niedziela, 27 kwietnia 2014

Od Jeremiego

 Przewróciłem oczami. To była cała Johna, jednak z wielkim uśmiechem i ulgą patrzyłem, jak dochodzi do siebie.
 Wziąłem ją delikatnie na ręce i wyszedłem z pokoju.
- Mogłabyś swojemu chłopakowi - stróżowi powiedzieć coś przyjemniejszego, niż "jak miło, że wróciłeś".
Johna lekko się uśmiechnęła.
- Od kiedy jesteś moim chłopakiem? - drażniła się ze mną.
- Od zawsze - odpowiedziałem całując ją lekko w czoło i dodałem - Jenny.
Johanna przewróciła oczami.
- Nie nazywaj mnie tak. Czuje się jak mała dziewczynka.
- Bo jesteś małą dziewczynką, w ciele dużej.
- To gdy się ze mną kochasz, kochasz się z małą dziewczynką, czy z dużą?
Przewróciłem oczami. Odwróciłem głowę i z cichym śmiechem pokręciłem nią, tak, żeby Johna nie zauważyła. Ta dziewczyna była niemożliwa. Uparta... ale kochana.
- Więc gdzie mnie zabierasz królewiczu na białym koniu? - zapytała od niechcenia bawiąc się sznurkiem od mojej bluzy.
- Nie mam białego konia, ale... - widząc jej rozbawioną minę po raz setny przewróciłem oczami.
- Gdybym była bardzo, bardzo wredna, powiedziałabym: "Czyli jesteś murzynem". Jednak mam wyjątkowo dobry nastrój, więc tak nie powiem.
Ignorując jej wypowiedz kontynuowałem.
- Ale... jedziemy do Maine ślicznotko. Mam nadzieję, że się nie wykrwawisz w samolocie - mruknąłem.
Johanna  nie odpowiedziała, tylko niespodziewanie przylgnęła do mojej bluzy i wymamrotała coś niewyraźnie.
- Co mówiłaś? - zapytałem unosząc brwi.
- Że się zmęczyłam.
Jednak mi się wydawało, że przestawiając parę literek, słowo "zmęczyłam" wyglądało by: "stęskniłam".


                                                                  ***
 - Nienawidzę samolotów - mruknęła Johna pod nosem.
Lecieliśmy już dwie godziny. Przez te dwie godziny Johna również spała, a ja bawiłem się telefonem, bądź gadałem z Lacey, która siedziała niedaleko.
 Jednak teraz, gdy Johna się obudziła i mieliśmy jeszcze 3 - 4 godziny lotu, trzeba było skorzystać z okazji.
Westchnąłem ciężko i powiedziałem cicho.
- Przepraszam Johanna...
Zdziwiona spojrzała na mnie.
- Za co? - po czym dodała zgryźliwym tonem. - Za to, że wyjechałeś zostawiając mnie na pastwę losu, czy może za to, że nie pozwoliłeś mi umrzeć?
- Jak możesz tak mówić? - zmarszczyłem brwi. - Wiem, że zachowałem się jak totalny kretyn, ale nigdy nie przepraszałbym cię za to, że cię ocaliłem przed śmiercią, Jenny!
Johna przygryzła wargę i wpatrzyła się w okienko samolotu.
- No nie wiem... Mam wrażenie, że wszystkich krzywdzę.
Odwróciłem łagodnie jej głowę, łapiąc palcem za podbródek i przyciągając do siebie.
- Ej... Nie mów tak. To ja cię zostawiłem, gdy najbardziej mnie potrzebowałaś. Przepraszam cię, przepraszam cię tak bardzo, ale klątwa...
- Jaka klątwa? - zapytała przerywając mi Johna.
Westchnąłem.
- To długa historia...
- Mamy czas - odpowiedziała z lekkim uśmiechem.
 Więc zacząłem historię. Opowiedziałem jej o tym, jak z Christianem pojechaliśmy do psychiatryka odbić Akkie. Że gdy wracaliśmy, Christian zaliczył sztuczkę. I że nawiedził mnie demon, przebrany za moją matkę, który rzucił na mnie klątwę "Przeklinam cię Jeremy Nathanie Evest'cie. Żadna kobieta nie będzie mogła cię pokochać jak mężczyznę życia. Inaczej... zginie"
 Potem opowiadałem jej, że musiałem dokonać trudnej decyzji, która nie pozostawiała wyboru, więc wyjechałem z Akkie i Christianem. I że przez te parę miesięcy nigdy nie mogłem o niej zapomnieć...
 Na koniec powiedziałem o tym dziwnym śnie w samochodzie, z udziałem mojej matki.
W oczach Johny zalśniły łzy, które szybko starała, rozglądając się wkoło, czy czasem nikt nie zobaczył.
- Nie wiedziałam... - szepnęła, pewnie z obawy, że głos jej zadrży.
- Mimo to, byłem głupcem...
- Nie... Zrezygnowałeś ze mnie dla mojego bezpieczeństwa.
- To było błędem. Mogłaś umrzeć, bo klątwa była rzucona na ciebie.
Johna już nic nie powiedziała, tylko przysunęła się do mnie. Objęła mnie mnie za szyję. Złapałem ją za ręke i pocałowałem namiętnie.
  Nareszcie poczułem, że żyje.  Kochałem ją z całej siły. Teraz byłem tego pewny. Wyszeptałem te dwa, piękne słowa, gdy po paru minutach odsunęliśmy się od siebie.
Westchnęła.
- Ja ciebie też. Choć jesteś największym świrem i wariatem na świecie.
Uśmiechnąłem się lekko. Mimo, że teraz byłem szczęśliwy, czułem, że zbliżają się ciężkie czasy... No i Akkie i Christian... Martwiłem się o nich... Miałem nadzieję, że wszystko będzie dobrze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz