sobota, 26 kwietnia 2014

Od Jeremiego

  Denerwowałem się coraz bardziej. Za 30 minut odlatywał samolot, a Christiana i Akkie nadal nie było. Może im się coś stało? Mieli wypadek? - nie wiedziałem. Przygryzłem wargę myśląc gorączkowo. Co robić, co robić?! Lecieć do Paryża, czy iść ich szukać?
  I nagle nie wiadomo skąd pojawiła się... Lacey! Moja radość jednak szybko zgasła, przypomniawszy sobie tamten incydent... Ten pocałunek kompletnie nic dla mnie nie znaczył, a jednak niezręcznie mi było przebywać w jej towarzystwie.
- Hej... - powiedziała z wahaniem przybliżając się do mnie.
Zilustrowałem ją wzrokiem i powiedziałem powoli.
- Cześć...
- Mam wiadomość od ciotki Kate.
Uniosłem brwi z zainteresowaniem.
- Coś się stało z Christianem i Akkie. Zostali porwani przez grupę tych zakręconych naukowców. Mam ci... towarzyszyć.
Zaszokowany cofnąłem się. Zbielały mi usta.
- Jak to... Jak to porwani...?
- Opowiem ci w samolocie, tymczasem musimy lecieć. Twoja... ukochana umrze.
Przygryzłem wargę przypominając sobie ten bolesny fakt. Co robić, co robić? Za jakie grzechy miałem dokonywać wyboru między dziewczyną, a siostrą i kuzynem, najlepszym przyjacielem...?
Lacey nagle odezwała się.
- Ciotka uprzedzała, że tak będzie.
Po czym popchnęła mnie w kierunku wejścia do samolotu, gdy głos kobiety zakomunikował, żeby wszyscy pasażerowie lotu 354 do Paryża, skierowali się do wejścia.
- To też ci kazała zrobić? - mruknąłem umierając z wyrzutów sumienia. Jednak Johna... umrze, gdy tam nie pojadę. A Chris i Akkie... mają szanse na przeżycie.
  Przestałem się wahać i wszedłem do samolotu. Całkowicie wyłączyłem wszelkie zmartwienia, zanim mnie całe zeżarły.
 Gdy usiedliśmy na fotelach, poczułem się trochę niezręcznie. Lacey poprawiła makijaż i włosy. Potem spojrzała na moją skwaszoną twarz.
- Co? - zapytała odrywając szminkę od ust. - Chodzi ci o ten pocałunek? Oh Jer, on nic dla mnie nie znaczył.
Westchnąłem teatralnie z ulgą, jednak naprawdę ją poczułem.
-  Ja zawsze kochałam się w Ch.... - w ostatniej chwili ugryzła się w język, ale wiedziałem o co jej chodzi. Spłonęła rumieńcem.
- Błagam, nie mów mu nic... - szepnęła.
- Ale nie masz nadziei co? - zapytałem. Żal mi było Lacey.
Przygryzła wargę.
- Nadzieja zawsze jest, ale... Faktycznie nie.Może trochę.
- To wypal tą resztkę, bo Chris jeśli jest już zakochany to albo w sobie, a już na pewno w Akkie - poradziłem jej szczerze.
Lacey spuściła wzrok.
- Brałam taką możliwość pod uwagę... - wyszeptała - Ale oni przecież... Są kuzynami! To niedorzeczne!
- Christian dowiedział się, że jego matka była siostrą przyrodnią jej ojca, więc nie takimi prawdziwymi kuzynami. Ale zgadza się, w jakieś części są.
Lacey westchnęła cicho.
- Mówił ci coś... Że jest w niej zakochany?
- Nie. Ja nawet sam tego nie wiem. To jest dość skomplikowane... Jest dla niej... Tak jakby... Wszystkim. Starszym bratem, przyjacielem, doradcą....
- I chłopakiem? - zapytała cicho.
Wzruszyłem ramionami.
- Nie wiem Lacey. Chris jest dla mnie największą zagadką na tej Ziemi.
Lacey kiwnęła głową.
-Rozumiem.
Dalszą podróż przebyliśmy w milczeniu, z wyjątkiem paru konwersacji typu "Ładna pogoda", "Gorąco tu" , "Chcesz coś do picia/ jedzenia?". Potem zasnąłem.
 Obudziła mnie Lacey szarpiąc mnie za kurtkę. Widząc, że się ocknąłem, odetchnęła z ulgą.
- Myślałam, że nie żyjesz... Spałeś jak trup.
Przewróciłem oczami i wstałem. Przeczesałem ręka zwrócone we wszystkie strony jasne włosy i wziąłem torbę na ramię.
 Zerknąłem na zegarek. Siedemnasta?! Spojrzałem na nią przerażony.
Widząc moją minępowiedziała.
- Myślałeś, że będziemy lecieć dwie godziny?
- Myślałem, że to dobry samolot, a nie jakiś gruchot - mruknąłem zły i natychmiast zacząłem kierować się do wyjścia.
  Była siedemnasta... Można powiedzieć, że taki prawdziwy wieczór zaczynał się o 19 - 20.
Zatem miałem jakieś 2 - 3 godziny na namierzenie Johny i "powstrzymania" złego losu, od zabicia jej.
  Natychmiast złapaliśmy taksówkę, a ja odprężyłem się, tak jak kiedyś uczyła mnie Kate i sięgnąłem w głąb umysłu.
  Zobaczyłem jakieś przebłyski. Bardzo ładna i bogata dzielnica. Duży apartament z super bryką przed...
Wygrzebałem francuskie słowa z pamięci. Ciotka postanowiła nas kiedyś "podszkolić" językowo, po za tym miałem francuski w szkole... No właśnie, szkoła... Teraz mieliśmy wakacje, a urodziny miałem pod koniec sierpnia. Jako pełnoletni mogłem zrezygnować ze szkoły,  jednak nie wiedziałem czy to zrobić.
- Où dans Paris sont les quartiers riches? (Gdzie w Paryżu znajdują się bogate dzielnice?)
- Il ya quelques-uns. Je peux vous montrer ... pour une somme supplémentaire ... (Jest ich kilka, tych faktycznie bogatych. Mogę panu pokazać... za dodatkową cenę).
 Zgodziłem się.
  I tak przez godzinę objeżdżaliśmy te "dzielnice". Ja coraz bardziej się denerwowałem, bo w każdej z nim nie odczuwałem znajomego "przyciągania".
 Wreszcie zrezygnowany złapałem się za głowę i zamknąłem oczy.
- Nie znajdę jej... A ona umrze... Ale ja byłem głupi... Głupszy od starego buta...
- Nie mów tak... - Lacey położyła mi ręke na ramieniu.
Nagle, gdy przejeżdżaliśmy przez jakąś ulicę, coś zabębniło mi w serce, poczułem niewysłowioną radość. Szczęśliwy podniosłem wzrok. Ona tu była!
 Krzyknąłem do taksówkarza, żeby się zatrzymał i wyskoczyłem z taksówki. Rozglądnąłem się i napotkałem znajomą z wizji czerwoną furę.
 Popędziłem w jej stronę. Słyszałem za sobą krzyk Lacey.
- Czekaj! Jerry! Stój!
Jednak ja już wpadłem do środka budynku. Rozejrzałem się zdziwiony. Jakieś sale balowe, recepcje... Zdezorientowany zacząłem się zastanawiać, czy ta moja "wizja" nie wywiodła mnie w pole...
 I poczułem znajome przyciąganie od strony windy. Wpadłem do niej szybko, a w ostatniej chwili zdyszana Lacey wpadła ze mną. Moja ręka sama wybrała cyfrę 15.

 Cofnąłem się pod ścianę i zamknąłem oczy. Teraz przyszło mi się tylko modlić, aby nie było za późno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz