poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Od Johanny

     Miałam ochotę ją zamordować! Co ona sobie wyobrażała, hm?! Chce rozmawiać? Proszę bardzo! Chętnie oderwę jej łeb! Co za baba... Chętnie bym z nią jeszcze podyskutowała... Ale to nie ma sensu, i tak wie swoje, a wykombinowałaby coś jeszcze gorszego.
   Przypomniałam sobie o zaklęciu rzuconym na mnie przez nieznanego mi znajomego Eddiego... Czy to było tylko po to, by mnie przestraszyć, czy dopiero się zacznie całe to jego zaklęcie...? Oddaliłam się od świata i zapadłam w zadumę. Czy to może być żart ze strony Eddiego? Nie, nie zupełnie. Na pewno nie odszedłby bez końcowego finału, pewnie to prawda, a może czarodziej który z nim współpracował, oszukał go i nie nałożył na mnie zaklęcia? Wątpię... Na pewno coś jest na rzeczy, musi to coś znaczyć, skoro po minionych dwóch tygodniach nic się nie dzieje.Nie, żebym oczekiwała tego z zapartym tchem, tylko chodzi mi o to, że coś może nadejść gorszego, jeśli chodzi o mnie... Bo Eddie mając takich znajomych, na sto procent dopilnowałby tego, bym po jego śmierci musiał wykonać ''rozkaz'', bo wiem, że raczej Eddie nie ma przyjaciół do grobowej deski. Ma tylko ''poddanych'' którzy lecą na jego zawołanie, a ma ich mało, z tego co mówił Mike.
     Nie wracaliśmy, nie mieliśmy na to najmniejszej ochoty, aczkolwiek ja po jakiejś części bardzo chciałam ruszyć do domu i zrobić sobie pogawędkę z Roxi, wkurzyć ją i mieć z tego radochę, ale na razie nie byłam do tego nastawiona pozytywnie. Analizowałam wszystko w głowie myśląc o zaklęciu, i o babie która wkopuje się z buciorami w moje życie prywatne. Co jej cholera do tego? Słowo daję, jeszcze kilka sekund a bym ją chyba zamordowała, podpaliła, skopała i wwaliła do jakiegoś rowu na zboczu drogi... Co ja wygaduję? Matko, nieźle się chyba wkurzyłam...
-Wracamy, John.-Pocałował mnie Jer, wybudzając mnie tym samym z myśli.
     Skinęłam głową nie móc się wyplątać z obu tych spraw, a jeśli chodzi o zaklęcie, to poważna sprawa, nikt o nim jeszcze nie ma pojęcia, nie chcę by się ktokolwiek z resztą dowiedział, bo byłaby z tego wielka afera. Nie chciało mi się wracać do Paryża, ale z drugiej strony mam tam mieszkanie, więc muszę się ogarnąć i wrócić, bo Deina mnie opierniczy za nie płacenie za mieszkanie. Dojechaliśmy pod dom i weszłam do domu tak, by natrafić na tą babę... Gdzie ona jest? No gdzie... O, widzę. Siedzi pannica rozsadzona w fotelu z wkurzoną miną, a ja wręcz przeciwnie. Kiedy ją zobaczyłam cała się uśmiechnęłam a za mną wpadł Jeremy chcąc mnie kontrolować, żebym nie wypaliła czegoś co powinno odbić się na nas obydwojga.
-Siadać. -Syknęła.
-Lubię stać. -Mówię dalej nie zmieniając wyrazu twarzy.
-Bawi cię to?
-No, trochę bardzo. -Kiwnęłam głową opierając się o ścianę.
-Siadaj. -Powtórzyła a ja stałam nadal pod ścianą wpatrując się we wkurzoną Roxi. -Niech będzie... W każdym razie, co wy sobie wyobrażacie?
-A ty?-Przerwałam jej.-Łatwo mnie wkurzyć, a wtedy jest nieprzyjemnie. Będę sobie robić co będę chciała, jeśli ci nie pasuje to co robię, to wypieprzam do Paryża.
-Jenny...-Ostrzegawczo odezwał się Jer.
-Wiem co mówię...-Zawahałam się chwilę. Ryzykuję powrotem, ale nie obchodzi mnie to.-Kiedy Kate wróci a ty znikniesz stąd i będziesz tylko raz na jakiś czas, wrócę.
-Myślisz, że dam ci się gówniaro przekonać?-Parsknęła.
-Nie będę się z tobą kłócić, i pytać o pozwolenia. Nie decydujesz o tym co robię, co robi Jer. A już na pewno nie o to, byś mi pozwoliła wracać do Paryża!
-A jedź. Byle sama!
Kiwnęłam głową.
-Ok. Już mnie nie ma. -Wyszłam wkurzona z salonu i ruszyłam do pokoju pakując rzeczy.
Do mnie wszedł Jer, łapiąc za biodra i przyciągając do siebie.
-Nie masz chyba zamiaru wyjechać z jej powodu?
-Nie. Jeszcze nie wyjeżdżam. Nie wytrzymam tu, ty chcesz, to z nią siedź, ja wracam do domu, tutaj w Maine.
-Nie wygłupiaj się...
-Pogorszyć sytuację? Nie, dzięki. Jeszcze coś gorszego wymyśli, ja mam dość, jasne? Nie masz do mnie daleko, nic się nie stanie, jej będzie na pewno lepiej. Pewnie i tak coś wymyśli, ja mam dość.
   Założyłam torbę na jedno ramię. Pocałowałam Jer'a i wyszłam. Nie było mi stąd daleko, po prostu poszłam, nie chciałam tu być. Miałam naprawdę serdecznie dość. Kiedy doszłam do domu wyciągnęłam klucze z torby. Miałam wszystkie swoje rzeczy, wchodząc do domu rzuciłam torbę na podłogę i z trzaskiem zamknęłam drzwi. No tak, trzeba ogarnąć lodówkę...
   Kiedy siedziałam w pokoju, próbując ochłonąć, nagle coś poczułam na brzuchu. Ból, ale niewyraźny. Dziwny... Najpierw ten ból, a potem na ręku miałam dziwną substancję... Spojrzałam na dłonie, i zorientowałam się, że to krew. Podwinęłam koszulę i zobaczyłam, że mam niewielką ranę na brzuchu. Pobiegłam do łazienki by wziąć jakiś bandaż, czy cokolwiek. Szybko owinęłam sobie go na około brzucha, by nie przeciekała krew przez biały materiał. Opadłam na łóżko i złapałam się za głowę. Zaczęło się...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz