sobota, 26 kwietnia 2014

Od Christiana

 Zdezorientowany i zaniepokojony zerkałem na Jerrego. Coś z nim dziwnego się działo. Co chwilę powtarzał gorączkowo "szybciej, szybciej" i wrzeszczał na mnie jak tylko zwalniałem. Dobrze, że chociaż Akkie zasnęła.
- Ile jeszcze? - zapytał prawie biały z przerażenia.
- Hm... Godzina?
Złapał się za głowę. Dochodziła 22. Jeremy wiercił się cały czas niespokojnie.
- Powiesz mi co się stało? - zapytałem.
- Johna... jutro... wieczór... morderstwo... - mamrotał bez składu i ładu skupiony tylko na swoich myślach.
Westchnąłem i poddałem się. Przynajmniej wiedziałem, że coś jest nie tak z Johanną...
  Wreszcie zaczęliśmy wjeżdżać w miasto i tu Jerry zrobił coś niespodziewanego.
- Zatrzymaj się! - krzyknął.
Oniemiały spełniłem jego polecenie i zajechałem na chodnik.
Po ulicach chodziło już bardzo mało ludzi. Wokół słychać było muzykę, zapewne z jakiś imprez. Przebudziła się Akkie.
- Co się dzieje? - wymamrotała przecierając oczy.
I w tejże właśnie chwili Jerry wyskoczył z auta. Widziałem tylko, jak rozpościera czarne skrzydła i porusza się z niewysłowioną szybkością, tempem anielskim. Nikt gołym okiem nie mógł zobaczyć, jak anioł leci, bo poruszał się jak rozmazana plama po niebie i musiał co jakiś czas się zatrzymywać, aby odbić się od podłoża, dachu budynku itp.
   Przygryzłem wargę. Bałem się, że zrobi coś głupiego. Wyjąłem kluczyki ze stacyjki i wysiadłem z samochodu. Wyjąłem Akkie z tylnego siedzenia.
- Chris? Co się dzieje? - spytała obserwując mnie badawczo.
- Twój brat ześwirował - mruknąłem.
Zamknąłem auto i rozpostarłem swoje skrzydła. Nigdy nie lubiłem tego robić. To było takie nieprzyjemne uczucie, że coś masz na plecach. Jednak dzięki nim byłem parę razy szybszy i sprawniejszy.
  Nie lubiłem latać, więc pobiegłem. Dobrze, że było ciemno, inaczej ludzie mogli by mnie dostrzec.
Wiedziałem, gdzie pobiegł Jerry. Odszukałem w pamięci drogę do namioto - domu. Zerknąłem na Akkie. Złapała mnie mocniej za podkoszulek i zafascynowana obserwowała moje skrzydła.
- Piękne... - szepnęła.
- Ty też takie masz... chyba... - odparłem.
Uniosła brwi.
- Jak to "chyba"?
- Twój biologiczny ojciec był dimidusem, czyli aniołem półkrwi. Twoja matka była człowiekiem, więc ty jesteś quartariusem czyli w 1/4 aniołem. Ale nie wiem co się podziało po tym "cudownym uzdrowieniu".
Akkie nie dowierzając, nie odezwała się więcej.
Po parunastu minutach dotarłem wreszcie do znanego lasu. Potem z ulgą zobaczyłem światła w namioto - domie.
  Dotarłem na miejsce szybko i postawiłem Akkie na ziemi. Wszedłem bez pukania do środka.
- Powiedz mi gdzie ona jest! - krzyczał Jeremy i tłukł w blat stołu pięścią.
Ciotka Kate była rozdarta. Powitała nas skinięciem głowy i zwróciła się do Jerry'ego.
- Klątwa...
- Nie ma żadnej klątwy Kate!! Nawiedziła mnie moja matka! Powiedziała, że to wszystko było kłamstwem!
Ciotka rozszerzyła oczy.
- Jak...? - wyszeptała, a potem opadła na fotel. Zakryła ręce.
- Jest w Paryżu... - powiedziała. - Jesteś jej stróżem, więc bez problemu odnajdziesz mieszkanie.
- Paryż... - powtórzył Jeremy z błyskiem w oczach i rzucił się do komputera.
Po chwili jęknął zrozpaczony.
- Następny lot o 12! Leci się jakieś 3 godziny, a jeszcze szukanie i inne duperele zajmą 2...
Złapał się za głowę.
Ku mojemu i Akkie zdumieniu odezwałem się.
- Damy radę - powiedziałem z otuchą.
  Po parunastu minutach gadania wszyscy poszli do swoich dawnych pokoi. Jedynie Akkie rozmawiała jeszcze z ciotką Kate i już czternastoletnią Ivy.

  O dziesiątej rano ciotka wysłała mnie i Akkie do miasta. Mieliśmy kupić niezbędne rzeczy i spotkać się z Jeremym na lotnisku. Mimo iż nam odradzał, byliśmy z Akkie zgodni, że lecimy z nim.
  Teraz byliśmy w jakieś pasmanterii. Akkie pakowała szczoteczki do zębów i mydła. Ja zamyślony stałem nieopodal.
  Wyszliśmy i skręciliśmy w jakąś pustą uliczkę na skróty do samochodu. Akkie coś liczyła na palcach.
- Pełnia jutro? - zapytała badawczo.
Skinąłem głową i nagle usłyszałem dziwny hałas. Instynkt podpowiadał mi, że coś jest nie tak.
- Akkie idź do samochodu... - szepnąłem zaniepokojony.
Skinęła głową i ruszyła. Całe szczęście, że nie poczuła mojego niepokoju.
Odwróciłem się i wstrzymałem powietrze.
Przede mną stali trzej - czterej mężczyźni w białych kitlach. Jeden z nich przemówił.
- Zabiłeś jednego z naszych dowódców. Wykradłeś obiekt 453699. Naszą perłę. Więc najpierw za to zapłacisz ty, a ona wróci do nas i tak.
   Nie zdążyłem się odwrócić i uciec. Trzy dziwne kule utkwiły mi w ciele. Poczułem nagłą senność. Zacząłem biec, ale kolana miałem jakieś miękkie... Zgiąłem się wpół i upadłem. Miałem tylko nadzieję, że Akkie w porę odjedzie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz