyłam, że wygląda jakby się z kimś siłował. Zmarszczyłam brwi i zmierzyłam go wzrokiem. Zrobiłam przejście w drzwiach a on wszedł poddenerwowany, spojrzał na mnie dziwnym wzrokiem,jakby się coś stało. Zamknęłam drzwi i wróciłam wzrokiem na niego, a potem na podłogę.
-Co jest?-Spytałam.
-Podwiniesz bluzkę?
   Na to sama się zdziwiłam. Szukałam sprawnie wymówki, ale nic mi nie przychodziło do głowy. Rzuciłam coś w stylu ''Nie wygłupiaj się! Po co?'' i usiadłam w fotelu.
-Nie żartuję, podwiń ją.
-Potem, dobra? Kiedy Kate wraca?
-Nie zmieniaj tematu. Podwiń bluzkę, proszę.
Westchnęłam i zamilkłam.
-Coś ci jest? Ktoś cię skrzywdził. Pokaż.
-Nikt mnie nie skrzywdził, Jer... O co chodzi?
-Nie udawaj. Coś się z Tobą stało, miałem na brzuchu ranę, jakby ktoś mnie zaciął nożem. Coś się stało, powiedz mi o co chodzi.
-Chętnie... ale nie mogę.
-Dlaczego?
-Bo... Bo nie mogę.
-To nie jest wytłumaczenie. Mów, albo sam zobaczę co się dzieje.
-Chodzi o to... że... przed tym jak zabiłeś tego wampira, jego ''znajomy'' rzucił na mnie zaklęcie. Jakiś kolega... nie ważne. To łatwy czar, ale jeśli ktokolwiek mi go zdejmie, znajdzie mnie właśnie on...
-I co to ma wspólnego z...
-Bo to zaklęcie które sprawia ból, rany same się tworzą do póki zaklęcie nie będzie zdjęte.
-W czym problem żebyś je zdjęła?
-Bo... on się dowie że je zdjęłam. Przyjdzie do mnie. Będzie sto razy gorzej...
Ukucnął przede mną i pogładził mnie palcem po policzku.
-Nie bój się go. Masz mnie...
-Tak, ale wrócę prędzej czy później do Paryża, będę sama kiedyś, a ciebie może nie być, on wyłapie moment...
-Może to jest tylko...coś w rodzaju kłamstwa? Czar działa, ale może po usunięciu go nikt nie będzie cię chciał zabić?
-Eddie to kawał gnoja. Wątpię, że zrobiłby coś takiego. Musiał zostawić kogoś kto będzie kontynuował jego ''dzieło''.
-Nic ci przy mnie nie grozi. Nikt cię nawet nie tknie. -Szepnął uspokajając mnie.-Poczekamy na Kate...Albo zadzwonimy do niej. Poprosimy ją,żeby nam pomogła...
Zagryzłam wargę. Na pewno coś stanie na przeszkodzie, rozdzieli w końcu mnie i Jer'a, a wtedy ja będę na celowniku. Mimo tego kiwnęłam głową i przytuliłam się do niego. Mam szczęście, że go mam... Nie wiem co bym bez niego zrobiła. Nie mogę go stracić, nigdy...

Od Jeremiego

   Siedziałem przygnębiony na łóżko. Straciłem Chrisa i Akkie... I jeszcze Johna odeszła... Nie mogła wiedzieć, że bardzo jej teraz potrzebowałem, a ona z powodu błahego powodu odeszła. Z drugiej jednak strony, na jej miejscu sam bym nie wytrzymał z Roxaną... Kochałem ją i chciałem żeby to jej było lepiej, a nie mi, dlatego przestałem już zadręczać się takimi myślami.
  Nagle coś mnie zaczęło piec w brzuch. Zdezorientowany zaczerpnąłem gwałtownie tchu. Koszulka zaczęła mi przemakać.
 Od razu na myśl wpadła mi Johna. Co ona znów zrobiła?! Jęknąłem z rozpaczy gdy zobaczyłem wielką, ranę na brzuchu. Czy ta dziewczyna zawsze musiała wpadać w tarapaty? Przyznaje, nawet trochę mi się podobało bawienie się w super - mena. Ale wreszcie mogłem ją stracić bezpowrotnie, a tego bym nigdy nie przeżył!
  Koszulka przemakała coraz bardziej, a ja zaniepokojony szybko zabrałem kluczyki i wyszedłem z pokoju.
Drogę zagrodziła mi zła Roxana.
- Gdzie się wybierasz?
- Nie ważne... - mruknąłem.
Chciałem się przepchnąć, ale coś nie pozwoliło mi. Jakby niewidzialne kajdanki oplotły mi nogi. Popatrzyłem zdezorientowany to na siebie, to na nią.
 Uśmiechnęła się szeroko.
- Nie pójdziesz do tej dziwki. O nie. Zostaniesz tutaj.
Rozszerzyłem oczy w zdumieniu. To już przechodziło ludzkie pojęcie.
Wiedziałem, jak na nią źle zadziałała śmieć ojca. Widziałem, że ostro zwariowała od tego czasu. Ale żeby tak?
- Ty zwariowałaś... - wyszeptałem.
Pokręciła wolno głową.
- Robię to dla twojego dobra Jerry..
Teraz się we mnie zagotowało. Odtrąciłem ją z całej siły starając się zwalczyć niewidzialne kajdany pobiegłem przed siebie. Wybiegając przez drzwi usłyszałem jeszcze.
- Nie dasz rady do niej iść! - roześmiała się okrutnie.
Zignorowałem jej słowa, ale gdy biegłem przez las, bo zrezygnowałem z samochodu, podziało się coś niedobrego. Zakręciło mi się w głowie... I nagle runąłem jak długi jak ziemie.


 Obudziłem się z koszmarnym bólem głowy. Chyba upadłem na jakiś korzeń. Zamrugałem powoli wodząc oczami po ciemnym i ponurym drzewie.
  Nagle wszystko sobie przypomniałem. Johnę... Roxanę... I cel mojej ucieczki. Poderwałem się szybko, jednak trochę przesadziłem, bo okropnie zakręciło mi się w głowie.
   Co ta paskudna mi zrobiła? Było już późno w nocy. Zacząłem iść, a potem biec przez las. Rana na brzuchu, wyglądała tak, jakby była pod bandażem. Odetchnąłem lekko, jednak niepokój nie ustawał. Biegłem coraz szybciej, a głowa coraz bardziej bolała.
   Przebyłem znajomą drogę i wreszcie wyczerpany dopadłem do domu Johny. Coś ze mną było nie tak... Ja nigdy się nie męczyłem tak bardzo, z racji że byłem aniołemi.
 Odłożyłem jednak "siebie" na inny moment i zapukałem cicho do drzwi Johanny.
  














































poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Od Akkie

Nasze oglądanie filmu szybko przerodziło się w dużą imprezę. Sama nawet nie znałam większości ludzi. Goście byli wszędzie. Każdy już był nieźle pijany. Ja dopiero sie rozkręcałam. Christian nie był zadowolony że tyle piłam ale nie obchodziło mnie to. Braciszek jak zwykle narzekał. Wypiłam już kilka drinków i zaczynało mi sie kręcić w głowie.
-Akkie nie pijesz już!-powiedział Christian kiedy mnie znalazł przy barku.
-Jestem pełnoletnia.-oparłam z uśmiechem.



Spojrzałam sie na Sama i zaczęłam sie śmiać. Christian tez trochę wypił ale i tak był tym odpowiedzialnym. Poszłam sie bawić. Tańczyłam, śmiałam sie i piłam. Muzyka grała głośno. Jak dobrze że taty nie było i mieliśmy wolna chatę. Po kilkunastu minutach Christiana nigdzie ie było a ja bawiłam sie w najlepsze.



Byłam już nieźle wkręcona. Miałam aż taką słabą głowę? Nie do wiary! Weszłam na stół i zaczęłam tańczyć! Tylko wypatrywać kiedy wpadnie Christian i ogarnie mnie. Jednak nie przejmowałam się. To był mój wieczór! Miałam prawo sie wybawić! Jakiś chłopak złapał mnie i zdjął ze stołu po czym zaczął ze mną tańczyć.



Był jeszcze bardziej pijany niż ja. Było śmiesznie! Drinki mi już nie wystarczały. Piłam tequile z gwinta. Był to mój ulubiony napój. Dodatkowo tata miał piwnice pełną wina z rożnych roczników. Obawiałam się że jak  tato wróci może sie czepiać że kilkunastu butelek brakuje ale pewnie nawet nie zauważy.
Zostawiłam pijanego chłopaka i zaczęłam tańczyć sama pijąc.




Kręciło mi sie w głowie i nie miałam siły ustać na nogach. I nagle pojawił sie Christian!
-Akkie! Wstyd! Ile ty wypiłaś!
Zaciągnął mnie do kuchni. Tam go rozkręciłam. Przekonałam go by sie ze mną napił. Po wypiciu dwóch butelek byliśmy już naprawdę bardzo pijani!!! Mi chciało sie tańczyć ale ledwo co stałam na nogach. Nie przejmowałam sie tym za bardzo i dalej tańczyłam w najlepsze.




-Akkie..-powiedział Chris i zaczął sie śmiać.
Nagle sobie coś przypomniałam. Wzięłam go za rękę i zaciągnęłam do swojego pokoju. Wyjęłam z szuflady lufkę i nabiłam jedna gałę.
-Jarasz?-zapytałam.
-Nie.. no co ty.-powiedział siadając na łóżku.
Wzruszyłam ramionami i odpaliłam sobie.
Po chwili udało mi sie go namówić na jaranie. Paliliśmy sobie tak siedząc na łóżku. Kiedy skończył mi sie towar.. sama nie wiem. Urwał mi się film..

Od Johanny

   Minęło mało czasu, a ja coraz gorzej się czułam, to pewnie ze zdenerwowania. Starałam się tym nie przejmować... Była dwudziesta, cały czas było jasno. Walnęłam się na kanapę, ale zaraz zabolała mnie rana... Krew nie przeciekała, bandaż był czysty. Od czasu do czasu sprawdzałam czy nie mam czerwonej plamy na białym materiale by nie przesiąkło przez bluzkę.
   To pewnie ostatnia, na razie mam spokój. Tak myślę, bo ile może ich nagle się pojawić? Na pewno nie wiele, znam to zaklęcie. Jest łatwe, i łatwo można je zdjąć, tylko że kiedy to zrobię to przyczepi się do mnie kolejna kopia Eddiego...
   Usłyszałam pukanie do drzwi. Otworzyłam myśląc, że to Jer, ale stał Seth z Harrym. Zmierzyłam ich wzrokiem wiedząc, z czym przyszli. Zrobiłam miejsce w przejściu trzymając się jedną ręką za brzuch, bo czasem mnie pobolewał, i przestawał. Harry z Sethem poszli do kuchni i pewnie wysypali to co mieli w kieszeniach. Poszłam za nimi i pierwsze co ujrzałam to marihuana, potem wiele innych... Wytrzeszczyłam oczy. Kiedyś tak się bawiłam, imprezy i ćpanie, palenie... jaranie... Ale skończyłam z tym, aczkolwiek nie za szybko. Miałam z tym problemy.
-Pamiętacie, że mówiłam...
-Tak,tak. Wpadliśmy, bo twój brat dał nam klucze do domu.
-Naprawdę dał wam je...?-Mruknęłam.
-Ta, nie wiedziałaś?-Ciągnął rozmowę Harry.
-Seth, ja tego nie biorę.-Pokręciłam głową.
-Prędzej czy później, weźmiesz. -Uśmiechnął się.
    Seth badał cały ten bałagan na blacie z jakąś dziwną miną, a ja wsłuchiwałam się w to co wygaduje Harry.
-Lubisz to. Dlaczego nie chcesz wrócić do tego?
-Harry... Ja nie mogę. Miałam z tym problemy...
-Zaczęłaś od piętnastki, a skończyłaś po roku.
-Miałam problem z rzuceniem tego gówna,Harry. -Warknęłam.
-Luz, pewnie i tak weźmiesz. Nie wytrzymasz długo.
-Jak wyjdziecie, wytrzymam.
-Co nagle stałaś się taka na NIE?-Odezwał się Seth.
-Bo nie trzymam się z wilkołakami i wampirami. Wiem, że zawsze wasze towarzystwo ćpało i jarało, ale to koniec jeśli chodzi o mnie.
-A fajkę zapalisz.-Dodał Harry przekonany, że uda mnie się namówić chociaż na to.
-No pewnie.-Uśmiechnęłam się i wzięłam od niego jedną.
-Lecimy. Zostawiamy trochę u ciebie, jakbyś wiesz... chciała. -Mówi Seth i kładzie wszystko do jednej z szuflad.
-Ej, ale oddajcie mi klucze..
-A, tak. Masz.-Rzucił mi je.
   Wyszli, a ja wysunęłam lekko szafkę. Westchnęłam i szybko ją zamknęłam. Nie, nie mogę zacząć znowu tego brać. Wiem, i pamiętam, jak trudno mi przychodziło rzucenie tego, jak i papierosów, ale je nadal od czasu do czasu palę. Nic się nie zmieniło.
    Po kolejnym papierosie poszłam pod prysznic, by nie jechać na km fajami. Nie przebierałam się w czarne lub białe koszule nocne z koronką, tylko siedziałam w ciuchach, bo i tak nie sypiałam. Zaczęłam być głodna po kilku godzinach siedzenia i oglądania jakiegoś nędznego filmu. Sięgnęłam do lodówki zmierzając każdą półkę. Nic ciekawego... Miałam ochotę na wszystko po kolei. Wypić mleko,wypić sok, wino,piwo... o! No nie zapominając o łososiu,wielkiej kanapce i naleśnikach! A na koniec coś słodkiego... Krążyłam po kuchni zastanawiając się co zjeść, dziwne, bo nigdy nie chciało mi się aż tak jeść, a tu nagle mam ochotę wciągnąć całą lodówkę!
    Stanęłam i zastanowiłam się chwilę nad jeszcze inną sprawą. Ręka zaczęła mnie boleć, a potem szczypać. Spojrzałam na nią, i miałam niewielkie zadraśnięcie, jakby udrapał mnie kot. Nie mam kota, a przecież nic innego nie mogło przypominać kształtu udrapania... Nic sobie na pewno nie zrobiłam, poczułabym to. Zaczęła lecieć mi krew, zmarszczyłam brwi nie wiedząc, skąd to się wzięło. Co to ma być?
   Zignorowałam to, bez jedzenia o pierwszej w nocy, usiadłam znów na kanapie. Zaczęłam oglądać jakiś horror bez większego entuzjazmu. Nudził mnie, w ogóle, nie lubiłam oglądać filmów. Są przewidywalne, tak samo, jeśli chodzi o to, jak się okazało że Vader jest ojcem Luke'a! Oczywiste. Skąd? Bo Vader, to po niemiecku ojciec, więc wszystko jasne, niby taki wielki szok w historii kina, ale nikt nie pomyślał oglądając ten film i nie analizował wszystkiego, może po prostu nie znali języka?
   Nie zaczynałam być senna, zaczynałam się nudzić. Nie brałam tego co kryło się w szufladzie, nie chciałam tam zaglądać... Wiedziałam co by się stało. Ale to NIE moje i NIE wezmę tego. Nie mogę... Wyciągnęłam paczkę fajek i zaczęłam ją podrzucać do góry i na dół olewając kompletnie krzyki z filmu i inne odgłosy i dźwięki. Nudziłam się...

Od Akkie

Byłam z koleżankami na zakupach w galerii.
-Zazdroszczę ci tego że ojciec daje ci tyle kasy.-powiedziała Marika.
-Kocha mnie.-odpowiedziałam.
Przymierzałam akurat niebieska koszulę.
-Jak myślicie pasuje do mnie?-zapytałam.
-No oczywiście!-powiedziała Dina.
-Ładnemu we wszystkim ładnie.-odparła Marika.




Miałam jakieś dziwne uczucie że nie tu powinnam być.
-Nie jestem jednak co do niej przekonana. -powiedziałam.
-Oj grymasisz Akkie! -zaśmiała się Dina przymierzając sukienkę.
-Jednak nie jestem przekonana poszukam sobie czegoś innego.
Wyszłam z szatni i zaczęłam szukać w sklepie czegoś ładnego.
Kupiłam sobie parę rzeczy i po kilku godzinach wróciłam do domu. Jako że byłam już pełnoletnia tak jak i Christian miałam swój samochód. Na początku podobno ojciec nie chciał mi go kupić ale po wypadku stwierdził że tak będzie bezpieczniej niż gdybym miała znowu jeździć autobusem.
Zaparkowałam przed domem. Wzięłam zakupy i poszłam do środka. Samuel i Christian siedzieli w salonie.
-Wróciłam!-powiedziałam i poszła mną górę do swojego pokoju.
Może przez to ze straciłam pamięć mój pokój wydawał mi sie tak obcy. Bo tak właśnie sie w nim czułam .Tak jakby nie należał do mnie. Ale przecież to niedorzeczne?
Nagle usłyszałam krzyk z dołu.
-Akkie oglądasz z nami film?!-był to głos mojego brata.
-Dobrze!!!-odkrzyknęłam.
Przebrałam się i zeszłam na dół. Poszłam do kuchni. Wstawiłam popcorm do mikrofalówki. Po chwili był gotowy.
-Zrobiłam popcorn!-powiedziałam do chłopaków w salonie.



-Doskonale!-odpowiedział Samuel.
-Ale wam nie dam.
Wróciłam sie jeszcze na chwilę po ciastka.
Czułam sie dziwnie w tym domu. Na początku nawet nie wiedziałam co gdzie jest. Wszystko było mi obce. tato tłumaczył mi że to dlatego że straciłam pamięć. Uwierzyłam mu. Bo niby dlaczego miałabym mu nie wierzyć? Jest moim tatom. Dwa lata temu stracił kochającą żonę i naszą matkę a teraz jeszcze jego dzieci straciły pamieć. To było straszne. Dziwiłam sie ze sie nie załamał. Najfajniejsze było to że nie zamknął stadniny. Kochałam konie.



-A jaki film oglądamy?-zapytałam chłopaków.
-"Eurotrip"-powiedział Sam.
-A o czym?-zapytałam.
-Obejrzysz to sie dowiesz.-usłyszałam śmiech Chrisa.
Poszłam do nich i usiadłam między nimi na kanapie. Na nogach położyłam popcorn. Chłopaki zaraz sie do niego dopadli.
-Mówiłam wam że jest mój! Zróbcie sobie własny!!-zaczęłam się śmiać.
Było fajnie. film minął nam wesoło. Czułam ze byłam tu wcześniej szczęśliwa.

Od Johanny

     Miałam ochotę ją zamordować! Co ona sobie wyobrażała, hm?! Chce rozmawiać? Proszę bardzo! Chętnie oderwę jej łeb! Co za baba... Chętnie bym z nią jeszcze podyskutowała... Ale to nie ma sensu, i tak wie swoje, a wykombinowałaby coś jeszcze gorszego.
   Przypomniałam sobie o zaklęciu rzuconym na mnie przez nieznanego mi znajomego Eddiego... Czy to było tylko po to, by mnie przestraszyć, czy dopiero się zacznie całe to jego zaklęcie...? Oddaliłam się od świata i zapadłam w zadumę. Czy to może być żart ze strony Eddiego? Nie, nie zupełnie. Na pewno nie odszedłby bez końcowego finału, pewnie to prawda, a może czarodziej który z nim współpracował, oszukał go i nie nałożył na mnie zaklęcia? Wątpię... Na pewno coś jest na rzeczy, musi to coś znaczyć, skoro po minionych dwóch tygodniach nic się nie dzieje.Nie, żebym oczekiwała tego z zapartym tchem, tylko chodzi mi o to, że coś może nadejść gorszego, jeśli chodzi o mnie... Bo Eddie mając takich znajomych, na sto procent dopilnowałby tego, bym po jego śmierci musiał wykonać ''rozkaz'', bo wiem, że raczej Eddie nie ma przyjaciół do grobowej deski. Ma tylko ''poddanych'' którzy lecą na jego zawołanie, a ma ich mało, z tego co mówił Mike.
     Nie wracaliśmy, nie mieliśmy na to najmniejszej ochoty, aczkolwiek ja po jakiejś części bardzo chciałam ruszyć do domu i zrobić sobie pogawędkę z Roxi, wkurzyć ją i mieć z tego radochę, ale na razie nie byłam do tego nastawiona pozytywnie. Analizowałam wszystko w głowie myśląc o zaklęciu, i o babie która wkopuje się z buciorami w moje życie prywatne. Co jej cholera do tego? Słowo daję, jeszcze kilka sekund a bym ją chyba zamordowała, podpaliła, skopała i wwaliła do jakiegoś rowu na zboczu drogi... Co ja wygaduję? Matko, nieźle się chyba wkurzyłam...
-Wracamy, John.-Pocałował mnie Jer, wybudzając mnie tym samym z myśli.
     Skinęłam głową nie móc się wyplątać z obu tych spraw, a jeśli chodzi o zaklęcie, to poważna sprawa, nikt o nim jeszcze nie ma pojęcia, nie chcę by się ktokolwiek z resztą dowiedział, bo byłaby z tego wielka afera. Nie chciało mi się wracać do Paryża, ale z drugiej strony mam tam mieszkanie, więc muszę się ogarnąć i wrócić, bo Deina mnie opierniczy za nie płacenie za mieszkanie. Dojechaliśmy pod dom i weszłam do domu tak, by natrafić na tą babę... Gdzie ona jest? No gdzie... O, widzę. Siedzi pannica rozsadzona w fotelu z wkurzoną miną, a ja wręcz przeciwnie. Kiedy ją zobaczyłam cała się uśmiechnęłam a za mną wpadł Jeremy chcąc mnie kontrolować, żebym nie wypaliła czegoś co powinno odbić się na nas obydwojga.
-Siadać. -Syknęła.
-Lubię stać. -Mówię dalej nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Bawi cię to?
-No, trochę bardzo. -Kiwnęłam głową opierając się o ścianę.
-Siadaj. -Powtórzyła a ja stałam nadal pod ścianą wpatrując się we wkurzoną Roxi. -Niech będzie... W każdym razie, co wy sobie wyobrażacie?
-A ty?-Przerwałam jej.-Łatwo mnie wkurzyć, a wtedy jest nieprzyjemnie. Będę sobie robić co będę chciała, jeśli ci nie pasuje to co robię, to wypieprzam do Paryża.
-Jenny...-Ostrzegawczo odezwał się Jer.
-Wiem co mówię...-Zawahałam się chwilę. Ryzykuję powrotem, ale nie obchodzi mnie to.-Kiedy Kate wróci a ty znikniesz stąd i będziesz tylko raz na jakiś czas, wrócę.
-Myślisz, że dam ci się gówniaro przekonać?-Parsknęła.
-Nie będę się z tobą kłócić, i pytać o pozwolenia. Nie decydujesz o tym co robię, co robi Jer. A już na pewno nie o to, byś mi pozwoliła wracać do Paryża!
-A jedź. Byle sama!
Kiwnęłam głową.
-Ok. Już mnie nie ma. -Wyszłam wkurzona z salonu i ruszyłam do pokoju pakując rzeczy.
Do mnie wszedł Jer, łapiąc za biodra i przyciągając do siebie.
-Nie masz chyba zamiaru wyjechać z jej powodu?
-Nie. Jeszcze nie wyjeżdżam. Nie wytrzymam tu, ty chcesz, to z nią siedź, ja wracam do domu, tutaj w Maine.
-Nie wygłupiaj się...
-Pogorszyć sytuację? Nie, dzięki. Jeszcze coś gorszego wymyśli, ja mam dość, jasne? Nie masz do mnie daleko, nic się nie stanie, jej będzie na pewno lepiej. Pewnie i tak coś wymyśli, ja mam dość.
   Założyłam torbę na jedno ramię. Pocałowałam Jer'a i wyszłam. Nie było mi stąd daleko, po prostu poszłam, nie chciałam tu być. Miałam naprawdę serdecznie dość. Kiedy doszłam do domu wyciągnęłam klucze z torby. Miałam wszystkie swoje rzeczy, wchodząc do domu rzuciłam torbę na podłogę i z trzaskiem zamknęłam drzwi. No tak, trzeba ogarnąć lodówkę...
   Kiedy siedziałam w pokoju, próbując ochłonąć, nagle coś poczułam na brzuchu. Ból, ale niewyraźny. Dziwny... Najpierw ten ból, a potem na ręku miałam dziwną substancję... Spojrzałam na dłonie, i zorientowałam się, że to krew. Podwinęłam koszulę i zobaczyłam, że mam niewielką ranę na brzuchu. Pobiegłam do łazienki by wziąć jakiś bandaż, czy cokolwiek. Szybko owinęłam sobie go na około brzucha, by nie przeciekała krew przez biały materiał. Opadłam na łóżko i złapałam się za głowę. Zaczęło się...

Od Jeremiego

 Byłem zły. Nawet bardzo. Zerknąłem w lusterko. Moje zwykle bardzo jasne niebieskie oczy, teraz niebezpiecznie pociemniały. Johna chyba też to zauważyła, bo zamilkła.
  Gdy od strony drogi przez polanę dojechałem do namioto-domu i zatrzymałem się pod nim zgasiłem silnik.
- Jerry, ja... - zaczęła, a mi gwałtownie pobielały palce które cały czas ściskałem na kierownicy.
Nagle Johna się podniosła. Myślałem, że wyjdzie z samochodu, jednak ku mojego zaskoczeniu wgramoliła mi się na kolana.
  W pierwszym odruchu złości chciałem ją zepchnąć za to ćpanie. Jednak powstrzymałem się i zmrużyłem oczy obserwując jej ręce zbliżające się do mojego podkoszulka.
  Złapałem ją za nadgarstki gdy zaczęła go podnosić.
- Jesteś naćpana kochanie - powiedziałem cedząc dokładnie słowa. - Naćpani ludzie nie myślą realnie.
Johna westchnęła i z płaczliwym gestem twarzy popatrzyła na mnie.
- Dlaczego ty taki jesteś? Mam być cały czas grzeczną dziewczynką?
-  Sęk w tym, że ty zawsze jesteś niegrzeczną dziewczynką - po czym z westchnięciem przejechałem jej palcem po policzku. - Dopiero cię odzyskałem. Nie chcę znowu stracić.
- Nie stracisz... - powiedziała łagodnie.
Prawie zmiękłem. Jednak nie mogłem być taki pobłażliwy. Musiała odbyć kwarantannę bez moich czułości.
- Chodźmy już - mruknąłem. - Roxana się będzie niepokoić.
Nacisnąłem klamkę.
- Do diabła z Roxaną - syknęła Johna i nieoczekiwanie mnie pocałowała.
Jęknąłem z niemym protestem. Próbowałem oderwać jej ręce od siebie. Kara to kara...
A jednak była taka słodka i taka śliczna, że nie potrafiłem jej od siebie odsunąć.
 Pchnąłem drzwi i z Johną wyszedłem na zewnątrz. Choć był wieczór, słońce jeszcze przyjemnie grzało.
Ze śmiechem opadliśmy na trawę. Czy byłem szczęśliwy? Tak. Teraz. Ale wiedziałem, że jak wrócę do domu to nie będzie przyjemnie... Wyrzuty sumienia mnie zżerały. Zastanawiałem się co robi moja siostra i Chris...
  Jednak od myśli o nich odciągnęła Johna.
- Przestań.. - wymruczałem gdy jeździła mi dłońmi po klacie. - Doprowadzasz mnie do szaleństwa... - w moim głosie brzmiała niema rozpacz, ale i... pożądanie?                                                           
- Cii... - szepnęła na chwile odrywając się od moich ust.
Westchnąłem. Raczej nie dałem rady wygrać z upartą Johanną. 
  Za to przewróciłem ją tak, że teraz ona leżała na plecach. Skubnąłem ją ucho i połaskotałem w nos zerwanym kłosem. Śmiała się radośnie. Starałem się nie patrzyć, na jej wielkie czarne tęczówki. Johna ściągnęła mi podkoszulek, a ja po chwili odpiąłem guziki jej niebieskiej koszuli.
  Nagle od niechcenia podniosłem wzrok na linie horyzontu i zamarłem z ustami na szyi Johny.
Nie wiedziałem czy mam omamy, czy wzrok mnie nie myli. Ale przed nami stała Roxana... Cała nabuzowana zaciskała pięści.
  Zażenowany, że wybrała sobie "idealny" moment na prawienie nam kazań szepnąłem szybko do Jenny.
- Zapnij guziki i zacznij mi coś opowiadać.
Zdezorientowana znieruchomiała.
- Co? - wykrztusiła patrząc mi w oczy.
- Szybko... - syknąłem patrząc prosto w oczy Roxanie. Miałem nadzieję, że scena będzie wyglądać tak, ze ona pomyśli  iż to co robimy, to głównie z mojej "winy".
Pochyliłem się do Johanny, niby całując ją, ale szepnąłem jej na ucho.
- Powiedz "Jer przestań".
Popatrzyła na mnie zdezorientowana, ale mechanicznie powtórzyła.
- Może już lepiej chodźmy... - mruknąłem i podniosłem się ciągnąć ją za ręke.
Teraz tak naprawdę "podniosłem" wzrok na nią i ze "skruchą" ubrałem pospiesznie podkoszulek.
 Johanna w tej chwili zobaczyła Roxanę. Zacisnęła wargi, a w jej oczach błysnęło coś, co świadczyło o tym, że już rozumie sytuacje.
Wściekła Roxana wycedziłam.
- Prosiłam was... Wiecie jakie niesie to za sobą ryzyko... Powinniście poczekać do ślubu, a Kate ma i tak sporo na głowie, by bawić wasze dziecko. Jeremy jako rozsądny mężczyzna powinieneś wstrzymać takie sytuacje. Twojemu ojcu, Joelowi byłoby za ciebie wstyd.
Chciałem mruknąć coś w stylu "przepraszam", zignorować Roxanę i zaciągnąć Johnę do auta, zanim wybuchnie.
 Ale już za poźno.
- Co ty sobie Roxana wyobrażasz?! Wiem, że masz nas "pilnować", ale jesteśmy prawie dorośli! To moje ciało i Jerry ma prawo mnie dotykać, jeśli sobie tego zażyczę! Może ja chcę mieć dziecko?!  - dodała wściekła, a ja omal nie wybuchłem śmiechem w głębi duszy. Mimo iż sytuacja była poważna, nie mogłem wyobrazić sobie Johny, która jako spokojna i ułożona matka, nie wydarłaby się na tłuściutkiego bobasa, który zwymiotowałby jej na bluzkę.
 Roxana nic nie powiedziała, tylko zwęziła oczy w szparki i powiedziała lodowatym tonem.
- Ja się wami opiekuje, bo nie jesteście pełnoletni i ja będę decydować, co będziecie robić. Potem mi będziesz za to wdzięczna Johanno, gdy będziesz mogła studiować, zamiast bawić dziecko będące wynikiem... Jak wy to mówicie? Aha, wpadki.
- Akurat! - prychnęła Johna pod nosem,  jednak Roxana już kontynuowała.
- Porozmawiam z Kate. Sprawa wygląda poważniej niż mi się wydawało. Myślę, że najlepiej by było, gdyby Johna mieszkała gdzie indziej, a ty Jerry gdzie indziej. No i oczywiście kontrolowane z dalszej odległości wasze spotkania...
Myślałem, że zaraz padnę. Czy ona się słyszała?! Johanna była zbyt zażenowana i wstrząśnięta, żeby się odezwać. Odwróciła się, chwyciła mnie za rękę i ruszyła do auta.
- Jedziemy Jerry - powiedziała twardo.
- W domu jeszcze porozmawiamy! - krzyknęła za nami Roxana.
Wsiedliśmy do samochodu. Johna przed jazdą mruknęła jeszcze
- Głupia małpa...
I tym razem zgadzałem się z nią w pełni.
Marzyłem, by ciotka Kate już wróciła, bo Roxana chyba pomyliła sobie obowiązki.

niedziela, 27 kwietnia 2014

Od Johanny

   Kochałam go... bardzo. A to co stało się wczoraj, było cudowne. Było doskonale... Wstałam pierwsza, ''Roxi'' jeszcze nie było, więc mogłam swobodnie przechodzić z pokoju do łazienki i do kuchni bez obawy, że babsko zrobi mi jeszcze kazanie i wyrwie z łóżka zaspanego i nagiego Jera'a z czego pewnie miałabym ubaw widząc jego wkurzoną minę.
   Zebrałam ciuchy poruszając się bezszelestnie by nie obudzić Jeremiego. Skierowałam się do łazienki i weszłam pod prysznic. Kiedy się ubrałam, poszłam do kuchni, trzymając w dłoni szklankę, a w drugiej telefon. Włożyłam go do kieszeni beżowych rurek i sięgnęłam do lodówki po zimny sok. Było ciepło, a do mnie doszedł fakt, że niedługo po wakacjach, i zacznie się szkoła. Znowu to piekielne uczenie się do sprawdzianów... Często zdarzało mi się olewać naukę bo na lekcjach starałam się przykładać i zapamiętywać to, co było na niej powiedziane i co zanotowałam, wtedy nie musiałam się uczyć na ogromne sprawdziany...
   Usłyszałam wibracje w telefonie. Wyjęłam go z kieszeni, i zerknęłam na wyświetlacz. Seth. Stary dobry kumpel starszy o trzy lata, ale zachowuje się nie za bardzo na swój wiek. Odjąć mu z dwa lata... i osiemnastka wita.
-Tak?
-Cześć John! Zgadnij kto odwiedził Maine!
-No, kto?-Wzięłam łyk soku.
-Harry! Wampirzasty przyjaciel. I ma dla nas niespodziankę... wpadniesz do mnie za godzinę?
-Ehm...-Spojrzałam na zegarek. Jedenasta, więc...-W sumie... to czemu nie. Będę. U ciebie?
-Tak. Super, czekamy!
-Ile was będzie?
-Z trzy osoby. Tosh...
-Skąd ona tu się wzięła?
-A co?
-Nic... Nic... Do zobaczenia.
Rozłączyłam się i rzuciłam telefon na blat.
   Toshiko, dawna znajoma którą poznałam przypadkiem w Paryżu, przez Deinę. Na imprezie ją poznałyśmy, kiedy kupowała kupę drinków i obijała się przy barze. Rozrywkowa, cały czas jara i ćpa. Seth też, ale rzadko. Harry... Nie wiem, nie widziałam go rok, od kiedy pijany wskoczył za kółko i spowodował niezły wypadek, po czym zwiał dzwoniąc po karetkę. To Toshiko namawiała mnie do zabójstw. Poszło jej łatwo, mówiła że mi ulży po odejściu z Maine. Nie znała mojej historii, ale wiedziała, że ktoś tu dla mnie wiele znaczył, więc mówiła że zapomnę zabijając niewinnych ludzi.
   Poczułam ręce na swoich biodrach. Poznałam ten dotyk, pocałowałam go z uśmiechem, wiedząc, że zaraz wypadnę z domu na kilka godzin, nie chciałam go zostawiać, bo kiedy przekroczę próg domu, zapewne już będę chciała wrócić i rzucić się na niego.
-Wychodzę...-Szepnęłam całując go.
-Gdzie?
-Yhm... Do znajomego.
-Znajomego,mówisz?
-A co? Zazdrosny? -Uśmiechnęłam się.-Nie widziałam cię jeszcze zazdrosnego... Fajnie byłoby to zobaczyć...
Westchnął i pocałował mnie.
   Sięgnęłam po telefon i oderwałam się od niego z trudem. Był bez koszulki, a to jeszcze bardziej na mnie działało, bym nie ruszała się z domu. Wyszłam i niedaleko było mi do domu Setha. Był wilkołakiem, łatwo się wkurzał, ale nie odstraszało mnie to za bardzo. Widziałam już demony, wampiry... jeden wilk nie jest dla mnie nowością. Norma.
   Po godzinie przyszedł Harry. Z kieszeni wyjął... dość duży towar. Seth szczęśliwy jak i Toshiko klasnęli w dłonie.
-Nieźle stary!
-To jest ta niespodzianka?-Spytałam.
-Kiedyś brałaś. -Mówi Harry. -Prawie cały czas.
-Kiedyś. -Zaznaczyłam.
-No weź, nie chcesz ostatni raz powtórzyć?
Zastanowiłam się chwilę.
-No... czemu nie. -Wzruszyłam ramionami.
   Po kilku minutach zaczęło się. Połowa zniknęła, ale resztę schował Seth na następny raz. Był wieczór a nie chciało mi się za bardzo wracać z buta, szczególnie że byłam nieźle naćpana. Zadzwoniłam do Jer'a. Od razu się zorientował, że coś brałam. Z ciężkim westchnieniem powiedział że będzie jak najszybciej, i tak było. Przyjechał po mnie samochodem, i wsiadłam do niego cała roześmiana.
-Niezła zabawa, co?-Mruknął zły ruszając.
-Daj spokój... Raz...
-Tak, jasne. Mówisz raz, a potem i tak weźmiesz po raz drugi.
-Nie wkurzaj się...-Uśmiechnęłam się poprawiając się na fotelu.
-O to ci chodziło? Na ćpanie poszłaś?
-Nie o to chodzi... Nie wiedziałam że będzie jakikolwiek towar...Kiedyś ćpałam i mówiłam że nie chcę... oni mnie namówili...
-Jasne.
-Nie wierzysz?-Zaśmiałam się.
Przewrócił oczami i nie odzywał się więcej.

<Dokończ Jeremy!>

Od Jeremiego

"Przykro mi Jeremy. Sprawdziłam to bardzo dokładnie. Usunęli im pamięć. Ale mają się dobrze, tylko są... Innymi osobami. Nic już nie możemy w ich sprawie zrobić. Przekonywanie ich na siłę kim są, nic by nie dało".
 Te słowa dudniły mi zawsze przez kilkanaście dni spędzonych przez Christiana i Akkie. Dziś mijały dwa tygodnie od momentu, gdy utraciliśmy ich bezpowrotnie.
  Siedziałem na łóżku myśląc intensywnie. Okropny żal który zabijał mnie powoli, uniemożliwiał cieszenie się z powodu pobytu Johny.
  Teraz przyszła do mojego pokoju i usiadła koło mnie. Westchnęła.
- Dalej się tym zadręczasz? - szepnęła cicho głaszcząc mnie po policzku.
Skinąłem głową.
Johna podniosła się i okrakiem usiadła mi na kolanach. Patrząc na drzwi przygryzła wargę.
- Oby Roxana tu nie przyszła...
 Ciotka Kate musiała wyjechać na parę dni, więc Roxana sprawowała "opiekę" nad nami. W jednym z jej "nakazów domowych dobrej współpracy" było, ażebyśmy z Johną nie przychodzili do siebie i nie siedzieli więcej niż pół godziny "sam na sam"  przy zamkniętych drzwiach, a szczególnie wieczorem. Ona miała fioła na punkcie "nie wpadnięcia". Nie rozumiała, że w współczesnym świecie istnieje coś takiego jak gumka czy tabletka.
Wydawać by się mogło, że była luźna i nowoczesna. Ciało miała młode, ale umysł... Dość stary.
- Pocieszyć cię? - szepnęła Johna wyrywając mnie z zamyślenia. Świeciła tylko lampka ustawiona na stoliku nocnym koło łóżka, więc w pokoju panował półmrok. Jednak i tak widziałem wielkie, orzechowe oczy które wpatrywały się we mnie.
 Westchnąłem cicho i przyciągnąłem ją bliżej siebie.
- Chciałbym... - powiedziałem i urwałem patrząc na drzwi. - Ale wiesz jaka jest Roxana... Gdy nas zobaczy....
 Johanna przewróciła oczami.
- Ty rocznikowo jesteś pełnoletni.  Ja już też... Prawie.  To moje ciało i moja sprawa co z nim będę robić!
 Chciałem jeszcze coś dodać, ale Johna zamknęła mi usta pocałunkiem. Wstałem trzymając ją na rękach i namacałem zamek na drzwiach, zamykając go.
 Pewnie narobiliśmy dość sporo hałasu, ale nie przejmowałem się tym. Jenny miała racje. Roxanie guzik do tego co robimy i kiedy.
  Opadłem z nią na łóżko i odgarnąłem jej włosy z pleców. Nie chciałem myśleć, jaką karę wymierzy nam Roxana, gdy się o tym dowie. Może z jakiś starych doświadczeń..? Mój ojciec był tripale, czyli aniołem w 3/4. On nie mógł się zabezpieczać. Bóg już o to zadbał. U tego rodzaju krwi, pewnie chodziło o to, aby już prawie prawdziwi aniołowie, nie dopuszczali się tego strasznego "grzechu". Tak samo mieli quartariusy czyli 1/4. U nich pewnie spowodowane było obawą przez wymarciem "gatunku".
  Mój ojciec był tripale, matka miała w sobie 0 krwi anielskiej, a wiec ja byłem dimidusem - czyli 2/4 anioła.
Miałem ten przywilej, że gumka mi się nie paliła w palcach, a tabletka którą zażyła moja dziewczyna, nie rozpuszczała się w środku!
 Miałem teraz ochotę prychnąć. To całe anielstwo... Okropna sprawa. Już wolałbym zostać wampirem. Był tak samo szybki i zdolny, ale do tego celu nie musiał używać tych paskudnych skrzydeł.
- Jery - szepnęła cicho Johna, przywracając mnie do świata żywych. Przesunęła palcem po moim policzku. Ja cały czas całowałem ją w szyję.
  Teraz się ocknąłem. Nie mieliśmy wiele czasu. W każdej chwili Roxana mogła zapukać do drzwi.
Sprawnie ściągnąłem jej bluzkę. Ona zaczęła majstrować przy moich guzikach. Czułem, jak drżą jej dłonie.
Delikatnie złapałem ją za dłonie i pocałowałem obie. Następnie sam pozbyłem się koszuli.
  Podniosłem się na kolana kładąc Johanne na łóżku. Czułem jej gorący oddech. Zamknąłem oczy i westchnąłem cicho z uwielbieniem. Jak ja dawno tego nie robiłem.
 Pocałowałem ją namiętnie, a ona objęła mnie nogami w pasie.
Zdjąłem jej stanik i rzucilem go niedbale gdzies za siebie. Zacząlem pieścić jej piersi. Przygryzałem i ssałem jej sutki.Wielką radość sprawial mi widok wniebowziętej Jeny.  Pocałowałem ją namiętnie w usta jednoczesnie zjezdżając na jej rurki. moje palce rozpięły spodnie a one szybko wylądowały na podłodze.
Nigdy nie bawilem sie w ceregiele i zdjęłem jej od razu majtki. Gdy moje palce dostały sie do upragnionego srodka, z satysfakcją i lekkim uśmiechem przechyliwszy głowę obserwowałem jak Jenny jęczy z rozkoszy.
Wbiła mi paznokcie w plecy. Odchyliwszy głowe wyszeptała
- Kocham cię... Kocham cię Jeremy!
Przyciągnela mnie do siebie i odepchnęła mnie po chwili lekko. Pozwoliłem jej usiąść sobie na piersi. pochyliła sie nademną tworząc z wlosów coś w rodzaju kurtyny. Przesunęła palcami po rozporku. Wyczulem jej zamierzenie ale nie pozwoliłem jej zrobić tego, co chciała. Nic nie znaczy to, że byłoby mi niewyobrażalnie dobrze. Dobrze pamiętałem, jak ja, piętnasto - szczesnastoletni gówniarz pozwalałem dziewczynom  obciągać. Teraz nie mogło mi to przejść przez myśl. Coś mnie tak blokowało ze ledwo o tym pomyslałem to poczułem tylko że poniże w jakiś sposób Johannę. Lekko przechyliłem ją i znalazłem się spowrotem nad nią.
bez większego trudu zdjąłem spodnie i bokserki. Wszedlem w nią bardzo mocno łapiąc ją stanowczo za włosy. Od kiedy ja sie zrobiłem taki władczy? Złożyem jeszcze jeden pocałunek na jej goracych ustach.
Po chwili musiałem z całej siły scisnąc ramę łóżka, aby wytrzymac niesamowite napięcie i błogą falę zalewającą mnie ze wszystkich stron. az przygryłem sobie wargę i po chwili poczułem metaliczny smak krwi w ustach.
  Johna jęczała głośno targając mnie za zwichrzone włosy.
Gdyby Roxana to słyszała szybko by się tu zjawila. cale szczescie ze jej nie było.
oboje padliśmy na poduszki wyczerpani i zmęczeni. Senny pocałowałem jeszcze Johnę w wtuloną we mnei Johną i wyszeptałem.
- Ja też cię kocham Jenny. Dziękuje.
Po chwili ogarnęła mnie nagła fala senności.
Z błogim uśmiechem na twarzy zasnąłem tuląc moją jedyną i ukochaną - Johannę.

















Od Johanny

   Lecieliśmy dość długo, wzięłam pod uwagę, że z powrotem będzie to samo, kiedy po wszystkim wrócę do Paryża. Dalej chciałam tam wrócić, ale... przecież jest Jeremy. Od dłuższego czasu nie okazywałam nikomu uczuć, bo niby komu? Byłam sama kilka miesięcy... Zabijając ludzi. Próbowałam zasnąć, udało mi się, kiedy mocniej wtuliłam się w Jer'a. Tak mogłoby zostać, spokojnie, bez żadnych kłopotów. Ale oczywiście, na pewno coś się niedługo stanie, muszę korzystać z tego, że mam Jera przy sobie.

-No,no,no... A jednak żyjesz.-Mówi Eddie. 
-Co tu robisz? Zostaw mnie...
-Już to zrobiłem, ale zapowiem ostatni komunikat. 
-Co zrobiłeś?
-Nie ja, tylko ktoś z zewnątrz. 
-Przejdź do rzeczy..-Szepnęłam. 
-Widzisz, kiedy ja umarłem, na wszelki wypadek mój... znajomy, założył na ciebie czar. 
-Jaki znowu?-Jęknęłam.
-Niedługo rany same zaczną ci się robić na ciele, cały czas nowe...
-Znam to, nie jesteś oryginalny... Można ten czar zdjąć.
-Tak, ale jeśli to zrobisz, ktokolwiek ci to zrobi, to zajmie się tobą mój kolejny stary znajomy. 
Zagryzłam warkę i spuściłam wzrok. 
-Czyli co... jestem skazana na ból albo na podwojony ból?
-Tylko ciebie wybrał na cel, jeśli zdejmiesz zaklęcie. 
-Ale... mam stróża, no nie? Zapomniałeś?
-Jeśli wrócisz do Paryża sama, to będziesz miała powtórkę z rozrywki. 
Milczałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Mogłam to przewidzieć, nie zostawił by tego bez ''pożegnania''. 
-Miłej zabawy. -Uśmiechnąwszy się zniknął. 

   Obudził mnie Jer delikatnie całując w usta. Uśmiechnęłam się lekko, ale przypomniałam sobie sen... A może raczej... wizję? Jeremy zauważył moją smutną minę, gdy zmieniłam ją z promiennego uśmiechu. Ale zanim coś powiedział, nie chciałam tego zaczynać, więc odezwałam się jak najszybciej.
-Jesteśmy już?
-Tak. Coś się stało?
Chrząknęłam i nabrałam powietrza.
-Nie..
-Dasz radę sama zejść czy mam Ci pomóc?-Uśmiechnął się.
-Chyba muszę częściej ''obrywać'', mam potem z tego same korzyści... -Mruknęłam a on się zaśmiał.
   Wziął mnie na ręce i weszliśmy do taksówki. Nie chciałam się odrywać od Jer'a, nagle nawiedziła mnie jedna myśl... Co jak pójdzie po Akkie i Christiana... i nie wróci? Albo wróci...ale nie w jednym kawałku? Załamię się...
-Kiedy... idziesz po Chrisa i Akkie?-Spytałam.
-Nie wiem... Jak najszybciej.
-Ale... masz wrócić... I nie idź sam.
-A z kim mam iść?
-Z... Kate...z fioletową pięknością... Tą... Roxanną...? Razem uda wam się szybciej ich wyciągnąć...
-Dam radę.
-Nie. Obiecaj mi, że pójdziesz chociaż z dwiema osobami jakie wymieniłam. Proszę.
-Dobrze. Obiecuję.
-Ale serio?
-Tak.-Pocałował mnie a ja odwzajemniłam pocałunek mocniej.
-To rozumiem. -Uśmiechnęłam się i ponownie wtuliłam się w Jeremiego. -Kocham Cię...
   Bałam się, że nie wróci... A poza tym, muszę ukrywać to, że mam nałożony na siebie ten czar, przecież dam radę sama! A może i nie? Przecież to tylko będą rany... Jasper mógł sprzedać dom, ma taki z resztą zamiar... Bo mam mieszkanie w Paryżu, on w NY, a więc... po co mu drugi dom w Maine, skoro nikt z niego nie korzysta? Woli nie płacić za niego kasę, więc go sprzeda. Zrobiłabym to samo, i tak mieszkam w Paryżu... Jak Kate się o tym dowie, lub zobaczy moją ranę, będzie chciała albo mi ten czar zdjąć, co pójdzie jej pewnie łatwo, albo wiedzieć jeśli chodzi o to drugie, co mi jest. Jeśli jej nie powiem, to sama wejdzie mi do myśli, i się dowie... Nie pozwolę jej na to, by mi ją zdjęła. Boję się, że albo mnie dopadnie w Paryżu, albo tutaj...

Od Christiana

  Serce mi pękało. Przynajmniej zdjęci mi kajdanki, więc mogłem zasłonić twarz.  Byłem załamany. Oczy miałem wilgotne, ale nie pozwoliłem sobie się rozbeczeć, jak ten najgorszy lamus i dać im satysfakcję.
- Jego też wezmę - powiedział jakiś facet - Będę miał cudowną parkę anielskich dzieci - zachichotał, a ja miałem ochotę dać mu w pysk.
  A potem oślepił mnie nagły strumień światła cisnący się mi w oczy.  Ogarnęła mnie nagła ciemność...
Jedyne co jeszcze widziałem spod zamkniętych powiek... to obraz Akkie... Szczęśliwej i uśmiechniętej...



                                                                      ***
Dwa tygodnie później

 Właśnie wracałem ze szkoły. Pod domem zobaczyłem mojego dobrego kolegę - Samuela - a zarazem kuzyna. Mieszkał obok. Jego zmarły ojciec Gregory, był bratem naszego ojca - czyli mojego i Akkie.
  Ostatnie przeżycia były dosyć traumatyczne. Dwa tygodnie mi i  Akkie przytrafił się paskudny wypadek. Wracaliśmy autobusem ze szkoły. Siedzieliśmy w tak feralnym miejscu, że po uderzeniu w głowę, oboje straciliśmy pamięć. Nie powiem, było to uciążliwe, ale nasz dobry i kochany ojciec pomógł nam wrócić do przeszłości.
  Mieszkaliśmy w Wyoming - jednym ze stanów USA. Dla mnie było trochę pagórkowato, ale dało się żyć. Nasz ojciec miał stadninę i niedawno z Akkie zaczęliśmy się uczyć jazdy konnej.
  Ogólnie ojciec był dziany. Nasza matka zginęła dwa lata temu spadając z konia na głowę. Podziwiałem ojca. Mimo tego wypadku nie pozbył się stadniny i koni, choć bardzo kochał matkę.
  Ją zastępowała nam nasza opiekuńcza gosposia - Dorothea. Była niezadowolona jeśli za mało zjedliśmy i zawsze pakowała nam mnóstwo jedzenia do szkoły. Ja byłem w drugiej licem, tak samo jak Akkie. Byłem od niej parę miesięcy starszy. Zadziwiało to wszystkich, jednak ojciec wytłumaczył mi, że urodziłem się w szóstym miesiącu, a Akkie siedem miesięcy potem - również jako wcześniak. Mimo, że byłem starszy pół roku, często znajomi nazywali nas bliźniakami.
  Z siostrą dogadywałem się dobrze. Czasem patrząc na nią, doznawałem dziwnego uczucia... Była bardzo ładna i miałem nadzieję, że znajdzie sobie odpowiedniego mężczyznę.
 Koło Samuela zobaczyłem Akkie. Uśmiechnąłem się szeroko.
Pomachałem do nich i przebiegłem prze ulicę.
- Czas Sam - poklepałem go po ramieniu. - Hej siostrzyczko. Na jaką okazję się tak umalowałaś? _ zapytałem może trochę złośliwie.
Samuel się roześmiał.
- Nie mogę wyjść na miasto? - powiedziała Akkie, po czym dodała widząc moją rozbawioną minę - Z koleżankami.
 Wzruszyłem ramionami.
- Możesz, możesz.
Akkie oddaliła się chodnikiem, a ja z Samem wszedłem do środka.
- Stary jeszcze nie wrócił? - oparł się o blat w kuchni.
- Widać nie - rzuciłem torbę na krzesło i nalałem sobie wody.
Miałem wrażenie, że Samuel patrzy się na mnie z triumfem, rozbawieniem i mściwym uśmieszkiem. Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się do niego.
  Jednak uśmiechał się do mnie normalnie. Chyba miałem jakieś urojenia...
Westchnąłem i wypiłem wodę.
- Nareszcie koniec tygodnia - zagadnąłem go, jednak stał się jakiś nieobecny myślami.
Wzruszyłem ramionami. Sam to Sam. Lubiłem go, ale zawsze coś mi w nim... Nie pasowało. Czasem były momenty, że byłem na niego niewyobrażalnie zły,  nie wiadomo z jakiego powodu..
 Skarciłem się szybko za moje myślenie. Żyłem w bogatym domu, a on był moim dobrym kolegom i kuzynem. Czasem... Fakt czułem się tu obco i miałem ochotę uciec... Ale to jest chyba normalne po takich wypadkach... Tak... Czy nie?























Od Akkie






Siedziałam zamknięta w dobrze znanym mi pokoju. To tu odzyskałam przytomność po tym jak straciłam pamięć. To tu wszystko co pamiętam sie zaczęło. Byłam załamana. Pełnia była właśnie dziś! I podejrzewałam że za kilka godzin stracę jedyną okazję do odzyskania pamięci. Bałam się tego co mi zrobią. I gdzie był Christian? Od tego momentu jak upadł na chodzik wtedy.. go nie widziałam. Żył? Na pewno!
Nagle drzwi sie otworzyły a ja skuliłam sie jeszcze bardziej w kącie łóżka.
-453699 idziemy.-powiedziała kobieta w białym ubraniu.
-Gdzie?-zapytałam.
-Rozpoczniesz na nowo swoje życie.-powiedziała z uśmiechem.
-Nie chce.. to życie mi sie podoba.-powiedziałam uparcie lecz wiedziałam ze oni i tak zrobią to co chcą,.
-Wstawaj.-powiedziała.
Wstałam i podeszłam do niej ze łzami w oczach.
-Rozpoczniesz nowe, lepsze życie. Z dala od tych wszystkich niebezpiecznych istot. Chcemy dla ciebie jak najlepiej. Mogę ci powiedzieć wszystko ponieważ i tak o tym zapomnisz. Zamieszkasz z nową rodziną. Będziesz szczęśliwa a my będziemy mogli mieć ciebie na oku.
-Nie chcę! Nie możecie!-powiedziałam.
Szłyśmy korytarzem.
-Możemy.-powiedziała.
Łzy popłynęły mi z oczu.
-Dajcie mi chociaż pożegnać sie z Christianem.



Kobieta spojrzała na mnie i zastanowiła się.
-Dobrze.
Zaskoczyła mnie ale cieszyłam sie że mogłam się z nim pożegnać.
Weszłyśmy do pewnego pokoju. Aż sie zatrzymałam przerażona widząc go. Był przykuty i miał zamknięte oczy. Nie miał włosów. Co oni mu zrobili?!
-Christian..-powiedziałam a on otworzył oczy zaskoczony.
Wyglądał tragicznie. Jego skrzydła.. były zmasakrowane. Podeszłam do niego. Dotknęłam delikatnie jego twarzy.
-Wybacz że cię w to wpakowałam. Nie powinno tak być. Christian.. myślę.. że.. kocham cię.



Pocałowałam go. Wiedziałam że to ostatni pocałunek a chciałam by było ich więcej.
-Żegnaj.-powiedziałam po chwili wstając.
Jednak on nie chciał puścić mojej reki.
-To ty mi wybacz że cie nie obroniłem.
-To nie twoja wina. Tak musiało sie najwyraźniej stać. Przeznaczenia sie nie zmieni.
Patrzyłam sie mu prosto w oczy tak jak on mi.
-Wzruszające. 453699 idziemy.
-Jestem Akkie. Akkie Winchester.-powiedziałam z zaciśniętymi zębami.
Szkoda że nie byłam już wampirem. Z przyjemnością bym ja zabiła!
-Żegnaj Christian.-powiedziałam ze łzami w oczach.



Nie dałam siły patrzeć się mu w oczy dłużej. Puściłam jego rękę i wyszłam a po moich policzkach płynęły łzy. Zabrano mnie do jakiegoś pomieszczenia. Kazano położyć sie na łóżku. Wstrzyknęli mi coś. Zaczęłam robić się senna. Nie chciałam nowego życia.. chciałam odzyskać w pełni stare. Nie chciałam zapominać. Zasnęłam....

Od Jeremiego

 Przewróciłem oczami. To była cała Johna, jednak z wielkim uśmiechem i ulgą patrzyłem, jak dochodzi do siebie.
 Wziąłem ją delikatnie na ręce i wyszedłem z pokoju.
- Mogłabyś swojemu chłopakowi - stróżowi powiedzieć coś przyjemniejszego, niż "jak miło, że wróciłeś".
Johna lekko się uśmiechnęła.
- Od kiedy jesteś moim chłopakiem? - drażniła się ze mną.
- Od zawsze - odpowiedziałem całując ją lekko w czoło i dodałem - Jenny.
Johanna przewróciła oczami.
- Nie nazywaj mnie tak. Czuje się jak mała dziewczynka.
- Bo jesteś małą dziewczynką, w ciele dużej.
- To gdy się ze mną kochasz, kochasz się z małą dziewczynką, czy z dużą?
Przewróciłem oczami. Odwróciłem głowę i z cichym śmiechem pokręciłem nią, tak, żeby Johna nie zauważyła. Ta dziewczyna była niemożliwa. Uparta... ale kochana.
- Więc gdzie mnie zabierasz królewiczu na białym koniu? - zapytała od niechcenia bawiąc się sznurkiem od mojej bluzy.
- Nie mam białego konia, ale... - widząc jej rozbawioną minę po raz setny przewróciłem oczami.
- Gdybym była bardzo, bardzo wredna, powiedziałabym: "Czyli jesteś murzynem". Jednak mam wyjątkowo dobry nastrój, więc tak nie powiem.
Ignorując jej wypowiedz kontynuowałem.
- Ale... jedziemy do Maine ślicznotko. Mam nadzieję, że się nie wykrwawisz w samolocie - mruknąłem.
Johanna  nie odpowiedziała, tylko niespodziewanie przylgnęła do mojej bluzy i wymamrotała coś niewyraźnie.
- Co mówiłaś? - zapytałem unosząc brwi.
- Że się zmęczyłam.
Jednak mi się wydawało, że przestawiając parę literek, słowo "zmęczyłam" wyglądało by: "stęskniłam".


                                                                  ***
 - Nienawidzę samolotów - mruknęła Johna pod nosem.
Lecieliśmy już dwie godziny. Przez te dwie godziny Johna również spała, a ja bawiłem się telefonem, bądź gadałem z Lacey, która siedziała niedaleko.
 Jednak teraz, gdy Johna się obudziła i mieliśmy jeszcze 3 - 4 godziny lotu, trzeba było skorzystać z okazji.
Westchnąłem ciężko i powiedziałem cicho.
- Przepraszam Johanna...
Zdziwiona spojrzała na mnie.
- Za co? - po czym dodała zgryźliwym tonem. - Za to, że wyjechałeś zostawiając mnie na pastwę losu, czy może za to, że nie pozwoliłeś mi umrzeć?
- Jak możesz tak mówić? - zmarszczyłem brwi. - Wiem, że zachowałem się jak totalny kretyn, ale nigdy nie przepraszałbym cię za to, że cię ocaliłem przed śmiercią, Jenny!
Johna przygryzła wargę i wpatrzyła się w okienko samolotu.
- No nie wiem... Mam wrażenie, że wszystkich krzywdzę.
Odwróciłem łagodnie jej głowę, łapiąc palcem za podbródek i przyciągając do siebie.
- Ej... Nie mów tak. To ja cię zostawiłem, gdy najbardziej mnie potrzebowałaś. Przepraszam cię, przepraszam cię tak bardzo, ale klątwa...
- Jaka klątwa? - zapytała przerywając mi Johna.
Westchnąłem.
- To długa historia...
- Mamy czas - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
 Więc zacząłem historię. Opowiedziałem jej o tym, jak z Christianem pojechaliśmy do psychiatryka odbić Akkie. Że gdy wracaliśmy, Christian zaliczył sztuczkę. I że nawiedził mnie demon, przebrany za moją matkę, który rzucił na mnie klątwę "Przeklinam cię Jeremy Nathanie Evest'cie. Żadna kobieta nie będzie mogła cię pokochać jak mężczyznę życia. Inaczej... zginie"
 Potem opowiadałem jej, że musiałem dokonać trudnej decyzji, która nie pozostawiała wyboru, więc wyjechałem z Akkie i Christianem. I że przez te parę miesięcy nigdy nie mogłem o niej zapomnieć...
 Na koniec powiedziałem o tym dziwnym śnie w samochodzie, z udziałem mojej matki.
W oczach Johny zalśniły łzy, które szybko starała, rozglądając się wkoło, czy czasem nikt nie zobaczył.
- Nie wiedziałam... - szepnęła, pewnie z obawy, że głos jej zadrży.
- Mimo to, byłem głupcem...
- Nie... Zrezygnowałeś ze mnie dla mojego bezpieczeństwa.
- To było błędem. Mogłaś umrzeć, bo klątwa była rzucona na ciebie.
Johna już nic nie powiedziała, tylko przysunęła się do mnie. Objęła mnie mnie za szyję. Złapałem ją za ręke i pocałowałem namiętnie.
  Nareszcie poczułem, że żyje.  Kochałem ją z całej siły. Teraz byłem tego pewny. Wyszeptałem te dwa, piękne słowa, gdy po paru minutach odsunęliśmy się od siebie.
Westchnęła.
- Ja ciebie też. Choć jesteś największym świrem i wariatem na świecie.
Uśmiechnąłem się lekko. Mimo, że teraz byłem szczęśliwy, czułem, że zbliżają się ciężkie czasy... No i Akkie i Christian... Martwiłem się o nich... Miałem nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Od Christiana

  Nie wiedziałem co mi robili. Wiedziałem natomiast, że nie schowałem skrzydeł i teraz robią różne eksperymenty na nich. One były jak moje drugie ręce. Wyraźnie czułem, jak je kaleczą, skubią, czy nawet palą. Moje otumanienie i senność przerywał nagły ból. Odzyskiwałem świadomość krzycząc. Jedynie wytrwać mi pozwoliła myśl o tym, że jeszcze jestem na tej Ziemi potrzebny. Potrzebny, ażeby chronić Akkie.
 Nie wiedziałem, jak sobie poradził Jeremy w Paryżu. Martwiłem się trochę o niego. Wiedziałem też, że Akkie złapali. Słyszałem, że z nimi rozmawiała... Nie rozumiałem, dlaczego powiedziała im wszystko, jednak w tej chwili było to nieistotne. Cholernie się zamartwiałem, czy ci wariaci nic jej nie zrobią.
  Znów się ocknąłem z "fazy". Tym razem siedziałem na jakimś dziwnym fotelu bez oparcia na plecach. Ręce miałem przypięte kajdankami do łóżka, które stało obok.
  Podeszła do mnie jakaś kobieta, w białym kitlu. Trzymała maszynkę... Na początku przerażony wstrzymałem dech, martwiąc się, że chce ogolić mi skrzydła!
  Jednak po chwili na ziemię zaczęły spadać moje czarne kosmyki włosów. Zdziwiony podniosłem wzrok. Widząc moją minę, powiedziała łagodnie.
- Będziesz miał operację. Włosy będą nam przeszkadzać.
Zaczerpnąłem gwałtownie tchu. Jaka operacja?! W jakie ja gówno wdepnąłem!
- Chcemy usunąć z twojego mózgu to coś, co powoduje, że masz zdolności anielskie. Znów będziesz normalnym chłopakiem - uśmiechnęła się szeroko, a ja nie dowierzając patrzyłem na nią. O czym ona bredzi?!
- Tobie i obiektowi 453699 wyczyścimy powtórnie pamięć. Obiekt  453699 zostanie zaadoptowany przez naszego nowego przywódce, a ty za zadanie będziesz miał go chronić i pilnować przed niebezpieczeństwem.
Kręciłem coraz szybciej głową. Kobieta zabrała maszynkę patrząc na mnie badawczo.
- Leki uspakajające raz! - krzyknęła.
- Nie!!! - krzyknąłem starając się podnieść. Wstałem i łokciem odepchnąłem ją. Cholerne kajdanki!
Zanim jednak zdążyłem sobie z nimi poradzić, ktoś wstrzyknął mi jakieś paskudztwo do ręki. Zaczęło mi się chcieć bardzo spać.
  Ostatnie co widziałem, to kobietę pochylającą się nade mną i z dziwną czułością głaszczącą mnie po twarzy.
- Wszystko będzie dobrze, twoje nowe życie będzie o wiele, wiele lepsze... - szeptała. Miałem ochotę ją uderzyć, ale moje ręce były tak bezwładne, że ledwo udało mi się ruszyć palcem.
  Miałem tylko nadzieję, że z Akkie wszystko dobrze. Wierzyłem ślepo, że uda mi się wyciągnąć stąd ją i mnie, zanim ci szaleni naukowcy, zrobią to, co planują.

sobota, 26 kwietnia 2014

Od Johanny

    Delikatnie powiedziawszy, zdychałam z bólu. Wykrwawiałam się... Odwiedził mnie Eddie, znowu. Poddałam się, nie mogłam go prosić o to, żeby mi dał spokój. To było bez sensu. Byłam bezsilna!Miałam kilka ran ciętych, nie czułam już bólu... Kumulował się, a ja stałam się na niego odporna. Moje ciało przestało leczyć rany, bo było ich za dużo.
-Ale ty masz CIERPIEĆ! MASZ MNIE BŁAGAĆ O LITOŚĆ! -Wydarł się nagle.
    Nie miałam siły by cokolwiek powiedzieć. To było za dużo... za wiele dla mnie, okropność... kolejny horror.
-Proś mnie o litość... -Szepnął.
   Pokręciłam lekko głową. Nie ma mowy. Prowokując go, na pewno sięgnie po pistolet i mnie zastrzeli. O to mi chodziło. Właśnie się tego doczekałam. Złapał za pistolet i wycelował go we mnie. Pokręcił głową i wstał. Ja siedziałam w fotelu, cała pokaleczona.
-Jak możesz nie krzyczeć z bólu?! O to mi chodzi! Masz mnie błagać!
Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.
-N-Nie... licz...na to... -Wykrztusiłam.
Zaśmiał się sztucznie i przybliżył mi pistolet do głowy.
-Wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Że nikt cię nie może uratować. I wiesz, co teraz zrobię? Zastrzelę cię.
   Drzwi nagle otwarły się z hukiem. Ktoś poleciał na Eddiego z taką siłą, że został ślad w ścianie. Eddie znów się zaśmiał, odepchnął tego kogoś.
-Nie zabijesz mnie! Słaby ani...-Uciął.
   Nie widziałam co się stało, ale chyba... ktoś mu oderwał łeb. Słyszałam jakby ktoś mu złamał kark, a najprawdopodobniej dziwny dźwięk to urwanie głowy. Poczułam zimne ręce na swoich ranach. Kiedy je dotknęła poczułam okropny ból. Skuliłam się i nie dałam dojść tej osobie do ran.
-Nie wiem jak jej pomóc... Ona się wykrwawi...-Usłyszałam kobiecy głos. -Zadzwonić do Kate...?
-Nie ma czasu! -A teraz męski głos.
-Dobra, odsuńcie się.-Usłyszałam głos Mike'a.
-Co młody? Zebrało ci się na zabawę w lekarza i obrońce?
-A tobie się zachciało przypomnieć że masz tu kogoś kto umiera?-Mówi Mike.
-Dobra dzieciaki... dajcie mi do niej dojść. -Kate...?
-Jak...-Męski głos odezwał się jakby nie dowierzając?
-Jestem czarownicą, umiem takie czary mary z przenoszeniem.
 Znajomy dotyk Kate i jej czary mary, spowodowały że straciłam przytomność całkowicie...
   Obudziłam się nie czując niczego. Nie czułam bólu, ani cierpienia. Żadne uczucia mną nie rzucały. Spojrzałam na swoje ręce. Dalej miałam na ramionach ślady z kilku dni od zadrapania. Reszta ran zagoiła się, ale te najmniej ważne zostały i powoli się goiły. Ciężkich prawie nie było widać.
-Zajmiesz się nią?-Usłyszałam męski głos.
-Nie mogę Jeremy. Musi tu zostać, a ja mam na głowie jeszcze Ivy. -Mówi Kate.
-A Roxana...?
-Nie ma jej w Maine.
-Co mam zrobić? Co z Akkie i Chrisem?
-Przekonaj swoją dziewczynę by wyjechała, albo trzeba będzie zrobić to siłą.-Odezwał się zupełnie nowy głos - damski.
-Dobrze...-Westchnął... Jeremy...?
   Usłyszałam kroki do pokoju w którym leżałam. Ktoś stanął nade mną i westchnął. Uśmiechnęłam się lekko i nabrałam powietrza.
-Jak miło... Wróciłeś.-Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na niego.-Nieźle się trzymasz.
-Ty też...-Mruknął zmierzając mnie wzrokiem.
-A teraz mi powiedz po co wróciłeś. -Otworzyłam drugie oko nie przestając się szczerzyć.
-Długa... historia... -Mówił, jakby chciał się z czegoś wyplątać.
-Dobra, nie ważne... O co chodzi z Akkie i Christianem?Tak, wszystko słyszałam. To że jestem troszeczkę poobijana, nie znaczy, że jestem głucha.
   Stęskniłam się za nim. Nawet bardzo... ale nie umiem okazywać uczuć. Muszę się chyba przyzwyczaić do tego, że tego nie potrafię. Albo po prostu się odzwyczaiłam... Kiedyś, jak byłam mała, okazywałam aż za dużo miłości... a teraz? Nic. Może muszę to naprawić...
-Mają małe kłopoty...
-I co? Mam z tobą nagle jechać... Co?
-Tu chodzi o ich życie.
-Aha, czyli co? Zbieram manatki,spadochron, zadzieram kiece i lece,hm?
-Wrócisz... tu?
-Tak, pewnie tak. Pojadę z tobą, ale wracam do Paryża, a ty pewnie tam skąd przyszedłeś.
-No właś...
-Nie obchodzi mnie to. Jadę z tobą, bo mnie pięknie prosisz? Nie. Sama nie wiem dlaczego, ale pojadę z tobą. Potem wracam tutaj.
-Odwiozę cię... -Szepnął.
Uśmiechnęłam się szerzej.
-Jak chcesz mieć na karku wielce poszkodowaną osobę, z ranami na ciele, na dodatek marudę i wredną babę, to nie ma sprawy. -Machnęłam ręką. -A ja będę miała na karku kiedyś uśmiechniętego od ucha do ucha świra.-Dodałam.


(Dokończ Jer)

Od Jeremiego

  Denerwowałem się coraz bardziej. Za 30 minut odlatywał samolot, a Christiana i Akkie nadal nie było. Może im się coś stało? Mieli wypadek? - nie wiedziałem. Przygryzłem wargę myśląc gorączkowo. Co robić, co robić?! Lecieć do Paryża, czy iść ich szukać?
  I nagle nie wiadomo skąd pojawiła się... Lacey! Moja radość jednak szybko zgasła, przypomniawszy sobie tamten incydent... Ten pocałunek kompletnie nic dla mnie nie znaczył, a jednak niezręcznie mi było przebywać w jej towarzystwie.
- Hej... - powiedziała z wahaniem przybliżając się do mnie.
Zilustrowałem ją wzrokiem i powiedziałem powoli.
- Cześć...
- Mam wiadomość od ciotki Kate.
Uniosłem brwi z zainteresowaniem.
- Coś się stało z Christianem i Akkie. Zostali porwani przez grupę tych zakręconych naukowców. Mam ci... towarzyszyć.
Zaszokowany cofnąłem się. Zbielały mi usta.
- Jak to... Jak to porwani...?
- Opowiem ci w samolocie, tymczasem musimy lecieć. Twoja... ukochana umrze.
Przygryzłem wargę przypominając sobie ten bolesny fakt. Co robić, co robić? Za jakie grzechy miałem dokonywać wyboru między dziewczyną, a siostrą i kuzynem, najlepszym przyjacielem...?
Lacey nagle odezwała się.
- Ciotka uprzedzała, że tak będzie.
Po czym popchnęła mnie w kierunku wejścia do samolotu, gdy głos kobiety zakomunikował, żeby wszyscy pasażerowie lotu 354 do Paryża, skierowali się do wejścia.
- To też ci kazała zrobić? - mruknąłem umierając z wyrzutów sumienia. Jednak Johna... umrze, gdy tam nie pojadę. A Chris i Akkie... mają szanse na przeżycie.
  Przestałem się wahać i wszedłem do samolotu. Całkowicie wyłączyłem wszelkie zmartwienia, zanim mnie całe zeżarły.
 Gdy usiedliśmy na fotelach, poczułem się trochę niezręcznie. Lacey poprawiła makijaż i włosy. Potem spojrzała na moją skwaszoną twarz.
- Co? - zapytała odrywając szminkę od ust. - Chodzi ci o ten pocałunek? Oh Jer, on nic dla mnie nie znaczył.
Westchnąłem teatralnie z ulgą, jednak naprawdę ją poczułem.
-  Ja zawsze kochałam się w Ch.... - w ostatniej chwili ugryzła się w język, ale wiedziałem o co jej chodzi. Spłonęła rumieńcem.
- Błagam, nie mów mu nic... - szepnęła.
- Ale nie masz nadziei co? - zapytałem. Żal mi było Lacey.
Przygryzła wargę.
- Nadzieja zawsze jest, ale... Faktycznie nie.Może trochę.
- To wypal tą resztkę, bo Chris jeśli jest już zakochany to albo w sobie, a już na pewno w Akkie - poradziłem jej szczerze.
Lacey spuściła wzrok.
- Brałam taką możliwość pod uwagę... - wyszeptała - Ale oni przecież... Są kuzynami! To niedorzeczne!
- Christian dowiedział się, że jego matka była siostrą przyrodnią jej ojca, więc nie takimi prawdziwymi kuzynami. Ale zgadza się, w jakieś części są.
Lacey westchnęła cicho.
- Mówił ci coś... Że jest w niej zakochany?
- Nie. Ja nawet sam tego nie wiem. To jest dość skomplikowane... Jest dla niej... Tak jakby... Wszystkim. Starszym bratem, przyjacielem, doradcą....
- I chłopakiem? - zapytała cicho.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem Lacey. Chris jest dla mnie największą zagadką na tej Ziemi.
Lacey kiwnęła głową.
-Rozumiem.
Dalszą podróż przebyliśmy w milczeniu, z wyjątkiem paru konwersacji typu "Ładna pogoda", "Gorąco tu" , "Chcesz coś do picia/ jedzenia?". Potem zasnąłem.
 Obudziła mnie Lacey szarpiąc mnie za kurtkę. Widząc, że się ocknąłem, odetchnęła z ulgą.
- Myślałam, że nie żyjesz... Spałeś jak trup.
Przewróciłem oczami i wstałem. Przeczesałem ręka zwrócone we wszystkie strony jasne włosy i wziąłem torbę na ramię.
 Zerknąłem na zegarek. Siedemnasta?! Spojrzałem na nią przerażony.
Widząc moją minępowiedziała.
- Myślałeś, że będziemy lecieć dwie godziny?
- Myślałem, że to dobry samolot, a nie jakiś gruchot - mruknąłem zły i natychmiast zacząłem kierować się do wyjścia.
  Była siedemnasta... Można powiedzieć, że taki prawdziwy wieczór zaczynał się o 19 - 20.
Zatem miałem jakieś 2 - 3 godziny na namierzenie Johny i "powstrzymania" złego losu, od zabicia jej.
  Natychmiast złapaliśmy taksówkę, a ja odprężyłem się, tak jak kiedyś uczyła mnie Kate i sięgnąłem w głąb umysłu.
  Zobaczyłem jakieś przebłyski. Bardzo ładna i bogata dzielnica. Duży apartament z super bryką przed...
Wygrzebałem francuskie słowa z pamięci. Ciotka postanowiła nas kiedyś "podszkolić" językowo, po za tym miałem francuski w szkole... No właśnie, szkoła... Teraz mieliśmy wakacje, a urodziny miałem pod koniec sierpnia. Jako pełnoletni mogłem zrezygnować ze szkoły,  jednak nie wiedziałem czy to zrobić.
- Où dans Paris sont les quartiers riches? (Gdzie w Paryżu znajdują się bogate dzielnice?)
- Il ya quelques-uns. Je peux vous montrer ... pour une somme supplémentaire ... (Jest ich kilka, tych faktycznie bogatych. Mogę panu pokazać... za dodatkową cenę).
 Zgodziłem się.
  I tak przez godzinę objeżdżaliśmy te "dzielnice". Ja coraz bardziej się denerwowałem, bo w każdej z nim nie odczuwałem znajomego "przyciągania".
 Wreszcie zrezygnowany złapałem się za głowę i zamknąłem oczy.
- Nie znajdę jej... A ona umrze... Ale ja byłem głupi... Głupszy od starego buta...
- Nie mów tak... - Lacey położyła mi ręke na ramieniu.
Nagle, gdy przejeżdżaliśmy przez jakąś ulicę, coś zabębniło mi w serce, poczułem niewysłowioną radość. Szczęśliwy podniosłem wzrok. Ona tu była!
 Krzyknąłem do taksówkarza, żeby się zatrzymał i wyskoczyłem z taksówki. Rozglądnąłem się i napotkałem znajomą z wizji czerwoną furę.
 Popędziłem w jej stronę. Słyszałem za sobą krzyk Lacey.
- Czekaj! Jerry! Stój!
Jednak ja już wpadłem do środka budynku. Rozejrzałem się zdziwiony. Jakieś sale balowe, recepcje... Zdezorientowany zacząłem się zastanawiać, czy ta moja "wizja" nie wywiodła mnie w pole...
 I poczułem znajome przyciąganie od strony windy. Wpadłem do niej szybko, a w ostatniej chwili zdyszana Lacey wpadła ze mną. Moja ręka sama wybrała cyfrę 15.

 Cofnąłem się pod ścianę i zamknąłem oczy. Teraz przyszło mi się tylko modlić, aby nie było za późno.

Od Christiana

 Zdezorientowany i zaniepokojony zerkałem na Jerrego. Coś z nim dziwnego się działo. Co chwilę powtarzał gorączkowo "szybciej, szybciej" i wrzeszczał na mnie jak tylko zwalniałem. Dobrze, że chociaż Akkie zasnęła.
- Ile jeszcze? - zapytał prawie biały z przerażenia.
- Hm... Godzina?
Złapał się za głowę. Dochodziła 22. Jeremy wiercił się cały czas niespokojnie.
- Powiesz mi co się stało? - zapytałem.
- Johna... jutro... wieczór... morderstwo... - mamrotał bez składu i ładu skupiony tylko na swoich myślach.
Westchnąłem i poddałem się. Przynajmniej wiedziałem, że coś jest nie tak z Johanną...
  Wreszcie zaczęliśmy wjeżdżać w miasto i tu Jerry zrobił coś niespodziewanego.
- Zatrzymaj się! - krzyknął.
Oniemiały spełniłem jego polecenie i zajechałem na chodnik.
Po ulicach chodziło już bardzo mało ludzi. Wokół słychać było muzykę, zapewne z jakiś imprez. Przebudziła się Akkie.
- Co się dzieje? - wymamrotała przecierając oczy.
I w tejże właśnie chwili Jerry wyskoczył z auta. Widziałem tylko, jak rozpościera czarne skrzydła i porusza się z niewysłowioną szybkością, tempem anielskim. Nikt gołym okiem nie mógł zobaczyć, jak anioł leci, bo poruszał się jak rozmazana plama po niebie i musiał co jakiś czas się zatrzymywać, aby odbić się od podłoża, dachu budynku itp.
   Przygryzłem wargę. Bałem się, że zrobi coś głupiego. Wyjąłem kluczyki ze stacyjki i wysiadłem z samochodu. Wyjąłem Akkie z tylnego siedzenia.
- Chris? Co się dzieje? - spytała obserwując mnie badawczo.
- Twój brat ześwirował - mruknąłem.
Zamknąłem auto i rozpostarłem swoje skrzydła. Nigdy nie lubiłem tego robić. To było takie nieprzyjemne uczucie, że coś masz na plecach. Jednak dzięki nim byłem parę razy szybszy i sprawniejszy.
  Nie lubiłem latać, więc pobiegłem. Dobrze, że było ciemno, inaczej ludzie mogli by mnie dostrzec.
Wiedziałem, gdzie pobiegł Jerry. Odszukałem w pamięci drogę do namioto - domu. Zerknąłem na Akkie. Złapała mnie mocniej za podkoszulek i zafascynowana obserwowała moje skrzydła.
- Piękne... - szepnęła.
- Ty też takie masz... chyba... - odparłem.
Uniosła brwi.
- Jak to "chyba"?
- Twój biologiczny ojciec był dimidusem, czyli aniołem półkrwi. Twoja matka była człowiekiem, więc ty jesteś quartariusem czyli w 1/4 aniołem. Ale nie wiem co się podziało po tym "cudownym uzdrowieniu".
Akkie nie dowierzając, nie odezwała się więcej.
Po parunastu minutach dotarłem wreszcie do znanego lasu. Potem z ulgą zobaczyłem światła w namioto - domie.
  Dotarłem na miejsce szybko i postawiłem Akkie na ziemi. Wszedłem bez pukania do środka.
- Powiedz mi gdzie ona jest! - krzyczał Jeremy i tłukł w blat stołu pięścią.
Ciotka Kate była rozdarta. Powitała nas skinięciem głowy i zwróciła się do Jerry'ego.
- Klątwa...
- Nie ma żadnej klątwy Kate!! Nawiedziła mnie moja matka! Powiedziała, że to wszystko było kłamstwem!
Ciotka rozszerzyła oczy.
- Jak...? - wyszeptała, a potem opadła na fotel. Zakryła ręce.
- Jest w Paryżu... - powiedziała. - Jesteś jej stróżem, więc bez problemu odnajdziesz mieszkanie.
- Paryż... - powtórzył Jeremy z błyskiem w oczach i rzucił się do komputera.
Po chwili jęknął zrozpaczony.
- Następny lot o 12! Leci się jakieś 3 godziny, a jeszcze szukanie i inne duperele zajmą 2...
Złapał się za głowę.
Ku mojemu i Akkie zdumieniu odezwałem się.
- Damy radę - powiedziałem z otuchą.
  Po parunastu minutach gadania wszyscy poszli do swoich dawnych pokoi. Jedynie Akkie rozmawiała jeszcze z ciotką Kate i już czternastoletnią Ivy.

  O dziesiątej rano ciotka wysłała mnie i Akkie do miasta. Mieliśmy kupić niezbędne rzeczy i spotkać się z Jeremym na lotnisku. Mimo iż nam odradzał, byliśmy z Akkie zgodni, że lecimy z nim.
  Teraz byliśmy w jakieś pasmanterii. Akkie pakowała szczoteczki do zębów i mydła. Ja zamyślony stałem nieopodal.
  Wyszliśmy i skręciliśmy w jakąś pustą uliczkę na skróty do samochodu. Akkie coś liczyła na palcach.
- Pełnia jutro? - zapytała badawczo.
Skinąłem głową i nagle usłyszałem dziwny hałas. Instynkt podpowiadał mi, że coś jest nie tak.
- Akkie idź do samochodu... - szepnąłem zaniepokojony.
Skinęła głową i ruszyła. Całe szczęście, że nie poczuła mojego niepokoju.
Odwróciłem się i wstrzymałem powietrze.
Przede mną stali trzej - czterej mężczyźni w białych kitlach. Jeden z nich przemówił.
- Zabiłeś jednego z naszych dowódców. Wykradłeś obiekt 453699. Naszą perłę. Więc najpierw za to zapłacisz ty, a ona wróci do nas i tak.
   Nie zdążyłem się odwrócić i uciec. Trzy dziwne kule utkwiły mi w ciele. Poczułem nagłą senność. Zacząłem biec, ale kolana miałem jakieś miękkie... Zgiąłem się wpół i upadłem. Miałem tylko nadzieję, że Akkie w porę odjedzie...

Od Johanny

   Siedziałam wygodnie w fotelu cała sztywna i przerażona. W każdej chwili mógł wejść tu Eddie, ale jeśli jest ze mną Mike, na razie nic mi się nie stanie.To śmieszne, że mały chłopiec mnie broni, młodszy ode mnie o kilka lat, ale co innego mi pozostało? Młody żyje na tym świecie kilkaset lat i zna się na wszystkim lepiej, a Eddiego zna z trzy lata podając się za jego brata.
   Usłyszałam kroki na korytarzu. Wstałam z fotela i powoli przeszłam przez przestronny i szeroki korytarz do drzwi. Nie spojrzałam przez wizjer, po prostu otworzyłam te cholerne drzwi bo co? I tak gdyby to był Eddie, i tak dostałby się tutaj bez problemu, gdybym nawet miała drzwi pozamykane na cztery spusty.
   Nacisnęłam na klamkę i otworzyłam lekko drzwi. Zobaczyłam swojego brata z dość dużym zarostem. Skąd wiedział, że tu mieszkam...? A tam, nie ważne. Fajnie, że mnie odwiedził po pół roku nie widzenia. Powiedzmy, że się za nim stęskniłam.
-Mogę?-Uśmiechnął się i wlazł wraz z Nathanem.
-Wooooow!-Krzyknął jego towarzysz.-Ale chata... Skąd miałaś kasę? Takie mieszkania w Paryżu kosztują kupę pieniędzy!-Uśmiechnął się wraz z braciszkiem.
-Co jest?-Zareagował na mój widok Jasper.-Kto ci to zrobił?-Dotknął lekko mojego policzka.
   Strąciłam lekko jego dłoń i westchnęłam. Szukałam zmiany tematu, bo nie chciałam rozmawiać o tym, kto zrobił mi te rany, jak mi może pomóc, i wiele innych.
-Wyglądasz jak trup.-Rzucił jak zwykle złośliwie Nathan.
-Wiem.-Kiwnęłam głową odgarniając blond włosy.
-Zaraz włosy ci zsiwieją.-Zaśmiał się głupkowato.
-Zamknij się Nat.-Przerwał mu Jas.-No dobra, nie chcesz, to nie mów...
-Co tu robicie?-Spytałam.
-Jesteśmy na chwilę. Deina powiedziała nam gdzie jesteeeś...
-Niedługo rozpowie wszystkim...
-A co, nie cieszysz się na widok brata?
-Z takim wielkim zarostem wyglądałbyś jak budda. Tylko ubierz pasujące do swojej twarzy ciuchy i będzie jak ulał. -Uśmiechnęłam się słabo.
-Ja tęskniłem, a ty widać nie bardzo.-Uśmiechnął się szerzej.
-Ile masz tu pokoi?-Spytał Nathan.
-Ehm... Z trzy... Jeden na dole dwa na górze.
-Widzę, że ktoś tu zarabia.
-Nie... Miałam swoją kasę.
-Widać na bogato poleciałaś siostra. -Ciągnie Jasper.
-No... Deina wybierała mieszkanie. Mieszkała ze mną,ale teraz... mieszka z chłopakiem.
-Uuu... -Mruknął Nathan rozbawiony.
-Dobra, spadamy!-Klasnął w dłonie Jass. -Pa siostra.
-Jedziesz dalej na koniec świata zarabiać kupę kasy?-Uśmiechnęłam się. Cały czas słabo... ale próbowałam normalnie się uśmiechać... nie wychodziło mi chyba za dobrze...
-Tiiiaaak. -Przeciągnął końcówkę i pożegnał się ze mną.
    Kiedy wyszli zostałam sama. Mike jak zwykle zniknął. Położyłam się spać, ostatnio bardzo dużo spałam. Koszmary nie wracały, ale pewnie i tak się zaczną powtarzać i męczyć mnie jak poprzednio.
   Obudził mnie pewien odgłos... Jakby ktoś chodził po korytarzu na dole i idąc po schodach dźwięk dotarł do mojego pokoju. Drzwi miałam zamknięte, więc nie widziałam kto może za nimi stać. Próbowałam sobie wcisnąć do łba, że mam przesłuchy...
   Drzwi nagle z hukiem się otworzyły a w nich stanął Eddie. Było ciemno,ale poznałabym jego sylwetkę wszędzie. Zjawił się przy moim łóżku a ja znieruchomiałam. W ręku trzymał nóż.
-Jestem na... chwilkę... -Przekrzywił głowę na bok i z uśmiechem przyłożył nóż do mojej ręki.
-Zostaw mnie... proszę...-Szepnęłam.
-Wątpię, że to się stanie. Jesteś dla mnie niezłą rozrywką!Nie zrezygnuje z ciebie! Nie masz swojego anioła stróża, więc nie jesteś ''odporna'' na ataki z mojej strony, i z każdej innej.
   Wbił mi nóż w rękę, rozcinając skórę. Krzyknęłam, a on szepnął mi do ucha.
-Cii... Cicho, nie chcemy, by ktoś mnie zauważył, prawda?-Uśmiechnąwszy się, kontynuował cięcia nożem na tej samej ręce.
-Zostaw mnie... Pr-proszę... -Powstrzymywałam łzy.-ZOSTAW MNIE!-Krzyknęłam głośniej kiedy zrobił mocniejsze nacięcie.
Roześmiał się i nie przestając mnie krzywdzić, powiedział.
-Daj spokój, to za bardzo mnie bawi, bym przestawał.
   Do pokoju wszedł Mike. Wyglądał na wkurzonego, pierwszy raz widziałam jak jego wyraz twarzy się zmienił.
-Zostaw ją... ja się nią zajmę.
-Ucz się Mike, ucz się. -Rzucił mu nóż  i zniknął.
Ja rzucałam się na łóżku, skręcałam z bólu. Cała ręka była w krwi, jak i skrawek prześcieradła. Mike rzucił na podłogę zakrwawiony nóż i podszedł do mnie uspokajając mnie.
-Johanna, spokojnie... ach... mówiłem ci... uważaj na siebie... -Mamrotał pod nosem.
  Wampirzym tempem poszedł po bandaż, którego Kate zapewne nie schowała na wszelki wypadek, Mike zajął się raną, opatrzył ją dokładnie. Ale krew dalej leciała.
-Nie mam jak ci inaczej pomóc. Nie ma tu niczego... Chwila... Kate jest.
Nie płakałam, ale skręcałam się na łóżku z bólu uciskając rękę.
-Będę za kilka godzin. Masz od niego spokój na... dwa dni. Myśli że ja się tobą zajmuję tak jak on... Wrócę. -Mówi znów obojętnie i wyszedł.
No cóż, nie zajmował się nigdy ranami. Jest wampirem, nie zajmuje się takimi sprawami, tylko pije krew! W tej chwili, chciałam umrzeć... Bardzo...