niedziela, 13 kwietnia 2014

Od Johanny





   Uciekłam w głąb lasu zastanawiając się, czy na pewno dobrze robię. Nie miałam czasu na przemyślenia, było niedaleko widziałam już dom, ale coś mnie przewaliło na ziemię. Był to zapewne jeden z towarzyszy Jeremiego, miał w ręku nóż. Wbił mi go w brzuch, wtedy coś ze mnie wybuchnęło, coś się ze mnie wydostało, niczym niebezpieczna bestia z klatki. Nie byłam sobą, nie wiem co się ze mną działo. Odepchnęłam go z niewyobrażalną siłą i zaczęłam go dusić, nawet go nie dotykając. Nie mam pojęcia, co ja robię, straciłam kontrolę nad swoim ciałem, nad tym co robię.
   Nagle zapaliłam jedno drzewo, drugie, trzecie... Chciałam przestać, ale nie mogłam. Nie wiedziałam co się dzieje, co ja właściwie robię. Po kilku minutach doszłam do siebie, kiedy dobiegłam przerażona po tym co zrobiłam, do domu. Spojrzałam na swoje ręce, całe miałam zakrwawione, zapewne od rany na brzuchu. Kiedy sobie o niej przypomniałam, wparowałam do środka jak oparzona. Bałam się o Jeremiego, ale też o siebie. Co się ze mną przez chwilę stało. Kate i Christian a także Akkie patrzyli na mnie zszokowani. Dobiegli do mnie i od razu zaczęło się zamieszanie, ja byłam w szoku przez to co zrobiłam, to przez to że jestem czarownicą. Poczułam taką wielką moc... napływ czegoś, czego nie mogę wytłumaczyć...
-Gdzie byłaś?!
-Matko! Co ci się stało!
-Gdzie Jeremy?!
-Dobrze się czujesz?!
Zasypywali mnie pytaniami.
-Ja... Ja... Jeremy...-Nie mogłam nic wypowiedzieć.
-Spokojnie. -Mówi Kate. -Siadaj, i mów na spokojnie wszystko po kolei.
Usiadłam koło niej i zaczęłam.
-Jeremy... nie może uciec... od nich.
-Od nich?-Zawtórował Christian.
Akkie wpatrywała się w nas jakby nieobecna, ale widać było że słuchała uważnie i ciekawa jak reszta chciała wiedzieć wiecej. Kate wiedziała, że rana na brzuchu zaraz się zagoi, bo nie reagowała na to mimo tego że ją widziała.
-Są z nim... inne anioły. Widziałam jaki był, ale znormalniał przy mnie. Dziś, na następny dzień... mnie... wypuścił... nie wiem, ale coś mu zrobią... Nie pozwolą mu odejść tak po prostu. Nie wiem co dalej robić...
-Jeden z nich cię gonił?-Spytała Akkie, jakby nagle wyłoniła się z własnych myśli.
Spojrzałam na nią i kiwnęłam głową.
-Kate... Muszę... Ja... Mam problem... chyba ze sobą... -Zaplątywałam się jeszcze bardziej.
-Słucham?
Wszyscy znów zwrócili spojrzenia w moją stronę, a ja niepewnie i dalej przerażona zaczęłam.
-Ehm... Kiedy jeden z nich dźgnął mnie w brzuch... Ja... Przestałam być sobą... Poczułam przypływ mocy... nagle odepchnęłam tego anioła i podpaliłam kilka drzew. Spłonęły... chciałam zabić tego anioła, ale powstrzymałam się z trudem... Nie wiem co mi jest...
-To poważna sprawa Johanna... -Spoważniała i zbladła.
-C...Co... mi jest?
-To wskazuje na to, że twoją matką była Cerrie.
-Ale ona... umarła. Zniszczyła całe miasto i ze swoją matką umarła... wciągnęła ich...
-Tak, ale przeżyła. Wróciła, ale nie na długo. Była zagrożeniem, sfora wilkołaków musiała zadziałać i chronić miasta. Rozszarpały ją po dwóch latach i trafiłaś do...
-O matko... Nie... Nie,nie,nie... To nie może być... Czyli że ja mogę... Zniszczyć miasto tak jak ona?!
-Tak. Nawet gorzej. Ale da się temu zapobiec, dobrze że teraz się to objawiło.Muszę mieć cię na oku. Naraziłaś się teraz tamtym aniołom. Musisz być pod kontrolą, jeśli by ci zrobili krzywdę, tknęli cię nożem, rozjuszyli by cię bardziej. Zniszczyłabyś wszystko. Nie uważałabyś na to kto przed tobą stoi, nawet Jeremy.
-Zabiłabym...go?
-Tak. Bez problemu. Potomek Cerrie jest jednym z najniebezpieczniejszych istot, nie przestanie niszczyć, chyba że cię opanuję.
-Dasz radę...?
-Na razie będziesz pod nadzorem innych aniołów. Mam kontakt z Boggsem, jednym z aniołów dowodzących. Jest ich dość duża ilość, kilka jest do ochrony przed kimś. Nie chcemy, byś rozwaliła miasto.
-Duże szanse...?
-Tak. Bardzo.-Mówi.
-Będę trzymana gdzieś jak w klatce?
-Pod szczególnym nadzorem. Będą mogli cię odwiedzać tylko najbliżsi. Ja,Christian... Akkie. Tych których znasz dobrze, i ufasz. Twoje spotkania z innymi będą obserwowane.
Wytrzeszczyłam oczy.
-Matko.. Ile to będzie trwało?
-Miesiąc, może dodatkowo pół... Przez ten czas dam sobie z tobą radę. Spokojnie, będziesz trzymana w bardzo dobrych warunkach. Jak w hotelu. Masz normalne mieszkanie, tylko z nadzorem kilku aniołów.
-Aż tak źle...?
-Tak. To poważne, nie możemy sobie pozwolić, by kolejna czarownica zniszczyła miasto.
-Cerrie była moją... mamą?
-Tak. Chodź.
-To daleko?
-Nie. To baza niedaleko tego miejsca.
   Trafiłam tam, niespełne dziesięć minut drogi. Przerażona sobą, swoimi możliwościami, skuliłam się na szerokim miękkim łóżku i zakopałam sie pod grubą kołdrę. Ja tylko chcę, żeby Jeremy wyszedł z tego cało...
   Na następny dzień, Kate okropnie mnie męczyła. Chciała mi pomóc, mówiła że to nie będzie łatwe. Jeśli dobrze pójdzie... To trwało piętnaście minut.Kazała mi odprawiać jakieś hokus pokus czary mary. Potem dawała mi spokój. Mówi, że wszystko się dobrze skończy, o ile nikt mnie nie dopadnie wcześniej. Mam taką obstawę... że szok. Czuję się jak celebryta. Nigdzie nie mogę wychodzić, siedzieć i nic nie robić. Nudziłam się, bałam się coraz bardziej o Jeremiego. Nie wiedziałam, czy go już zobaczę, czy zniknie z mojego życia. Oczywiście moja ''obstawa'' pozwalała mi na widzenia z kimś, ale tylko pod nadzorem, by nikt mi nie zrobił krzywdy, w każdej chwili mogą zjawić się anioły od Jeremiego. Muszą być ostrożni. Dla mnie była przesada.
   Drzwi się otworzyły z hukiem a do mieszkania wparowała Kate a za nią wielki pies. Rzucił się na mnie a ja dopiero teraz sobie przypomniałam, że ten wielki bydlak został sam bez opieki.
-Twój przyjaciel powiedział że ma go dość. Przywiozłam ci go. -Uśmiechnęła się.
Ja także, ale zaraz spochmurniałam.
-Co jest?-Spytała mnie zmartwiona.
-Boję się...
-O co?
-O Jera...-Szepnęłam.
-To twardy facet. Nic mu nie będzie.
-A jeśli?
-Zorganizuje coś. -Mruknęła i wyszła i zamkneła drzwi na klucz mijając wielkich napakowanych mężczyzn aniołów którzy czuwali nade mną dzień i noc. Ja zostałam sama z psem Trevelem.
-No co się patrzysz?-Pies mierzył mnie wzrokiem jakby chciał mi dodać otuchy. -Szkoda że nie umiesz mówić...
Byłam czarownicą, mogłam usłyszeć jego myśli, jako myśli człowieka, ale na ten etap jeszcze nie doszłam. Walnęłam się na wielgachne łóżko. Było dłuższe i szersze od zwykłego łóżka. Było takie, jak do wielkiej willi. Trev usiadł przy nim i patrzył się na mnie jakby czekał na pozwolenie na wskoczenie na łóżko. Westchnęłam, poklepałam miejsce by wskoczył. Położył łeb na mojej dłoni i siedział cicho czuwając przy mnie. Pogłaskałam go i wtuliłam się w niego.
-Znów sami, co... -Mruknęłam do niego.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz