piątek, 25 kwietnia 2014

Od Johanny

   Myślę, że każdy może być szczęśliwy na swój sposób. Ale jeśli chodzi o mnie, to nie. Nie mogę być szczęśliwa, i bezpieczna. To idzie ze sobą w parze. Jestem albo bezpieczna i szczęśliwa, albo w cierpię z powodu obydwóch opcji... Bałam się zostawać sama, bo byłam sama, nic tego nie mogło zmienić. Kate dzwoniła do mnie dwa razy dziennie, rano i wieczorem by upewnić się czy nic mi nie jest. Chociaż było mi lepiej, chociaż ktoś się o mnie martwił, i dzwonił do mnie, mogłam się na chwilę rozluźnić.
-Jak się czujesz?
-Ee... Nie wiem.. codziennie... jest ze mną gorzej...
-To znaczy?
-Sama sobie robię paznokciami rany ze zdenerwowania, tak jakby był to mój nałóg... Ehm... Płaczę cały czas ze strachu, mam złe sny, cały czas ten sam, a potem znów nowy, i leci znów ten sam... Mam dość rozumiesz? Ja się boje tego gościa! A co, jak śmierć jest dla mnie teraz najlepszym... wy-wyjściem?-Znów się rozpłakałam.
-Nawet niech ci się to do głowy nie wbije! To nie jest najlepsze rozwiązanie.
-Ale on m-mnie i tak zabi-bije! -Zaczęłam się trząść... Czułam że głowa mnie zaczyna boleć...
-Nie zabije.-Uspokajała mnie pewna siebie Kate.
-Nie znasz go! On to zrobi, jeśli go poproszę! A ja to zrobię, jeśli będę miała dość!
-Czego dość...?
-Będzie mnie katował, on chce do mnie przyjść! Mam kilka dni na normalne życie, może właśnie teraz tu jedzie! Ja nie chcę, rozumiesz?! Nie chcę tego przeżywać!!!
-Uspokój się, Johanna! Mówiłaś, że mam nie przyjeżdżać... Nie wiem jak ci pomóc! Nikogo nie masz przy sobie?
-Nie, jestem sama, nie chcę nikogo... naraża-ać! Ja umrę! Na pewno!
-Nie boisz się go, jasne? Jesteś pewna siebie, jak zawsze... Masz taka być...
-NIE ROZUMIESZ?! ON MNIE I TAK ZABIJE, ZACZNIE TORTUROWAĆ I KATOWAĆ JAK PSA! POPROSZĘ GO O JEDEN STRZAŁ! JEDEN! I PO MNIE! JA SIĘ GO BOJĘ, NIE CHCĘ GO WIDZIEĆ! ON MNIE ZNALAZŁ, A JA STĄD NIE WYJADĘ! NIE MAM JAK!
-Wsiadaj w samolot i do mnie.
-Nie! Bo on będzie mnie szukał zabijając kolejne osoby!
-Nie panikuj... nie płacz... będzie dobrze, tak? Będziesz żyć. Nie mów mi takich rzeczy... Ja się o ciebie boję... matko... nie mam jak ci pomóc...
-Pomagasz tym, że chociaż się o mnie martwisz... dzwonisz... pytasz się jak u mnie... po prostu sama rozmowa z tobą mnie ratuje przed zwariowaniem, chociaż i tak już tu świruję!
-Jeśli będzie się pogarszało, przyjadę.
-Ni-nie! Prooosz-szę! -Starłam łzy z policzków. -Musze kończyć... Nie denerwuję cię już, dam sobie radę...
-Nie, nie dasz. Wykończy cię ten...
-Kate... chociaż chcę sobie wmawiać, że dam radę...
-Ale musisz patrzeć na rzeczywistość! Domyślam się, jak wyglądasz... Mogę się do ciebie przenieść...
-Mogłabyś...? Na chwilę... -Szepnęłam przecierając łzy.
-Tak. To jest tylko zaklęcie przenoszące... Sekunda i jestem.
-Dobrze...-Rozłączyła się i tak jak mówiła, zjawiła się.
   Pierwsze co zrobiła do zajęła się moimi zadrapanymi do krwi rękoma. Złapała bandaż, który leżał w łazience. Poruszała się tak, jakby wiedziała gdzie co jest. Bo pewnie wiedziała, była lekarzem, do tego miała talent, wyczuwała po prostu z daleka leki i bandaże!
-Wyglądasz... okropnie...
-Wiem...
-Ile razy płakałaś?
-Nie doliczę... -Wymusiłam uśmiech, ale zaraz rana na policzku mnie zabolała. Zakryłam ją dłonią.
-Pokaż. -Oderwała dłoń od miejsca skaleczenia.- To on ci zrobił... -Szepnęła zajmując się kolejną raną. Tym razem wypowiadała zaklęcia... by złagodzić ból i schować choć trochę zacięcie.
-Widzę... że... jesteś coraz lepsza w czarach.
-Ja już jestem lepsza słonko. -Mówi z uśmiechem.
-Szkoda, że mi tak humor nie...d-dopisuje... było by lepiej sto pięćdziesiąt pięć razy...
-Nie prawda, uśmiechem spraw nie załatwisz.
-Sama nie potrafię sobie poradzić z takimi problemami jak...
-Jak Eddie? No, wiem co ci robił. Miałaś traumę, wyszłaś z niej z trudem. Jeśli się do ciebie zbliży, będziesz miała większy kłopot ze sobą. Przyślę tu Mike'a... dużo tu nie zrobi, ale Eddie będzie myślał, że młody z ciebie wysysa krew... Da ci spokój na kilkanaście dni. Jak się zorientuje, będzie źle...
-Znasz go?
-Tak. Zabił kogoś bardzo bliskiego dla mnie, chciałam go zabić, ale to było dawno. Kilka lat temu.
-Nie dałaś rady?
-Nie. Ale ja się nie bałam. -Spojrzała na mnie.
-Dzięki za wszystko... Wracasz?
-Tak.
-Pa...-Szepnęłam i wróciła... do Maine..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz