poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Od Christiana

  Siedziałem pod drzewem paląc papierosa z pustym spojrzeniem. Chciałem, aby teraz wszystko było dobrze. Mieszkaliśmy w cichej wiosce pod Nowym Jorkiem. Jeremy wyszukał w papierach ojca, że tu kiedyś jego matka (nie biologiczna) kupiła kiedyś ten dom, ale przepisała na domniemanego syna.
 Dom nie był duży, ale też nie malutki. Wokół otaczały go bujne drzewa, a niedaleko mieściło się duże, piękne jezioro.  Wszyscy się w domu pomieściliśmy spokojnie. Był brązowy, a swoim kształtem przypominał trochę statek, jednak z racji tego że był mały Jerry ochrzcił go mianem "łódki".  Sam Jerry starał się przypominać wesołego człowieka, jednak niezbyt mu to wychodziło. Podobnie jak mi. Stan Akkie niezbyt się poprawiał. Bardzo dużo spała. Na jawie chyba też takie sprawiała wrażenie. W dodatku nadal nic nie pamiętała i oskarżała mnie o morderstwo. Minęły dwa tygodnie. Nie wiedziałem już jakieś jej pomóc i z każdym dniem ubywało ze mnie życia. Pocieszałem się myślą, że ciotka Kate niewiele by tu dała. Nie odzyskiwała pamięci, a mnie zaczęła gnębić przeszłość z Sashą.
  Gdybym zawsze siedział na dupie w domu z Akkie i jej rodzicami nic by się nie stało. Ale ja wymykałem się czasem wieczorami, aby trochę "pospacerować" po mieście z kumplami, których w tamtym czasie miałem dużo i odwiedzić okoliczne puby i dyskoteki. Tam też poznałem Sashę...
 Szybko ją polubiłem. Jedynie od prawdziwej miłosnej gorączki uchroniła mnie Akkie. Jako dwunastolatek, zdarzyło mi się oglądnąć film dokumentalnych o przedwczesnych rodzicach. Obiecałem sobie w dziecięcej główce, że nie zrobię tego z byle jaką kobietą na imprezie.
  Niestety słowa nie dotrzymałem. To zdarzyło się raz, a tak bardzo odbiło się na moim życiu. A potem....
Moje rozmyślania i wspomnienia przerwał czyiś syk i jakieś zamieszanie w kuchni, które widziałem przez przeźroczyste drzwi łączące ją z werandą. Zgasiłem papierosa i pobiegłem tam czym prędzej.
  W środku stał Jeremy naprzeciwko Akkie. Otworzyłem szerzej oczy. Pierwszy raz zobaczyłem ją samodzielną, na nogach...
  Niestety, szybko okazało się, że nie jest to dla mnie szczęśliwa. Zdesperowana Akkie trzymała pistolet i celowała w Jeremiego.
- Zwędziła mi go! - mruknął w przepraszającym geście.
 Po chwili już ja byłem na celowniku.
- Nie ruszaj się zabójco! Idź koło niego! Już! Pod ścianę! - mówiła roztrzęsionym głosem. - Zaraz zadzwonię po policję.
 Jeremy zrobił krok do przodu i rozłożył ręce.
- Dzwoń. Nie zdążą przyjechać, aż nas tu nie będzie. Ciebie zabiorą znów do psychiatryka. Masz ochotę na kolejną porcję leków siostrzyczko? - powiedział kąśliwie.
Miałem ochotę go zbesztać. Jednak wydawało się, że wie co robi. Zdezorientowana Akkie ścisnęła mocniej pistolet mokrymi dłońmi.
- Nie mów tak!  To... To nie jest normalne!
- Dlatego odłóż pistolet - powiedziałem łagodnie.
Akkie wycelowała teraz we mnie.
- Strzele! Nie ruszaj się! - zagroziła.
Ja jednak zrobiłem krok do niej. Mimo gróźb nie postąpiła tak. Pistolet upadł na ziemię. Objąłem ją. Zaczęła łkać.
- Spokojnie Akkie, spokojnie, nie zabiorą cię... - szeptałem. Sam już nie wiedziałem czego się boi. Nas, psychiatryka czy... Tych zjaw do których krzyczała nocami, a i czasem za dnia?
 Wziąłem wyczerpaną dziewczynę na ręce i zaniosłem do pokoju. Serce mi się łamało na jej widok. Miałem nadzieję, że wszystko wróci do normy, choć przytłaczająca myśl gnębiła mnie cały czas - A co jak tak zostanie na zawsze?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz