sobota, 26 kwietnia 2014

Od Johanny

    Delikatnie powiedziawszy, zdychałam z bólu. Wykrwawiałam się... Odwiedził mnie Eddie, znowu. Poddałam się, nie mogłam go prosić o to, żeby mi dał spokój. To było bez sensu. Byłam bezsilna!Miałam kilka ran ciętych, nie czułam już bólu... Kumulował się, a ja stałam się na niego odporna. Moje ciało przestało leczyć rany, bo było ich za dużo.
-Ale ty masz CIERPIEĆ! MASZ MNIE BŁAGAĆ O LITOŚĆ! -Wydarł się nagle.
    Nie miałam siły by cokolwiek powiedzieć. To było za dużo... za wiele dla mnie, okropność... kolejny horror.
-Proś mnie o litość... -Szepnął.
   Pokręciłam lekko głową. Nie ma mowy. Prowokując go, na pewno sięgnie po pistolet i mnie zastrzeli. O to mi chodziło. Właśnie się tego doczekałam. Złapał za pistolet i wycelował go we mnie. Pokręcił głową i wstał. Ja siedziałam w fotelu, cała pokaleczona.
-Jak możesz nie krzyczeć z bólu?! O to mi chodzi! Masz mnie błagać!
Uśmiechnęłam się z wysiłkiem.
-N-Nie... licz...na to... -Wykrztusiłam.
Zaśmiał się sztucznie i przybliżył mi pistolet do głowy.
-Wiesz, co jest w tym wszystkim najlepsze? Że nikt cię nie może uratować. I wiesz, co teraz zrobię? Zastrzelę cię.
   Drzwi nagle otwarły się z hukiem. Ktoś poleciał na Eddiego z taką siłą, że został ślad w ścianie. Eddie znów się zaśmiał, odepchnął tego kogoś.
-Nie zabijesz mnie! Słaby ani...-Uciął.
   Nie widziałam co się stało, ale chyba... ktoś mu oderwał łeb. Słyszałam jakby ktoś mu złamał kark, a najprawdopodobniej dziwny dźwięk to urwanie głowy. Poczułam zimne ręce na swoich ranach. Kiedy je dotknęła poczułam okropny ból. Skuliłam się i nie dałam dojść tej osobie do ran.
-Nie wiem jak jej pomóc... Ona się wykrwawi...-Usłyszałam kobiecy głos. -Zadzwonić do Kate...?
-Nie ma czasu! -A teraz męski głos.
-Dobra, odsuńcie się.-Usłyszałam głos Mike'a.
-Co młody? Zebrało ci się na zabawę w lekarza i obrońce?
-A tobie się zachciało przypomnieć że masz tu kogoś kto umiera?-Mówi Mike.
-Dobra dzieciaki... dajcie mi do niej dojść. -Kate...?
-Jak...-Męski głos odezwał się jakby nie dowierzając?
-Jestem czarownicą, umiem takie czary mary z przenoszeniem.
 Znajomy dotyk Kate i jej czary mary, spowodowały że straciłam przytomność całkowicie...
   Obudziłam się nie czując niczego. Nie czułam bólu, ani cierpienia. Żadne uczucia mną nie rzucały. Spojrzałam na swoje ręce. Dalej miałam na ramionach ślady z kilku dni od zadrapania. Reszta ran zagoiła się, ale te najmniej ważne zostały i powoli się goiły. Ciężkich prawie nie było widać.
-Zajmiesz się nią?-Usłyszałam męski głos.
-Nie mogę Jeremy. Musi tu zostać, a ja mam na głowie jeszcze Ivy. -Mówi Kate.
-A Roxana...?
-Nie ma jej w Maine.
-Co mam zrobić? Co z Akkie i Chrisem?
-Przekonaj swoją dziewczynę by wyjechała, albo trzeba będzie zrobić to siłą.-Odezwał się zupełnie nowy głos - damski.
-Dobrze...-Westchnął... Jeremy...?
   Usłyszałam kroki do pokoju w którym leżałam. Ktoś stanął nade mną i westchnął. Uśmiechnęłam się lekko i nabrałam powietrza.
-Jak miło... Wróciłeś.-Otworzyłam jedno oko i spojrzałam na niego.-Nieźle się trzymasz.
-Ty też...-Mruknął zmierzając mnie wzrokiem.
-A teraz mi powiedz po co wróciłeś. -Otworzyłam drugie oko nie przestając się szczerzyć.
-Długa... historia... -Mówił, jakby chciał się z czegoś wyplątać.
-Dobra, nie ważne... O co chodzi z Akkie i Christianem?Tak, wszystko słyszałam. To że jestem troszeczkę poobijana, nie znaczy, że jestem głucha.
   Stęskniłam się za nim. Nawet bardzo... ale nie umiem okazywać uczuć. Muszę się chyba przyzwyczaić do tego, że tego nie potrafię. Albo po prostu się odzwyczaiłam... Kiedyś, jak byłam mała, okazywałam aż za dużo miłości... a teraz? Nic. Może muszę to naprawić...
-Mają małe kłopoty...
-I co? Mam z tobą nagle jechać... Co?
-Tu chodzi o ich życie.
-Aha, czyli co? Zbieram manatki,spadochron, zadzieram kiece i lece,hm?
-Wrócisz... tu?
-Tak, pewnie tak. Pojadę z tobą, ale wracam do Paryża, a ty pewnie tam skąd przyszedłeś.
-No właś...
-Nie obchodzi mnie to. Jadę z tobą, bo mnie pięknie prosisz? Nie. Sama nie wiem dlaczego, ale pojadę z tobą. Potem wracam tutaj.
-Odwiozę cię... -Szepnął.
Uśmiechnęłam się szerzej.
-Jak chcesz mieć na karku wielce poszkodowaną osobę, z ranami na ciele, na dodatek marudę i wredną babę, to nie ma sprawy. -Machnęłam ręką. -A ja będę miała na karku kiedyś uśmiechniętego od ucha do ucha świra.-Dodałam.


(Dokończ Jer)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz