sobota, 26 kwietnia 2014

Od Jeremiego

 Jechaliśmy dalej. Jakieś dziwne uczucie nakazało mi zawrócić. Christian opowiadał kawały Akkie, a ja robiłem się coraz bardziej śpiący i śpiący...
  Otrząsnąłem się szybko z tej fali snu. Musiałem się ogarnąć. W końcu prowadziłem. Jednak po 10 minutach już nie dałem rady i poprosiłem Chrisa o zmianę. Patrzył się na mnie dziwnym wzrokiem.
- Co się dzieje Jerry? Jesteś blady jak trup.
Ziewnąłem.
- Po prostu chce mi się spać... - mruknąłem i opadłem na fotel obok Akkie.
Sen przyszedł zaskakująco szybko, jednak nie był normalny. Na początku nic się nie działo. Stałem w czarnej dziurze. A potem jakiś obłok przypominający moją matkę...
 Wzdrygnąłem się. To była ona, czy demon? Zacisnąłem palce na sztylecie i przygotowałem się do zadania ciosu, choć wiedziałem, że to bezsensowne i głupie.
- Nie bój się - przemówiła zaskakująco dobrym i pełnym miłości tonem.
Przyjrzałem jej się bliżej zagryzając wargi. To ona, czy nie?
- Nie wierzysz? - zapytała cicho.
Kiwnąłem po chwili z wahaniem głową.
- Zadaj mi jakieś pytanie, na które może odpowiedzieć tylko prawdziwa Teaurine Evest.
Zacisnąłem wargi i zapytałem po chwili.
- Jaką historię opowiedziała mi moja matka w moje dziesiąte urodziny, gdy nie mogłem zasnąć?
- O pewnym walecznym wojowniku, który nie zabił smoka, tylko się z nim zaprzyjaźnił - wyszeptała.
Jakoś tak mechanicznie nogi mnie poniosły w jej kierunku. Niezdarnie ją objąłem i choć była duchem nie mając naturalnej powłoki, w jakiś sposób ją "przytulałem".
Odsunęła się powoli i spojrzała na mnie.
- Jak ty wyrosłeś - szepnęła z podziwem.
- Wydaje mi się, że jestem taki sam - odpowiedziałem przekornie.
Zaśmiała się cicho.
- I jaki podobny do ojca...
Zaraz jednak spoważniała i położyła mi dłoń na ramieniu, choć wcale jej nie czułem.
- Przyszłam cię ostrzec. Nie mam wiele czasu.
Kiwnąłem głową.
- Wiesz zapewne, że ten demon przebrał się za mnie. Wiem o tym, że rzucił na ciebie urok... - szepnęła.
Zagryzłem wargę.
- Wiem, że ją kochasz... Mam dla ciebie dwie nowiny. Może zacznę od tej dobrej...
Popatrzyłem na nią z zaciekawieniem.
- Klątwa nie była prawdziwa. Miała na celu odciągnięcie cię od Johanny.
Gwałtownie zachłysnąłem się powietrzem. Choć przeczuwałem taką opcję, nie mogłem teraz w to uwierzyć.
- Ale byłem głupi... - wyszeptałem łapiąc się za głowę.
- Myślę, że twój trzeźwy rozsądek zaślepiła miłość. Zrobiłbyś wszystko, żeby była szczęśliwa, prawda?
Nie czekając na moją odpowiedź, choć ją dobrze znała, ciągnęła dalej.
- Teraz pora na złą wiadomość. Dni Johanny dobiegają końca...
Cofnąłem się patrząc na nią przerażony.
- Jak to?
- Ten demon to sprytne stworzenie. Wiedział co robi. Jerry, nie rozumiesz? Jesteś jej ochroną. Chodzącą  tarczą. Odchodząc wystawiłeś ją na wszystkie nieszczęścia i kłopoty tego świata. Jeśli nie dotrzesz do niej do jutrzejszego wieczora... Ona zginie. Klątwa została nałożona na nią. Coś ją zabije. Może to być zwykły wypadek samochodowy... Albo morderca.
Kręciłem głową w otumanieniu.
- Nie, nie nie...
- Pospiesz się Jerry. Masz niewiele czasu. A ona jest dość daleko.
- Gdzie?! Gdzie?! - krzyczałem, jednak matka już odeszła.
  Znów byłem w samochodzie. Niby wszystko zwyczajnie. Christian prowadził pogwizdując, jednak patrzył na mnie zaniepokojony. Akkie grała na moim telefonie.
  A ja niespodziewanie przerwałem tą normalność.
- Przyspieszaj Christian!! Musimy jak najszybciej dotrzeć do Maine!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz