środa, 16 kwietnia 2014

Od Johanny




   Mara zostawiła mnie z Kate i tym dzieckiem. Cały czas płakało, to spało. Miałam dość, serdecznie dość. Nigdy dzieci... Kate jak zaczarowana tym dzieckiem chodziła z nim na rękach. Aktualnie spał, a ja wpatrywałam się w nich z zastanowieniem.
-Nigdy nie będę miała dzieci.
-Ja bym chciała mieć takiego ślicznego brzdąca..-Powiedziała nie spuszczając wzroku z małego.
-No to... o co chodzi? Masz dwadzieścia trzy lata. Masz czas. -Odparłam obojętnie paląc papierosa.
-Zgaś go. -Zażądała.
-Dlaczego?
-Są dwa powody słonko. Jeden - Pogarszasz swój stan. Mówię serio. Po drugie... - Dziecko tu jest.
-To wyjdę na balkon. Pierwszym się nie przejmiesz.
Westchnęła i spojrzała na mnie.
   Mnie zabolało udo. Usiadłam z powrotem na krześle i westchnęłam popalając mimo tego papierosa.
-Oho... Widzę, że coś z Jeremym. Muszę to sprawdzić.
-Nie jest przecież dzieckiem... -Wycedziłam.
-Szkoda. Byłoby o wiele łatwiej.
Uśmiechnęłam się.
-Zależy dla kogo. Ty byś się nim opiekowała a ja bym była zakochana w małym obślinionym bachorze.
Zaśmiała się i wzięła kluczyki od samochodu.
-Wrócę..
-Jutro.-Dokończyłam za nią. -Wieczorem. Byłoby doskonale.
-O której chcesz?
-Problem w tym, że ja nie chcę w ogóle byś mi tu się kręciła na dodatek z małym dzieckiem na rękach które tylko je, śpi i sra w pieluchę. I taaaak w kółkoo... -Skończyłam palić papierosa.
Kate z uśmiechem wyszła i zostałam sama.
   Po niespełna dziesięciu minutach usłyszałam pukanie do drzwi. Zeszłam po schodach (to mieszkanie miało dodatkowe piętro, które było jeszcze bardziej wypasione niż pierwsze), i otworzyłam je po dwóch minutach szukając klucza, który Kate jak zwykle przemieściła w pięćdziesiąte piąte miejsce. Leżały na kanapie, a raczej w niej, pod wielką poduszką. Podeszłam pośpiesznie i otworzyłam drzwi po czym odgarnęłam opadające na moją twarz, długie blond włosy. Spojrzałam na czarnowłosą wysoką wkurzającą kobitkę. Mara. Weszła i kiedy miałam zamknąć drzwi zatrzymała je by były jeszcze otwarte.
-O co chodzi? -Warknęłam. -Serio, nie mam ochoty stać przy otwartych drzwiach i gapić się na ciebie przez nie wiadomo ile.
   Usłyszałam kroki i zza ściany wyjrzał... Jeremy!
-Jak zawsze wredna.-Uśmiechnął się.
Przytuliłam go ale zaraz się odsunęłam.
-A tak, sorry za ramię... -Powiedziałam, bo mnie także zabolało to miejsce.
-Spoko, przeżyję. Nie traktuj mnie tak jak Kate.
-No, to ja spadam gołąbeczki. I tak się ze sobą nie prześpicie, chyba, że wasze rany się goją przez dotyk, to się zgadzam na to byście się ze sobą przemiziali, ale tylko raz.
Jeremy wpadł w paniczny śmiech. Zawtórowała mu Mara.
-Gdzie jest...
-Z Kate. -Odpowiedziałam.
-A gdzie Kate?
-A, właśnie, pojechała do domu z jakieś dwiadzieścia minut temu. Pewnie zatrzymała się kilka razy bo twój syn... A, właśnie, jest strasznie wkurzający... cały czas beczy, albo się drze. Chcę spać. -Uśmiechnęłam się sztucznie.
-I tak nie możesz spać. Nic nowego. Jadę po nią, zatrzymam ją, bo jeśli zauważy że ciebie nie ma, to znowu ci się dostanie. -Wyszła.
-Co znowu zrobiłeś?-Spytałam.
-Mała sprzeczka z Christianem.-Uśmiechnął się szeroko.
Przewróciłam oczami. Jak zwykle, musiał coś przed przyjściem odwalić. Ale cieszyłam się, że go widze.

(Dokończ) . .

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz