sobota, 31 maja 2014

Od Johanny

   Nie wiem co mam robić, nie myślałam racjonalnie, nie panowałam nad sobą. Najgorsze było to, że nie wiedziałam jak przestać. Trupy leżały wszędzie, całe miasto było przewrócone do góry nogami. Co mogłam zrobić? Nie miałam pojęcia co się dzieje, nie wiem jak to się stało. Pozabijałam ludzi. Nawet małe dzieci, i to z uśmiechem na twarzy. Wiedziałam co się ze mną działo, ale zagadką było dla mnie, czy to jawa. Został mi jeden dom do zburzenia, czwórka ludzi, dobrze mi znanych. W głowie miałam chaos, wojnę po między dobrem, a złem. Byłam potworem, ale czułam w jakiejś części mnie, w tej  większej, że ... Mnie to bawi. Cieszy mnie to co zrobiłam, i to co zamierzam zrobić.
   Weszłam do dobrze znanego mi domu. Przez korytarz nogi poprowadziły mnie do kuchni, gdzie siedziała rudowłosa kobieta o imieniu Kate. Nie myślałam co robię, po prostu od tyłu bezszelestnie złapałam ją za szyję, i po chwili skręciłam kark bez mrugnięcia okiem. Do pomieszczenia wbiegła rudowłosa dziewczynka, spojrzała się na ciało Kate, potem zaś na mnie. Krzyknęła i uciekła, szukając miejsca by się przede mną skryć. Widziałam w jej oczach strach, a także siebie, która chce zabijać. Chce jej śmierci, chce zabić wszystkich. Tak wyglądałam.
   Idąc po schodach powoli, poruszając się bezszelestnie, przede mną stanął brunet. Wysoki, wyższy ode mnie. Patrzył na mnie, chciał mnie zabić. Tak jak zresztą ja jego... Odepchnął mnie na ścianę by obronić tą dziewczynkę. Zmienił się w moment, w wielkiego wilkołaka sporo wyższego ode mnie. Wyglądał jak pół człowiek, pół wilk. Tak jak wyglądają te istoty w pełnię. A więc... dziś pełnia.
   Wilkołak stanął przede mną i wielką łapą oplótł mi szyję niczym wąż boa. Nie umiałam się wyśliznąć, nie potrafiłam. Ściskał ją coraz mocniej, a wtedy zajrzałam mu w ślepia. W żółte, błyszczące oczy, i wtedy wilkołak padł na ziemię krztusząc się brakiem powietrza. Chyba uniemożliwiłam mu na jakiś czas oddychanie. Usłyszałam tylko jak zmienia się w człowieka, i z trzaskiem wybiega na zewnątrz. Ja podążyłam śladem dziewczynki, która była teraz moim celem. Nigdzie jej nie było.
   Wyszłam na zewnątrz, do miasta. Mijałam uciekających ludzi i przechodziłam pod zakrwawionymi trupami. Kiedy ich widziałam, tylko się uśmiechałam. Ale w środku nadal byłam ja. Johanna, próbująca jeszcze wygrać walkę z tą złą częścią siebie, która znienacka się zjawiła, i przejęła kontrolę nad jej ciałem. Właśnie próbuję prosić o pomoc, ale nikt mnie nie słyszy. Wszyscy się mnie boją, albo już pozabijałam tych niewinnych ludzi.
   Na przeciwko mnie, stanął blondyn, a za nim starszy od niego facet. Spoglądał na mnie Jeremy, w jego oczach widziałam smutek. Brak życia, tylko w ręku trzymał pistolet. Nie jakiś tam zwykły.W środku miał kule, które mnie usuną. Posprzątają szkody wyrządzone przeze mnie, a ja padnę martwa.
-Zabij ją Jeremy. Dość już tego. -Mówi facet.-Strzelaj. Zrobisz to. To już nie jest Johanna.
Zacisnął szczękę i zamknął oczy podnosząc pistolet.
-Już. Nie mamy czasu.
-Chwilę...-Wycedził Jeremy tak, jakby starał się wygrać walkę ze sobą, by mnie zabić.
-Jeremy...-Szepnęłam to już ja. To cos odeszło, zostawiając mnie w najtrudniejszej sytuacji w życiu.-To nie ja zrobiłam... wiesz to..
-Próbuje cię omotać. -Ciągnie facet.
-Nie prawda... To coś to nie byłam ja! Jestem w ciąży... po co miałabym ryzykować życie?
-Strzelaj. W brzuch. Potem w głowę.
Jeremy gdy usłyszał o ciąży, zesztywniał i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
-Sama to zrobię... Nie możesz mieć mnie na sumieniu...
-Ja to zrobię, do cholery! -Krzyknął jego szef, i wycelował we mnie.
Jeremy spojrzał mi w oczy przepraszająco. Spuściłam głowę, i poczułam tylko ból... najpierw w brzuchu, a potem... strzał... dostałam w głowę. Umarłam.


   Otworzyłam oczy. Rozejrzałam się w okół siebie, Wszystko było normalne. To tylko zły sen... Tylko sen... Nie było to naprawdę, ale przeraziłam się. Co to było? Koszmar, czy coś więcej? Na dodatek... ciąża...? No racja, byłam w ciąży. Ale... nie chciałam o tym mówić Jerowi, nikomu nie powiedziałam, i nie powiem. O tym nikt nie może wiedzieć.
   Właśnie wsiadłam do samochodu. Zacisnęłam palce na kierownicy biorąc głęboki wdech. Wolną dłonią lekko dotknęłam brzucha. Nie będę dobrą matką. To nie może się dziać, nie mogę być w ciąży do cholery! Brałam tabletki! Na pewno! Za każdym razem! Wczoraj też! Co jest nie tak?!
   Ruszyłam samochodem jak zwykle szybko, na drodze prowadziłam równie tak samo. Nie przewidziałam tego, co się stanie. Kiedy wielki wilk wyskoczył przed samochód, przekręciłam kierownicę. Przekoziołkowało mnie kilka razy, głową uderzyłam o dach, nie wiedziałam co działo się potem...

   Przy łóżku siedział Seth i Deina. Pocieszali mnie jak mogli. Ale ja nadal nie mogłam uwierzyć... uwierzyć w to, że straciłam dziecko przez moją nieuwagę. Jestem kretynką, idiotką. Wilkołakiem był sam Christian, ale to nie jego wina przecież, tylko moja. Ja za bardzo pędziłam, to ja przestałam uważać na to, co dzieje się na drodze. Do sali wbiegł Jeremy, ja wpatrywałam się w ścianę.
-Nic Ci nie jest? Boże, powiedz coś!
Seth i Deina wyszli, bym mogła z nim porozmawiać. Nie powiem mu o tym, że straciłam dziecko. Nigdy tego nie powiem.
-Co się stało?! -Powtórzył pytanie Jeremy po raz piąty, od dwóch minut.
-Przestałam... panować nad... samochodem... Moja wina... Zamyśliłam się...-Szepnęłam próbując mówić normalnie. Wcześniej ryczałam, obwiniając siebie, że to ja jestem mordercą. Zabiłam... dziecko...
-Będzie dobrze... Pieprzone gówno, nie samochód. Nic poważnego Ci się nie stało?-Przytulił mnie do siebie.
Od razu zrobiło mi się lepiej, tylko, że tą sytuacje będę... będę to wspominać całe życie. Nigdy nie zajdę w ciążę, jestem mordercą.
-Nie płacz... -Starł mi łzy, które spływały mi po policzku.
Nie zastanawiał sie dlaczego płakałam. Był pewien, że to ze... strachu? Racja. Przeżyłam szok, i utratę dziecka jeszcze starałam się znieść...

   Wróciłam już do domu, Jeremy cały czas miał na mnie oko, bardziej niż kiedykolwiek. Do domu pewnego dnia przyjechał z jakąś dziewczyną, była ubrana bardzo skąpo, ale nie zwróciłam na to uwagi. Nie miałam siły na kłótnie, na nic. Śmierć tego dziecka, którą spowodowałam ja, była dla mnie szokiem totalnym. Siedziałam zwykle w pokoju, albo w salonie. Odcięłam się od rzeczywistości, tylko Jeremiego widziałam dookoła siebie, nikt inny się nie liczył. Kate próbowała mi pomóc, ale... słyszałam co mówiła. Potrzebuję czasu, by dojść do siebie, nie wie czy w wyniku wypadku dostałam jakiś długotrwały wstrząs, czy coś w tym guście. Ale wiedziała, że straciłam dziecko, na szczęście nikomu nie mówiła o tym.
Dziewczyna widząc mnie, nagle ucichła. Widziałam, jak starała się złapać Jer'a za rękę, pocałować go chociażby w policzek, ale on cały czas ją traktował jak słup. Nawet jej nie odpowiadał.
-A tej co? To twoja narzeczona? No, widzę jak między wami iskrzy!
Kiedy rzuciła tą uwagę, Jeremy się wkurzył.
-WYJDŹ STĄD. -Rzucił ostro i podkreślił każdą literę, dziewczyna wystraszona lekko, wyszła z salonu zostawiając nas samych.
-Co się dzieje?Nie wiem jak Ci pomóc...
-Nie możesz mi pomóc. Po prostu musisz być...
-Ale kochanie... Wiem, że coś poważniejszego się stało. Widzę to.
-Ja... No bo... Ja... W wyniku... wypadku... Stra...Straciłam... dziecko... -Wycedziłam plącząc się we własnych słowach.
Jeremy nie mógł w to uwierzyć. Nie chciałam mu tego mówić, ale musiałam. Stwierdziłam, że ma prawo wiedzieć. I tutaj, w tej chwili, wiedział, że potrzebuję wsparcia. Nawet najmniejszego... Po prostu... potrzebuję go... Chociaż na pięć minut... Wiem, że nie ma dla mnie zbyt wiele czasu, ale chociaż... minutkę..
-Dlaczego... mi nic... nie powiedziałaś?
-Bałam się... że mnie zostawisz... jak się o tym dowiesz.
-Oszalałaś? Nigdy Cię nie zostawię... NIGDY.
-Mam taką nadzieję - Pomyślałam.
Do pokoju wparował Christian. Nic nie wiedział, co się stało. I dobrze, nie wszyscy muszą o tym wiedzieć.
-Jeremy... Wilkołaki chcą zaatakować.
-Kiedy?
-Wieczorem.
-Dobra.-Mruknął obojętnie Jeremy.-Musisz zostać. Ktoś może po Ciebie przyjść... W takim stanie nie jesteś zdolna do zabicia kogoś, co nie?-Zwrócił się do mnie.
-Nie...wiem... Mogę... iść...
-Nie ma mowy. Zostajesz.
-Ale...
-Nie ma żadnych ale.-Wyostrzył ton Jeremy.
Chris uśmiechnął się do mnie i mrugnął.
-Jest naprawdę niezły. Nic mu nie będzie Johanna.
-Ma rację.Wrócę. Na pewno.
-Obiecujesz...?
-Tak. -Pocałował mnie.
Jeremy zbliżył się do mnie bardziej i spojrzał na Chrisa. On wyczytał z jego wyrazu twarzy, że chce zostać ze mną sam na sam.
-Czekam na zewnątrz. -Wyszedł z lekkim uśmiechem.
Jeremy przysunął się do mnie bardziej, wiedział, że nie jestem w nastroju do niczego, ale chciał mi poprawić humor. Pocałował mnie tym razem delikatnie, widać nie śpieszyło mu się. I tak był szybki, wiedziałam, że bez problemu zdąży. On też to wiedział.
-Kocham Cię... Nie mogę patrzeć, jak cierpisz...
-To moja wina... to wszystko...
-Nie, to nie twoja wina. Nie jesteś niczemu winna.
-Jestem..!
-Nie. Nie mogę patrzeć na to, co się z tobą dzieje, rozumiesz?
-To na mnie nie patrz...
-Nie wiesz, jakie to trudne, jeśli aż tak bardzo kogoś się kocha... I ten ktoś cierpi.
-Kocham Cię... Bardzo...-Szepnęłam.
Jeremy uśmiechnął się i pocałował mnie znów. Ten pocałunek... był... od niego nie dało się uwolnić. Dłonie położyłam na jego umięśnionej klasie, czułam wszystkie mięśnie przez koszulę. Przez chwilę, zapomniałam o wszystkim...Pocałunek Jer'a trwał i trwał, zdawał się nie mieć końca.
-Musisz iść...
-Nic się nie stanie, jak się spóźnię...
-Nie? A co jeśli przez to zginą twoi...
-Nie zginą, to tylko wilkołaki.
-A co z Sethem? Chrisem? Jeśli wilki to zobaczą, będą zmuszone zabić...
-Nic takiego nie będzie miało miejsca.
-Skąd wiesz?
-Bo są nieźli w tym co robią. Potrafią walczyć.
-Wiem...Ale najbardziej...boje się o ciebie... Jeśli Cię stracę, nie przeżyję tego...
-Wiem, dlatego obiecuję Ci, że wrócę.
Wtuliłam się w niego, a on całował mnie po szyi.
-Jer... Idź.
-Mhm... Idę...
Bałam się, że może nie wrócić. Wierzyłam, że wszystko pójdzie idealnie i wróci, ale... jeśli nie... Nie przeżyję tego, i tutaj mówię to szczerze, wiem co mówię. Bez niego, moje życie straci sens...



piątek, 30 maja 2014

Od Jeremiego

  Stałem sfrustrowany przez tą głupią rurą i próbowałem wtopić się w tłum obślinionych, starych grzybów, którzy z pożądaniem sięgając ręką na dół gapili się na Olivię. Christian śmiał się ze mnie jawnie. Mimo iż parę godzin temu miał walkę, której nie wygrali ani jedni, a ni drudzy zgodził się mi "potowarzyszyć". Ja stałem tu od dobrych parudziesięciu minut. Johanna by mnie zabiła, gdyby wiedziała, że przychodzę do burdelu. Miałem nadzieję, że się nie dowie i choć teoretycznie nie powinniśmy mieć przed sobą tajemnic, to by ją tylko zdenerwowało niepotrzebnie. Odczułem jej zazdrość i postanowiłem nie prowokować kolejnych sytuacji, zwłaszcza, że kochałem ją nad życie.
 Olivia patrzyła cały czas na mnie. Byłem już do tego przyzwyczajony, a jednak w tej sytuacji czułem się jak zwykły zboczeniec z niewyżytymi pragnieniami seksualnymi, a przecież je spokojnie zaspokajała moja narzeczona. Miałem nadzieję, że jak skończy już swój występ, zbierze ciuchy i pójdzie na zaplecze, dopadnę jej tam i ustanowię warunki naszej "współpracy".  Gdy zaczęła zsuwać obcisłe czarne stringi, odwróciłem się do niej plecami, a Christian zakrył mi ze śmiechem oczy. Od dawien dawna kierowałem się nabytymi wartościami i dla mnie jedyne nagie ciało kobiety, to było ciało Johny, piękniejsze od każdego innego.
   Gdy wreszcie to wszystko się skończyło, a ona ruszyła na zaplecze zaintrygowana patrząc na mnie, podążyłem za nią gdy tylko zniknęła na zakręcie. Przed drzwiami do których weszła poleciłem Chrisowi, żeby pilnował wejścia przed jakąś "niespodziewaną sytuacją". Gdy ledwo uchyliłem drzwi i wszedłem do środka, Olivia rzuciła się na mnie dosłownie. Zaszokowany opadłem na wąską, czarną sofę. Za nim zdałem sobie sprawę, że rozsunęła mi zamek w jeansach, już dobierała mi się do spodenek. Czułem na udach, przez cienki materiał stringów jej cipę.
  Ocknąłem się jakby i wściekły odepchnąłem ją wstając. Zasunąłem spodnie i poprawiłem bluzę. Ona rozkraczona opierała się o podłogę rękami i nogami patrząc na mnie pożądliwie. Dyszała cicho, a ja cofnąłem się pod ścianę. Myśl o tym, co mógłbym zaraz zrobić... zatrważała mnie.
- Co ty sobie wyobrażałaś, Olivia?
Brunetka znieruchomiała i zmrużyła oczy.
- Skąd znasz moje prawdziwe imię? - spytała podejrzliwie wstając - Myślałam, że przyszedłeś się zabawić - zilustrowała mnie wzrokiem, a ja się gwałtownie rozkaszlałem. Ironia losu polegała w tym, że 4 lata wcześniej na taką zaczepkę, odpowiedziałbym tylko czynem.
- Nie... - powiedziałem powoli - Ja... ja  cię...
Plątałem się we własnych słowach. Wiedziałem, że ona nie zna świata aniołów. Nie mogłem jej więc o niczym powiedzieć, a to tylko utrudniało sprawę. Przypomniałem sobie, jakbym się zachował parę lat temu. Zmrużyłem oczy i brzydząc się samym sobą powiedziałem.
- Chodźmy gdzie indziej. Znam lepsze miejsca odpowiednie do tej sytuacji - mruknąłem z pokerową miną. Na szczęście, albo nie na szczęście byłem dobrym aktorem, więc Olivia wzięła moje słowa na serio. Mrugnęła zalotnie i podążyła do szafy.
- Poczekaj, narzucę coś na siebie i zaraz wracam kotek.
Niezbyt pamiętałem dalszą część nocy. Chris kręcił się w pobliżu, ale ogólnie byliśmy sami. Potem schlałem się masakrycznie... A gdy Olivia wyciągnęła prochy... Po prostu wziąłem, nie zastanawiając się nad tym co ja do cholery wyprawiam. Siedzieliśmy w jakieś uliczce na murku, a ja wciągałem, piłem i śmiałem się. Koło pierwszej wybuchliśmy z Olivią śmiechem na widok bezdomnego kota, który próbował schować się w kartonie, ale tekturowe pudło zawaliło się pod wpływem wilgoci. Nie dowierzałem temu co robię i wtedy jakby zobaczyłem jakiegoś znajomego faceta wśród drzew. Po chwili jednak mój umysł przesączony prochami i wódką przestał się nim przejmować. Olivia przysunęła się do mnie i wymruczała.
- Niezły jesteś Jerry... Czemu zgrywasz niedostępnego? Noc mogłaby być tylko nasza. Nawet teraz, pod tym księżycem i gwiazdami.
Upiłem spory łyk kręcąc głową ze śmiechem.
- Nie, Ol... Ja mam na... narzeczoną - powiedziałem plątając się we własnych słowach. Oczy Olivii rozbłysły.
- Czyli zajęty? - wymruczała, a potem śmiała się głośno - Jeszcze lepiej!
Przysunęła się do mnie i wsunęła mi ręke pod koszulkę, ale wtedy otrzeźwiałem nagle. Wstałem i zataczając się doszedłem do latarni. Oparłem się o nią i odetchnąłem ciężko.
- Zaraz cię dupnie samochód - powiedziała beztrosko odpalając peta i zaczęła machać nogami.
Wtedy poczułem czyiś uścisk na ramieniu.
- Dość dziś narozrabiałeś Jer - burknął Christian - Wracajmy lepiej do domu, zanim to zabrnie za daleko.
Wyczerpany i nawalony ledwo usiedziałem w pozycji siedzącej. Miałem ochotę zasnąć, ale Christian celowo pogłaśniał muzykę.
- Christian! - wymamrotałem rozdrażniony do własnej ręki - Ucisz to idioto.
- Należy ci się - odpowiedział spokojnie.
Film co chwilę mi się urywał. Nie wiem jak dotarłem do swojego pokoju. Zsunąłem trzymając się ściany buty i opadłem na ubranie w łóżku.
  Miejsce obok było zimne i jakby czegoś lub kogoś  brakowało. I nagle usłyszałem, jak ktoś z gniewem wypuszcza powietrze, a potem zamyka drzwi. Zacząłem skonany zasypiać i wtedy właśnie usłyszałem lodowaty głos.
- Przyjemnie ci się zabawiało z tą dziwką?!
Momentalnie oprzytomniałem i uniosłem głowę mrużąc oczy. Trafiłem na wściekłą Johnę siedzącą w fotelu.
- Daj spokój - wymamrotałem i opadłem na poduszkę - Z nikim się nie zabawiałem - dodałem mając nadzieję na sen, jednak Johna mi na to nie pozwoliła. Po chwili czułem jak łóżko obok się ugina, a ona przewraca mnie wściekła na plecy. Pochyliła się nade mną i wysyczałam.
- Wiem, że byłeś w burdelu. Seth mi powiedział.
- Tak? - zapytałem nieprzytomnie - Seth gówno widział i gówno wie - odparłem logicznie i zaśmiałem się z własnej gry słów. Johna dygocąc wybuchła.
- Akurat mu ufam! Widział cię z jakąś... prostytutką!
Teraz nagle znów oprzytomniałem. Zły zmrużyłem oczy i powiedziałem cedząc słowa.
- Jak tak mu ufasz, to szkoda, że z nim nie jesteś - burknąłem - Może zabawiał by się z tobą  lepiej w łóżku, wylizując cię  swoim długim, psim jęzorem.
 Przez chwilę trwała cisza, a potem poczułem, jak coś rozbija mi się na głowie. Po chwili zrozumiałem, że to był wazon na kwiatki. Byłem cały mokry w żółtych kwiatkach. A na dodatek Johna majstrowała mi coś z rękami przy ramie łóżka. Po chwili zdałem sobie sprawę, że wiąże mi ręce, a potem... się rozbiera. Woda mnie ocuciła trochę i zdezorientowany patrzyłem na nią. Uniosłem brwi, a ona już całkiem naga usiadła na kanapie, wyciągnęła nogi i powiedziała głośno.
- Sama się ze sobą zabawię - powiedziała złośliwie - Na twoich oczach. A tak się składa, że ręce masz przywiązane do łóżka, więc będziesz mógł tylko słuchać i patrzyć. Jak na te swoje dziwki w burdelu.
- Idę spać... - burknąłem odwracając się, choć sznury mi to uniemożliwiały. Leżałem w niewygodnej pozycji. Kark mi drętwiał tak samo jak ręce, a do tego doszła inna tortura. Usłyszałem głośne jęki za sobą. Zakląłem cicho. Próbowałem schować głowę pod poduszką, ale to na nic, bo odgłosy się wzmagały.
- Ach Seth, gdybyś tu był... Pragnę cię! - powiedziała złośliwie głośno. Ja coraz bardziej się wkurwiałem. Miałem ochotę złapać ją za ręke, rzucić na łóżko i zeżreć dosłownie całą.
 Jęki przerodziły się w spazmy rozkoszy. A to coś we mnie pękło. Z łatwością rozerwałem sznury, wcześniej wiążące mnie jak kajdany. Nie byłem już tak pijany jak przedtem. Podźwignąłem się szybko i doskoczyłem do Johny siedzącej pod oknem na fotelu z rozchylonymi nogami. Gwałtownie, lecz nie brutalnie złapałem ją za nadgarstek i prawie rzuciłem na łóżko. Patrzyła na mnie z pragnieniem, przemieszanym z bólem rozchylając usta. Pochyliłem się nad nią i wysyczałem ostro.
- W burdelu byłem w ramach roboty - przyciągnąłem ją do siebie - A dziś przesadziłem trochę z wódką i prochami, jednaki do niczego więcej nie doszło między mną, a... tą dziewczyną.
Oczy Johny zaszły łzami.
- Mam ci wierzyć...?
- Wierzysz bardziej przyjacielowi, niż swojemu narzeczonemu? - powiedziałem cicho z bólem w głosie.
A potem rozpętało się prawdziwe szaleństwo. Złaknione usta Johny były dosłownie wszędzie na moim ciele. Oplotła mnie nogami i ściągnęła mi bluzę, a potem podkoszulek. Przekręciła się tak, że teraz siedziała na mnie, a blask księżyca padał jej na plecy. Złapała się za piersi, a potem rozpuściła długie blond włosy i pochyliła się, całując mnie namiętnie. Zacząłem pieścić jej piersi językiem, zębami i palcami. Pochyliła się jeszcze bliżej, a jej drobne włoski podrażniły mnie w podbrzusze. Jęknęła głośno, gdy przejechałem jej dłonią między pośladkami. Zahaczyłem palcami o jej "skarb". Była cała mokra i wilgotna. Wsunąłem do środka dwa palce i dołożyłem trzeci. Johna jęczała głośno i jeździła palcami po moim zaroście dopasowując się do rytmu nadawanego przez moje palce.  Pochyliła się zwalczając spazmy rozkoszy i zębami rozpięła mi spodnie, które chwile potem leżały już na ziemi.  Wsunęła dłoń do moich czarnych bokserek. Wstrzymałem jęk cisnący mi się na usta. Gdy poczułem jej rozpalone palce na moim przyrodzeniu, gwałtownie odwróciłem się tak, że teraz ona była pode mną. Ręce znów zająłem jej piersiami, całując ją po szyi. Po chwili wgryzałem się w poduszkę, chcąc choć trochę opanować to niewyobrażalne uczucie rozkoszy. Zacisnąłem paznokcie na ramie i przymknąłem oczy. Po chwili Johna znów całowała mnie w usta i objęła mnie mocno. Rozchyliła szerzej nogi, zaplatając mi je na plecach.  Położyłem jej ręce na łopatkach i wszedłem w nią szybko i gwałtownie. Tylko ustami zduszałem jej niewyobrażalne jęki i krzyki. Odchyliła do tyłu głowę i rwała mi włosy na głowie. Gdy doszło do punktu kumulującego, Johna wgryzła się w poduszkę jak ja przedtem.  Teraz panowałem nad sobą bardziej, widząc jaką ona przeżywa rozkosz.  Całowałem ją namiętnie. A potem przyszła niewyobrażalna fala jeszcze większego błogostanu. Johna znieruchomiała i wygięła łuk w plecy łapiąc się za ramę. Po chwili ja leżałem wyczerpany obok, tuląc ją do siebie. Takiego ostrego seksu nie uprawialiśmy już dawna. Czułem to, że jutro wstanę ledwo żywy. Nie pamiętałem czy mam wolne czy nie, ale miałem nadzieję, że tak, bo podejrzewałem, że nie będę w stanie normalnie funkcjonować.
































































































































































































Od Johanny

   Wstałam i poszłam do łazienki, Jeremiego jak zwykle nie było, nie miałam mu tego za złe, bo musiał pracować, za to ja mogłam załatwiać... ehm... swoje sprawy. Nie wiedział o nich, nie musiał zresztą. Miałam tyle dziwnych bóli, np. brzuch. To miejsce bolało najbardziej, ale to chyba... przed miesiączką. Właśnie, spóźniała mi się. Nie wiedziałam co jest, co się dzieje właściwie. Jak już wspomniałam wcześniej, podejrzewałam, że mogę... MOGĘ, być w ciąży... Nie chciałam być w tym wieku matką, na prawdę nie chciałam. Nie uśmiechało mi się wstawanie o czwartej, czy między drugą a piątą rano i czekać aż dziecko zaśnie. Od kiedy pamiętam, nie lubiłam dzieci, ale... No dajcie spokój, 18 lat i dziecko?
   Nawet nikomu bym tego nie wyjawiła,po prostu bym milczała. Starała się ukryć to, że jestem w ciąży. Kiedyś - jak najbardziej mogę mieć dziecko.Ale nie teraz. Nie ma mowy nawet. Nigdy nie miałam zamiaru mieć dzieci, nawet jako mała dziewczynka byłam jedyną z wielu która nie bawiła się tymi lalkami niemowlakami. Zawsze wolałam jakieś ciekawe historie rodziców albo opiekunki. Rodzice nigdy nie zajmowali się mną jak powinni, ale no cóż zrobić? Takie miałam życie, a teraz nagle dowiedziałam się, że moim ojcem jest jakiś facet ''wyżej'' jak to ujął Jasper. Kate zna mojego ojca, to jest najgorsze, jak w ogóle ona go znała, czyli... że znała moje życie od A do Z i na dodatek... była moją opiekunką jak byłam jeszcze mała. To się trzyma kupy, ojciec odszedł ode mnie i mojej matki kiedy dostał robotę, widać była miliony razy ważniejsza od mojej matki, czyli co, nie kochał jej? Albo kryje się za tym coś jeszcze, jeśli nie chciał mnie i mojej mamy w swoim życiu, to miało sens, może nie chciał mnie i niej narażać na coś poważnego?
Kiedy po kilkunastu godzinach wrócił Jeremy, ja leżałam w łóżku wpatrując się w sufit. Jeremy wrócił o drugiej w nocy, położył się koło mnie i delikatnie przysunął do siebie.
-Miałem być wcześniej, przepraszam... Wypadło mi kilka spraw...
-Nie mam Ci tego za złe.
Nie odpowiadałam normalnie, więc zaczęłam udawać, że wszystko jest dobrze. Bo tak naprawdę, było... koszmarnie. Nie chciałam się z nikim dzielić... Po prostu miałam... problem. Sama sobie dam z nim radę...
-Coś się stało?
-Nie... Jestem... jestem zmęczona...
-Na pewno?
-A tobie... coś się stało? Też jesteś jakiś... dziwny.
-Pierwszy pytałem.
-Mówiłam, jestem zmęczona. Tyle...
-Mhm... Po prostu sprawa w robocie... Znów jutro gdzieś jedziesz?
-Nie wiem... Seth ma dla mnie kilka spraw...
-To znaczy, że z Sethem się spotykasz?
-No, od wczoraj nie tylko z nim... Ale nic więcej nie mogę powiedzieć. Zabronił mi.
-Słuchasz się go jak szefa?
-Nie, tylko to mój przyjaciel, jest dla mnie ważny. Zabronił mi mówić, bo to dla mojego bezpieczeństwa.
-A no jeśli tak... Śpij...

   Rano było coś makabrycznego. Kiedy obudziłam się o jedenastej, musiałam łazić po domu szukając jakiś tabletek przeciw bólowych. Jeremy jak zwykle musiał wyjść, a ja za to umierałam z bólów. Byłam sama w domu, jedynie Ivy siedziała przy stole i jadła płatki przyglądając się mi szczęśliwa.
-Co jest?Źle się czujesz?
-Mhm...! Zaraz zwymiotuję... -Rzuciłam i złapałam szklankę i nalałam do niej wody.
Połknęłam tabletkę, a Ivy przyglądała się mi uważnie.
-Co?-Spytałam i usiadłam na przeciwko niej.-Co z tym Tomem?
-Mówiłaś Jerowi coś?
-Nie, nawet nie mam czasu. Nie mamy ostatnio dla siebie chwili wolnej, on jest aniołem, ja człowiekiem, szybciej się męczę.
-Dzięki, że milczysz w tej sprawie. Miałabym z nim długą rozmowę...
-Pokłócilibyście się, jak to kochające się rodzeństwo.
-A ty masz?
   No właśnie, co z Mike'em? Nie widziałam go już dość długo, co się z nim dzieje? Wiem, że ostatnio widziałam go w Paryżu. Moje mieszkanie pewnie zapewnia mu jakiś dach nad głową, za które płaci Deina, bo to w sumie jej mieszkanie. Ale, co się dzieje z moim przyrodnim bratem? Mimo tego, że ma te swoje ponad 200 lat, a wyglądał jak 8 letni chłopiec, mógł urosnąć i to sporo, wyglądałby jak osiemnastolatek i na tym się zatrzymał...
-Mam, ale nie wiem co się z nim dzieje. Z tego wszystkiego o nim zapomniałam...
-Czemu wymiotowałaś?
-Nie wymiotowałam...
-Może jesteś w ciąży?
Zamilkłam i od razu starałam się zmienić temat.
-Tom po ciebie przyjeżdża?
-Tak.
-Jak zwykle, swoim ''motorowerkiem''?-Zażartowałam.
-Nie motorowerkiem, tylko motorem...
-Masz szczęście, że Jeremy ma na siódmą rano, bo nie wiem czy dałby ci wsiąść z nastoletnim wampirem na motor.
-Masz racje...
Kiedy usłyszałyśmy dzwonek do drzwi, Ivy poderwała się porwała torbę i wybiegła z domu.
A jak już myślę o ciąży... Nic nie mogę powiedzieć Jerowi... Nie chcę by ktokolwiek o wszystkim wiedział. Nie chcę by ktoś wiedział, Jeremy nie może wiedzieć...

Od Christiana

  Siedziałem pod ścianą przygnębiony obserwując Lacey, Theresę i Jeremiego. Właśnie przekomarzał się z tą drugą.
-  Jeśli jesteś taki idealny, to pokaż mi jak to zadanie wykonuje mistrz - odpyskowała Tessa na prośbę Jera, żeby przeszła tor przeszkód. Jer zachował kamienną minę, jednak widziałem, że zgrzytał zębami. W sumie rozumiałem go. Nie miał najlepszej nocy, a w dodatku dziś znów musiał iść do tego burdelu.
Postanowiłem mu towarzyszyć, w tej jakże trudnej noszącą pełnej niebezpieczeństw wyprawie w postaci gorących, napalonych na niego striptizerek. Nie wątpiłem w jego miłość do Johny, jednak gdyby się napił... alkohol robi różne rzeczy z ludźmi, a szczególnie z Jerrym.
   Gdy Jeremy ściągał bluzę, podniosła mu się koszulka spod spodu odsłaniając umięśnioną klatę i wyrzeźbiony brzuch na którym od pępka do paska czarnych jeansów ciągnęła się stróżka ciemnych włosów. Lacey uniosła brwi patrząc na to. W oczach Theresy zobaczyłem podziw, fascynację... a nawet podniecenie? Inne dziewczyny ćwiczące w innych kontach sali też zerknęły, a potem gdy każda napotkała wzrok drugiej rumieniły się. Zaśmiałem się cicho.To trwało tylko parę sekund, a Jeremy zdaje się nic nie zauważył. Rozpoczął tor. Tessa przybrała hardą minę niegrzecznej uczennicy, jednak podejrzewałem, że podoba jej się Jerry. Nie chciałem uświadamiać boleśnie dziewczyny, że dla niego istnieje tylko jedna kobieta, z którą pewnie za niedługo ożeni.
  Jeremy zwinnie przetoczył się, pod ostrzami które na przemian młóciły powietrze, zaledwie metr nad ziemią. Potem szybko dobył sztyletu i wbił go w prosto w prowizoryczne serce pędzącej maszyny imitującej jakiegoś potwora, choć gdy się bliżej przyjrzeć był to wilkołak. Drgnąłem lekko, jednak obserwowałem zmagania mojego kompana. Wsadził sobie ostrze między zęby i skoczył wysoko łapiąc się liny. Jego umięśnione ręce napięły się. Podciągnął nogi nad drewnianą, wysoką przeszkodą. Potem lina niespodziewanie pękła, a Jerry błyskawicznie wysunął skrzydła i z gracją opadł na podłogę, jednak to nie był koniec zadania. Jer uśmiechnął się lekko, gdy z trzech tron nagle nadleciały drewniane stwory. W jednej chwili nie wiadomo skąd Jeremy dobył noży i pistoletu. Dwa powalił sztyletami, trzeciego pistoletem. Potem przetoczył się na wąskiej kładce nad jakąś nieznaną, dziwną substancją której pochodzenia nawet nie miałem ochoty wstać. Wykonał jeszcze wiele innych ćwiczeń. Poruszał się płynnie z gracją, ale zarazem szybko i zwinnie jak gepard. Na sam koniec ukłonił się teatralnie ze śmiechem i schował skrzydła, jednak w ogóle nie był zmęczony.
  Potem kazał powtórzyć Theresie to co on zrobił. Jeszcze zaskoczona tym jak wykonał ćwiczenie przystąpiła opornie do toru przeszkód. Trwało to 3 razy dłużej, a gdy wreszcie skończyła, była zmęczona, ubrudzona jakąś mazią i podrapana gdzieniegdzie.
Gdy przekomarzali się jeszcze, moje myśli znów skupiły się na Akkie. Poczułem bolesne ukłucie w sercu. Dzięki obojętności jakoś wychodziłem pomału z kiepskiego stanu. Lacey mi pomagała i czasem miałem wrażenie, że może kiedyś... zastąpi Akkie. Ale potem gdy zostawałem sam, bez jej wesołości, uśmiechu i zrozumienia w oczach... Wiedziałem, że to nigdy nie nastąpi, bo nie potrafiłem wyrzucić Akkie ze swojego serca.
  Zapragnąłem znaleźć się w lesie, w sforze. Sebastian i Woosley zdecydowali, że sam mogę wybrać. Szczerze powiedziawszy lepiej czułem się wśród wilków... Tu napotykałem tylko ciekawskie, a czasem wręcz wrogie spojrzenia. Nie czułem się jak u siebie, wręcz przeciwnie... Za to tam w lesie... W tej dobrej sforze. Każdy mnie rozumiał, po za tym podobało mi się, że pomagamy każdemu, bezinteresownie. Polityka wilków - tych dobrych - różniła się nieco niż aniołów. Oni problem widzieli w złych - wilki zaś problem wiedzieli też w dobrych.
  Dyskretnie wyparowałem z sali. Nie chciałem im przeszkadzać... Gdy spostrzegłem, że nikt się na mnie nie gapi szybko ściągnąłem ciuchy, upchnąłem je pod jakąś gałąź i zmieniłem się. Poczułem znany, przyjemny żar rozchodzący się po mnie. Bycie wilkiem było nawet ok... Ale te pełnie... Były okropne.
  Zarejestrowałem jeszcze w głowie zapach krzaka, pod którym zostawiłem ubrania i pobiegłem. Poczułem, że jest jakieś zebrania. Dołączyłem niedawno, ale już sporo się nauczyłem. Wycie stawało się coraz głośniejsze i po chwili wbiegłem na polanę. Zobaczyłem wściekłego Woosley'a i stojącą nieopodal jego prawą ręke - Dianę.


Zaintrygowany podbiegłem bliżej.  Woosley był wściekły.
- O co chodzi? - zapytałem go telepatycznie.
- "Nieustraszeni" wybijają naszych, bo nie mogą do swoich głupich łbów pojąć, że istnieją dwa rodzaje wilkołaków - my ci dobrzy - i tamci ci źli.
 Diana podniosła wzrok i zapytała nieśmiało.
- Ale jak mają to zrobić, jeśli jesteśmy tacy sami?
Wo zwrócił powoli wzrok na nią, po czym powiedział powoli.
  - Można nas rozpoznać po zębach. Oni mają większe i ostrzejsze. Można nas rozróżnić po oczach! My mamy wyłącznie złote, a oni różnokolorowe, najczęściej czarne. Można nas rozróżnić po wielu innych rzeczach, ale co by się fatygowali ci "nieustraszeni"?!
Milczałem, tak jak reszta stada. Teraz każdy czekał na polecenie przywódcy. Albo atakujemy, albo nie robimy z tym nic. Jednak znając temperament Woo, z którym parę razy miałem do czynienia....
- Mam tego dość. Atakujemy. Jeszcze dziś wieczorem.
Przyjąłem tą wiadomość do siebie. Też zamierzałem walczyć. Martwiłem się jedynie o Johnę. Musiałem ostrzec ją, a głównie Jerego, bo moim darem było obserwowanie ludzi i wyciąganie dogłębnych wniosków. Znając trochę Johannę, potrafiłem stwierdzić, że na niej ten fakt nie zrobi wrażenia, jednak my w przeciwieństwie do tamtych wilków, nie byliśmy tacy impulsywni. Nasze ruchy, choć może słabsze, były przemyślane i wyważone, tak, że w większości starć ta wataha wygrywała. Gdyby przyszło mi walczyć na nią... Nie zrobiłbym tego. Ale byłem pewny, że żaden z tej grupy nie pohamowałby się przed tym.
  Nagle jakby usłyszałem gdzieś znajomy szept. Zdezorientowany spojrzałem na liście. Co to było?
Lecz nie zdążyłem się dłużej zastanowić, bo ogarnęła mnie nagła senność, a ostatnie co przed nią usłyszałem to trzy piękne słowa, wypowiedziany przez znany mi głos.
- Kocham cię, Chris.








































































































Od Cleo (Akkie)

Dziś był pierwszy dzień Kamilka i Kai w przedszkolu. Z samego rana zrobiłam śniadanie po czym poszłam do pokoi dzieci by ich obudzić.
-Kamilek.. wstawaj. -powiedziałam do synka.
-Dobrze mamusiu...
Uśmiechnęłam się i wyszłam z pokoju. Weszłam do pokoju córeczki. Podeszłam do jej łóżeczka i wtedy spostrzegłam ze Kaja nie śpi a siedzi skulona na łóżku przy ścianie.
-Kaja co się stało?-zapytałam.
-W szafie jest potwór. -powiedziała pokazując na szafę.
Westchnęłam. Podeszłam do szafy i otworzyłam ją. Nie było tam żadnego potwora.
-Widzisz Kaja? Nic tam nie ma.
-Poszedł sobie?
-Tak. Nie wróci już.
-Mamo jesteś moją bohaterką.-powiedziała.
Uśmiechnęłam się. Byłam spokojna o przyszłość swoich dzieci jednak jedyne co mnie martwiło to to że tak szybko rosły. Bo rosły w oczach.
Pomogłam Kai sie ubrać po czym poszłyśmy do kuchni. Moja mama już była w ogródku a Kamilek wiedział przy stole i jadł kanapkę.
-Cześć siostrzyczko.-powiedział.
-Cześć braciszku.-powiedziała z uśmiechem.
Usiadłam z nimi i zjadłam. Byli tacy kochani.
Po śniadaniu dałam im ich plecaczki i wyszliśmy z domu. Pomogłam zapiąć pasy Kai bo Kamilek był bardziej samodzielny.
Usiadłam przed kierownica i ruszyłam.
Po 15 minutach byliśmy na miejscu. Zaprowadziłam ich i pożegnałam się. Musiałam jechać do pracy bo dopiero zaczynałam.
Zostałam zatrudniona w kawiarni jako kelnerka. Czułam ze nie jest to co chciałabym robić ale w życiu nie zawsze dostajemy to co chcemy.
Akurat była moja zmiana kiedy do kawiarni wszedł młody chłopak. Usiadł przy stoliku w kacie przy oknie i otworzył menu. Podeszłam do niego.
-Dzień dobry. Podać coś?-zapytałam.
Kiedy na mnie spojrzał.. poczułam się bardzo dziwnie ale i tak jakby szczęśliwa?
-Akkie?
-Eeee...-nie wiedziałam co powiedzieć.
-Co ty tu robisz? I co sie stało z.. twoim wyglądem?
-Przepraszam nie rozumiem Pana. Jestem Cleo a nie Akkie.
-Mnie nie nabierzesz. Co jak co ale nie mnie Akkie! Za dużo nas spotkało wspólnych przygód i przeżyć.
-Nie wiem o czym Pan mówi.
-Jaki Pan? Przestań. Wiesz jak masz na imię..
-Aron na...-nagle sobie coś uświadomiłam.
-No i mamy! -zaczął sie śmiać.-Nie udało ci się.
-Na prawdę nie wiem co tu sie dzieje...
-Może.. przejdziemy się?
-Nie mogę.. jestem w pracy.
-Oj tam oj tam.. właściciel jest moim przyjacielem i prawą ręką. Nic ci nie zrobią.
Wziął mnie za rękę i wyprowadził z kawiarni.
-Co ty robisz?!
-Musze się dowiedzieć co tu sie dzieje.
-No też chciałabym wiedzieć..
Poszliśmy do parku.
-Co ty robisz tu we Lwowie w Ukrainie?!
-Mieszkam?
-A co z Ameryką? Christianem?
-Co?!
Christian.. moje serce drgnęło.
-No z twoim chłopakiem? Co się stało?
-Nie rozumiem. Nie pamiętam żadnego Christiana ogólnie nic nie pamiętam.
-Straciłaś pamieć?
-Tak.
-Poczekaj..
Przyłożył mi rękę do czoła i coś powiedział w nieznanym mi języku.
Poczułam ukucie bólu w głowie ale szybko minęło.
-Co ty zrobiłeś?
-Nie musisz dziękować.

***

Po południu pojechałam po dzieci. Starałam sie nie myśleć o tym dziwnym spotkaniu z Aronem. Co to miało znaczyć? O co chodzi? Najpierw ten dziwny sen a teraz to?! To sie już nie mieściło w głowie.
-Mamo!!!-usłyszałam Kaję.
Zobaczyłam ją w ogrodzie przedszkola.
Przytulała psa.



-Kaja jedziemy kochanie.-powiedziałam.
Kamil już do mnie przyszedł.
Po kilku minutach już jechaliśmy.
-I jak sie podobało?
-Bardzo! Poznałem wszystkie dzieci! Panie są bardzo miłe!-powiedział Kamil.
-A tobie Kaja?
-Em... było fajnie tylko Panie nie pozwalały mi się za bardzo bawić w ogrodzie.
-Kochanie przecież wiesz dlaczego. Jesteś chora na astmę nie możesz się przemęczać.
Kaja nie była szczęśliwa z tego powodu. była bardzo delikatna i wrażliwa. Kochałam oboje moich dzieci.

Od Jeremiego

  Tłum tańczących i rozgrzanych ciał otaczał mnie ze wszystkich stron. Dawno, dawno nie byłem na żadnej bibie. O dziwo wcale mi to nie przeszkadzało. Teraz też nie byłem tu z powodu rozrywki tylko przymusu. Idąca koło mnie Lacey zerknęła na mnie. Szybko spuściłem okulary na oczy. Likatropy miały to do siebie, że rozpoznawały nas aniołów - po zapachu, jednak tu było tyle ludzi, że ich zmysł węchu nieco słabł - i po źrenicach, które u nas były odrobinę większe niż u innych istot/ ludzi.
  Zack oraz Marc i Oskar przekomarzali się za nami. Marc i Oskar byli bliźniakami, choć całkowicie się od siebie różnili. Marc był tym przystojnym, wysokim, gibkim i szybkim brunetem. Oskar niski, przysadzisty blondyn wyróżniał się za to w sile. Obu jednak łączyło poczucie humoru i dar do kłótni.
  Z nami wyruszył też Christian, na wyraźną prośbę szefa. Miał "wyniuchać" swoich "pobratymców". Całą bandą kierowałem ja. Nasza piątka miała wyszukać stacjonujące tu psy i wybić co do jednego. Żaden z nich nie był tym dobrym. Wszyscy działali na polecenie brata Woosley'a Scotta - Lucasa Scotta. Nie podobało mu się to, że anioły stoją u pełnej władzy wśród wszystkich nadludzkich istot. Dlatego zaczął przekabać wilki i tworzyć "swoje oddziały". Starał się powoli nas wybić, zaczynając od bliskich ważniejszych członków Fratrum angelis - bo taka była pełna nazwa naszego... nie wiem... bractwa? stowarzyszenia? zgromadzenia? W każdym razie wojska. Ulubieniec L. Scotta i jego zastępca który odwalał za niego całą robotę - Sam - upatrzył sobie moją narzeczoną. Denerwowało mnie to, jednak podejrzewałem, że tu nie tylko chodzi o to, ile Johna dla mnie znaczy, ale też o jego stosunki z nią...
  I właśnie dlatego tak przykładałem się do wykończenia tych kundli (bez urazy dla psów). Oprócz tego miałem jeszcze jedno zadanie. Po północy miałem się udać do mniej przyjemnej części budynku - szczerze powiedziawszy do burdelu. Lekko niepokoiłem się o swoją psychikę gdy tam się pojawię.  Miałem dość sporo nie zawsze przyjemnych wspomnień z takimi miejscami. Kobiety dosłownie wariowały na mój widok (nie żeby teraz było inaczej) i po jednym numerku wyobrażały sobie nie wiadomo co. Wspólną przyszłość, dom, dzieci... Ja się w to nigdy nie pakowałem. 
 - Jer? - wyrwała mnie z zamyślenia Lacey. Podniosłem wzrok i zobaczyłem ich. Cztery sztuki. Cuchnęli na odległość. Rozglądając się ukradkiem wtaczali się do męskiej z jakimś młodziakiem. Wiedziałem co zaraz się stanie więc kazałem się uciszyć reszcie i szybko podążyłem w tamtą stronę. 
Lacey patrzyła na Christiana, jakby martwiąc się o jego psychikę. Jednak sam Chris został niewzruszony.  Uznałem to za dobry znak i szybko wszedłem do środka wyciągając nóż.
  Tak jak myślałem pastwili się nad młodym chłopaczkiem. Jeden z nich, o mysich włosach kłapał zębami centymetry od jego szyi. Błyskawicznie rzuciłem w niego nożem. Trafiłem w serce, a on padł charcząc na podłogę.
 Zaczęła się walka. Bliźniacy zajęli się chyba szefem tej małej grupki. Zack wziął bruneta, a Lacey jakiegoś młodziaka. Po parunastu minutach walki, wilki leżały bez życia na podłodze. Lacey skurczysyn zadrapał w ramię. Chris właśnie zmienił się z powrotem w człowieka, bo walczył z nimi jako wilk. Oni nie zdążyli się przemienić i dobrze.
  Posprzątaliśmy szybko. Na drodze zadzwoniliśmy po karetkę i zostawiliśmy chłopaka na ławce. Po dobrze wykonanej robocie Zack i bliźniacy poszli do domu. Do Lacey ktoś zadzwonił i musiała pędzić. Cmoknęła Christiana w policzek. Nie uszło mojej uwadze, jak popatrzył jej w oczy. Może po stracie Akkie, miał jakieś szanse na nową miłość?
  Mimo mojego sprzeciwu Christian poszedł ze mną. Nie chciałem go tam wprowadzać, ale miałem jakiś wybór? Wróciliśmy do budynku i przeszliśmy chyłkiem na tyły budynku, gdzie powinien stać magazyn. 
"Powinien", lecz za kartonami było wejście do drugiej sali w podziemiach. Usłyszałem już głosy i inną muzykę dochodzącą stamtąd. Z ponurą miną, niechętnie minąłem je. Strażnikowi siedzącemu we sprytnym w głębieniu, mruknąłem nazwisko kobiety z którą miałem się spotkać. Kiwnął głową i przepuścił nas, choć podejrzanie przypatrywał się żółtym tęczówką Chrisa. On tylko wzruszył ramionami i ruszył za mną.
Gdy znaleźliśmy się na dole, uderzył mnie smród papierosów. Podniosłem wzrok. Pod ścianami, na satynowych, kiczowatych, czerwonych fotelach siedzieli najczęściej goście koło 40, liżąc się z młodymi dziwkami. Większość z nich oddalała się na tyły sali, gdzie przez korytarze udawali się do pokoi robiąc tam to i owo.  Zdegustowany odwróciłem wzrok od pary obściskującej się parę metrów ode mnie na ścianie. Nie miałbym nic przeciwko zwykłemu całowaniu młodych ludzi... Jednak to był stary, śmierdzący facet grzebiący młodej blondynce, palcami żółtymi od nikotyny i brudnymi w majtkach. I pomyśleć, że ja kiedyś przebywałem na takich "salonach".  
  Wkrótce potem zauważyłem kobietę, której opis podał mi Sebastian. Podszedłem pewnie. Czułem na sobie spojrzenia tych wszystkich dziewczyn. Poczułem się, jakby zaraz miały mnie zeżreć. Obiecałem sobie, że gdy się ożenię to będę wyjątkowo dokładnie eksponował obrączkę.
  Stanąłem obok fotela, patrząc pytająco na rudowłosą, czterdziestoletnią kobietę. Zilustrowała mnie wzrokiem i wciągnęła dym.
- No, no, no - mruknęła - Sebastian mówił mi, że nie jesteś brzydki, ale takiego faceta dawno nie widziałam.
Zignorowałem jej uwagę i usiadłem w fotelu. Christian stał opierając się o ścianę. Kobieta zerknęła na niego i również rzuciła uwagę pod nosem.
- Drugi ładniutki - mruknęła - Wy anieli zawsze tacy atrakcyjni jesteście... Choć z tego co widzę, to ty synku jesteś też wilkołakiem.
Christian wzdrygnął się i odwrócił wzrok. Rozumiałem go. Też nie byłbym szczęśliwy, gdyby wypominano mi, że już nie jestem sto procentowym aniołem, tylko jakąś dziwaczną mieszanką.
- No dobrze. Ale przejdźmy do rzeczy - powiedziała kobieta, której mina zrzedła, gdy zobaczyła, że jesteśmy tylko zażenowani jej uwagami.
Skinąłem głową i zaplotłem ręce.  
- Wiem, że masz partnerkę - powiedziała patrząc mi w oczy wściekle zielonymi oczami - A szkoda... - mruknęła, po czym kontynuowała - Przebywasz z nią bardzo dużo czasu... 
Przy jej następnych słowach, oczy otwierały mi się szerzej i szerzej.  
- Rozumiesz, to niezdrowo zwłaszcza, że należy do wrogiej aniołom rasy, która tylko w kwestii wilkołaków zawarła z nami sojusz.
A więc ona też była aniołem? Jednak to było jakieś chore. Że za dużo czasu spędzam z moją narzeczoną?! Miałem ochotę wstać i wyjść, lecz słuchałem jej nadal przybierając pokerową maskę.
- Sebastian i ja zdecydowaliśmy, że nie będziesz tak marnotrawił czasu, a ponieważ jesteś człowiekiem elastycznym dostaniesz do stróżowania pewną dziewczynę.
Myślałem, że gały wyjdą mi na wierzch. Christian też był zaszokowany. Przynajmniej okazywał teraz jakieś inne uczucie, niż obojętność.  Że ja marnotrawię czas?! Na Johnę?! Ta kobieta była jakaś pojebana! I to jeszcze Sebastian?! Jednak wiedziałem, że wszczynając bunt nie zrobię nic. Sebastian miał nade mną władzę absolutną, jak przywódca w sforze wilków. Wiedziałem, że Seba ma taką moc, aby zmusić kogoś do posłuszeństwa, niezależne od jego woli. Nie dysponował nią często, a jeśli już to bardzo rzadko.  Jednak był w stanie to zrobić...
  Zamknąłem oczy. Postanowiłem się opanować. Niech ta kobieta myśli sobie co chce, dla mnie Johanna jest priorytetem. Żaden rozkaz tego nie zmieni. Mogłem być na nogach 24 h. Mogłem? Mogłem.
- Co to za dziewczyna? - burknąłem jednak nadal podrażniony.
Kobieta uśmiechnęła się lekko.
- Spójrz za mnie. To ta czarnowłosa - mrugnęła do mnie.
Zaszokowany wypatrzyłem tą czarnowłosą laskę. Tańczyła na rurze rozbierając się powoli. Zachłysnąłem się powietrzem. Miałem stróżować dziwce...?! 
- To są jakieś żarty - zaprotestowałem wstając - Christian, idziemy.
Jednak nie uszedłem dwóch kroków, a usłyszałem lodowaty głos kobieciny.
- Jeremy, to rozkaz. Chyba, że chcesz by coś złego przytrafiło się twojej narzeczonej.
Zaszokowany odwróciłem się i w mgnieniu oka stanąłem za kobietą. Przyłożyłem jej nóż do szyi.
- Grozisz mi? - wysyczałem.
Ona tylko się roześmiała. Palcem odsunęła ostrze sztyletu. Odwróciła się i powiedziała beztrosko.
- Nie rozumiesz? Ona żyje, bo tak chce Sebastian. Bo wie ile dla ciebie znaczy. Gdyby nie szpiedzy od nas, blokowanie Sama, dawno by się przekręciła!
Znieruchomiałem zaszokowany. O czym ona pierniczy?

Kobieta wstała i stanęła przede mną. Rozgoryczony Christian patrzył na nią wściekły.
- Jerry, zechciej pracować, bo dla twojej Jen może to się źle skończyć. Jeśli puścimy Sama wolno, szybko ją dopadnie, a ty na rozkaz Sebastiana możesz nie znajdować się tam, gdzie ona - uśmiechnęła się złośliwie - Wybieraj.
Byłem wściekły. Co za babsztyl! A Sebastian?! Był przyjacielem mojego ojca i próbował odsunąć ode mnie Johannę! Ale czemu? Miałem już tego dość. Wysyczałem tylko wściekły.
- Niech będzie. Nie wiem czemu mam stróżować zwykłej dziwce, ale zrobię to!
Gdy odchodziłem, usłyszałem jeszcze jej głos.

- Olivia jest jedną z nas, jednak nie wie o tym. Wilkołaki chcą ją dopaść i jest w wielkim niebezpieczeństwie.
Nic nie powiedziałem, a ona rzuciła jeszcze.
- Zaczynasz od jutra. Seba da ci jej adres.
Zmęczony wyszedłem z Christianem na świeże powietrze. Nie dowierzałem w to, co się stało. Chcieli mnie zabić, czy co...? Przecież na taką "osobę" śmierć czekała dosłownie za rogiem... Jednak nie chciałem przekonać się, czy groźba kobiety jest prawdziwa. Po prostu wsiadłem do swojego bmw z zamyślonym Chrisem, marząc mieć już w ramionach Johnę.




























































czwartek, 29 maja 2014

Od Cleo (Akkie)

W nocy obudził mnie płacz dziecka. Rozespana poszłam do pokoju maluchów. Kamil grzecznie spał a Kaja płakała.
-Co jest maleńka? Cii bo obudzisz braciszka.
Wzięłam ją na ręce i wyszłam na balkon. Kołysałam ją i śpiewałam aż wreszcie zasnęła. Położyłam ja do łóżeczka i poszłam spać.
Miałam dziwny sen...

Szłam sobie przez las. Był mi dziwnie znajomy. Nagle zobaczyłam dość duży dom. On też wydawał mi sie bliski. Nagle z mieszkania wybiegł chłopak. Pobiegł gdzieś. On też wydawał sie znajomy. Mimowolnie zaczęłam iść w stronę budynku. Weszłam do środka. Poczułam zapach.. (czy w śnie można odczuć zapach??)... ciasta. Wydawał się bardzo znajomy. Weszłam do kuchni. Tam zobaczyłam uśmiechnięta dziewczynę. Znałam ją. Weszłam po schodach na górę i weszłam do pierwszego pokoju. Tam zobaczyłam kolejną kobietę. Jednak tu właśnie przydarzyło sie coś dziwnego i nienormalnego! Ona mnie zobaczyła. Jako pierwsza. 
-Kim ty jesteś?-zapytała.
-Em.. Cleo? A ty?
-Kate. Co ty tu robisz? 
-Nie wiem.. śnie..
-Zdajesz sobie z tego sprawę że to sie dzieje naprawdę? Ja nie śpię, żyję i cie widzę. Jestem czarownicą.
-Co?-zaczęłam się śmiać.
-Poczekaj.. nie wiem dlaczego.. ale.. wyczuwam w tobie coś znajomego... -zmrużyła oczy- Akkie?
Poczułam ukucie w sercu na usłyszenie tego imienia. 
-Mówiłam że jestem Cleo.
-Czy aby na pewno?
-Tak. Mieszkam we Lwowie i mam dwójkę dzieci.. nie wiem z kim mnie pomyliłaś ale to nie ja. 
-Czy aby na pewno?
-Tak.
-Pokaż mi coś.
Podeszła do mnie i odgarnęła mi włosy za lewego ucha. 
-To ty... nie możliwe...
-Co?
-Masz to samo znamię co Akkie..
-To znamię mam od urodzenia z tego co mówiła mi mama. 
-Odnalazłaś ją? 
-Em... nie musiałam jej szukać bo zawsze wiedziałam gdzie jest? 
-Lwów... to Ukraina. A więc dobrze bo wiemy że nie ma cię w Ameryce.
-Co?
-Nie wiem co sie stało ale nie pamiętasz mnie... i.. nie wyglądasz tak jak Akkie. Zmieniłaś sie i tu nie chodzi o drobną zmianę. Cała sie zmieniłaś radykalnie ale znamię zostało. 
-Bredzisz..
-Nie. Pamiętasz Christiana? Jeremy'ego? Johane? Mnie?
-Nie?
-Co sie stało?
-Ale z czym?
-Z tobą..
-Miałam wypadek 6 miesięcy temu. Straciłam pamięć i narzeczonego. 
-Co? Nie miałaś narzeczonego.. z tego co wiem ale na pewno go nie straciłaś. Chris żyje.
-Chris? A nie Radek? Mój narzeczony miał na imię Radek. 
-Nie prawda. Akkie.... odzyskamy cię.
-Nie... zostawcie mnie w spokoju... nie wiem kim jesteś ale to mi sie nie podoba...
-Akkie otacza cię ciemna aura..
-CLEO!!!
Wybiegłam z domu a po chwili sie obudziłam..

Co to było?! To nie było normalne! Ale to był tylko sen... prawda?


***

Moje dzieci strasznie szybko rosły. Miały już  6 miesięcy (od tamtego snu minęły 2 miesiące) a wyglądały jak 3 letnie dzieci. To nie było normalnie. Miałam małe problemy z Kają. Miała częste napady duszności i kaszel. Dziś przyszły wyniki i właśnie byłam z nią u lekarza.
-Przykro mi ale Kaja choruje na astmę. Da sie to leczyć na szczęście.
Przejęłam sie tym jednak nie była to choroba śmiertelna. Dało sie to leczyć.
Po wizycie od razu pojechałam z małą do apteki i wykupiłam zapas potrzebnych leków. Bardzo się przejmowałam zdrowiem córeczki. Na szczęście Kamilek był cały i zdrowy.

Od Johanna

   Jechałam samochodem znów załatwić sprawy. Było ich nie za dużo, ale Seth mnie na to nakłaniał, szczególnie, że nawet sama odczuwałam potrzebę by pomógł mi ktoś doświadczony. Ale trenowanie na takich istotach było dla mnie dość przyjemne. Lubiłam patrzeć na to, jak ktoś cierpi, szczególnie, że cierpieli przez nie niewinni ludzie. Nikomu miałam o tym nie mówić, to nie jest jakaś tam delikatna sprawa, to Seth chce mi pomóc, nikt o tym nie wie, szczególnie szef. Pomagał mi w sali ćwiczebnej kiedy wszyscy byli na treningach na zewnątrz.Na sali Seth wprowadzał demony, trzymaliśmy je my, bo najlepiej umieliśmy się z nimi obchodzić. Akurat te istoty z aniołami nie miały miłych wspomnień, wątpię, że w ogóle jakieś posiadają.
-Musisz się skupić. Rozumiesz? Inaczej nie będziesz mogła normalnie funkcjonować. Jak człowiek.
-Mhm.-Mruknęłam i skupiłam się.
Akurat miałam go zabić, a to było najłatwiejsze, jeśli miało się takie moce jak ja, ale należało nauczyć się jak nad nimi panować i do czego mogę je wykorzystywać. Najlepiej moje służyły w walce. Przenosiły w różne miejsca co ułatwiało mi zabijanie. Seth miał doświadczenie, dlatego postara się mi pomóc.
-Jak sprawa z wilkołakami?-Spytałam kiedy było już po ''zawodach'' kiedy bez najmniejszego wysiłku rozwaliłam łeb kobiety-demona.
-Nie najlepiej. Z aniołami robimy co możemy, wiem dość sporo, większość im powiedziałem.
-A mniejszość...?
-Chodzi o to, że nie jestem pewnych rzeczy do końca pewien.
-Więcej ich jest?
-Była pełnia, te dobre same z siebie przed tą nocą, przygotowywały się na to by nie pozabijać ludzi, nie pozmieniać ich. Te złe, wręcz przeciwnie. Uciekają, wychodzą na zewnątrz, najgorsze jest to, że nie wiemy gdzie przesiadują, gdzie się chowają.
-Boją się was?
-Nie mają z nami szans, nawet w dużej ilości. Tylko, że... ludzie z różnymi mocami, muszą nam pomóc...
-Dlatego... mnie tak ''szkolisz''?-Uśmiechnęłam się.
-Tak. Ale to poważne, nie chcę żeby coś Ci się stało przez... jakiś wypadek jeśli będzie ta wojna.
-Nic mi się nie stanie. -Zapewniłam go.-Nie panikuj jak Jeremy, bo to mnie drażni u ciebie. On już mi wystarczy.
-Coś dziwnego się ostatnio stało?
-A co masz na myśli?
-Sam.
-Ach... Nie... Nic.
-Minęły dwa tygodnie, wrócił.
-Widziałeś go?
-Tak. W sforze. Muszę tam chodzić, nic o mnie nie wiedzą.
-Oby się nie dowiedzieli, nie chcę żeby TOBIE coś się stało. Ktoś musi się martwić o ciebie.
-Musimy go złapać.
-Kiedy?
-Wracasz sama?
-No... Tak. A co?
-Samochodem?
-Tak, no przecież nie szłam tu na pieszo... Co się tak dopytujesz?
-Będę biegł w postaci wilka po lesie, będę obserwował i pilnował cię, aż nie dojedziesz do miasta. Może Cię zaatakować, będę ja w razie czego.
-Matko, rozmawiałeś z Jeremym czy co, że tak mnie pilnujesz?
-Nie, tylko... Nie ważne.
-No co? Gadaj.
-Jest coś takiego, jak wpojenie...
-Tak, wiem...
-Nie wybieramy tej osoby, to jest nagle. Patrzysz, i świat jest zupełnie inny.
-Chcesz mi powiedzieć, że wpoiłeś się we mnie?-Rzuciłam prosto z mostu.
-Wsiadaj. -Mruknął i wbiegł do lasu.
Zmienił się w czarnego wielkiego wilka, i kiedy ruszyłam przez otwarte okno słyszałam, jak coś przedziera się przez gąszcz.
   Potem z drugiego otwartego okna, usłyszałam to samo. Po tej stronie, gdzie biegł Seth, szelest ucichł i znikł, a po tej drugiej nadal był. Jednak jechałam jak zawsze - szybko i spokojnie. Uwielbiałam szybką jazdę, ale teraz nie wiedziałam czy mam się zatrzymać, czy zwolnić, czy jechać dalej. Usłyszałam wycie, wiedziałam czyje ono było, ale potem usłyszałam obce mi kolejne.
   Kilka sekund i wielkiego i brązowego skoczyło przed samochód. Zahamowałam gwałtownie i spojrzałam na wielkiego brązowego wilkołaka. Zaraz potem na niego rzucił się większy od niego - czarny. Wiedziałam, że to był Seth, ale zaraz potem zjawił się... JEREMY?! No tak, to wyjaśnia to co mówił Seth, miał za mną jechać, ale nie powiedział mi o wyciu. Jeremy musiał być w pobliżu, żeby usłyszeć wycie Setha, albo po prostu mój przyjaciel ma jakieś moce z telepatią, czy coś.
   Seth w postaci czarnego wilka, trzymał łapą jego gardło, by nie mógł się wyrwać. Jeremy coś wstrzyknął Samowi w klatkę piersiową, i ten po chwili padł. Ja miałam zamknięte drzwi z każdej strony, zastanawiałam sie - Seth musiał mi to zrobić, bym nie wyszła i nie zareagowała,lub nie zrobiła czegoś głupiego. Jednak Jeremy nic nie wiedział o moich treningach, pewnie powiedziałby, że są ryzykowne, bo to co prawda ćwiczenia ''z demonem''.
 
   Minęły dwa dni, a ze mną działo się coś dziwnego,nic poważnego, jednak... to nie było dla mnie normalne. Bałam się, bo miałam pewne obawy, ale nie chciałam nic na ten temat wiedzieć. Leżałam teraz wtulona w poduszkę, bo Jeremy musiał pilnie wyjść ''przesłuchać'' Sama. Był jakby.. dowódcą w sforze, musieli coś z niego wyciągnąć. Mówiłam Jerowi, że moja moc nie służy tylko do wali, ale do grzebania w myślach, wyciąganiu informacji, ale... nie pozwolił mi reagować. Jak zwykle, był za opiekuńczy. Kocham go, ale czasem to on potrafi skomplikować sobie robotę tylko przez moje bezpieczeństwo.

Od Jeremiego

  Stałem naprzeciwko lustra i goliłem się. Gdy zaciąłem się w brodę syknąłem. Z kabiny doszedł mnie śmiech Johny, która się śmiała z mojej własnej nieporadności. Przewróciłem oczami i kontynuowałem zajęcie. Już po umyłem twarz. Podniosłem się i w tej właśnie chwili poczułem na barkach dobrze znane mi dłonie. Uśmiechnąłem się lekko jednak udawałem, że niczego nie poczułem i umyłem zęby, choć przedtem i tak je umyłem. Johna zaśmiała się cicho. Poczułem coś przyjemnego na swoich łopatkach, więc trudnej było mi się skupić na grze którą wykonywałem.  Gdy wypłukałem usta, wsunęła się przede mnie i zręcznie wskoczyła na szafkę, do której wmontowana była umywalka. Oplotła mnie nogami i zarzuciła mi ręce na szyję.
- Nie udawaj, że mnie nie widzisz.
Zaśmiałem się cicho.
- Raczej trudno odwracać wzrok, gdy jesteś w pełnej krasie - wymruczałem całując ją po szyi i wciągając zapach szamponu truskawkowego.
Johna pocałowała mnie, a ja mechanicznie spojrzałem na zegarek. Zaraz musiałem wychodzić, tym bardziej, że szef miał dla mnie "zdanie specjalne" - jak to ujął półżartem. Johna jednak oplotła mnie jak małpka i nie chciała wypuścić. Zaśmiałem się i poszedłem z nią do naszego pokoju. Ivy jedząc płatki szybko przed szkołą zakrztusiła się. Dobrze, że Johna przed wyjściem porwała ręcznik, a ja miałem na sobie bokserki.
Śmiałem się gdy weszliśmy do środka. Ivy wprawiła mnie w jeszcze lepszy nastrój. Odpuściłem sobie ściganie faceta, który ją wykorzystał - z wyraźną prośbą i błaganiami pokrzywdzonej. Po za tym nie chciała mi dać na niego namiarów, a ja jej przecież z głowy tego nie wyciągnę. Oprócz tego z każdym dniem stawała się weselsza, więc nie martwiłem się o nią tak bardzo. Co do Akkie... Nie pogodziłem się jeszcze do końca z jej stratą... A jednak wiedziałem, że kiedyś taki dzień nadejdzie. Była dorosła... Jeśli nie chciała przebywać wśród nas... Miała taki wybór, choć zawsze i tak dla mnie zostanie moją przyrodnią siostrą.
   Z trudem się ubrałem. Gdy Johna mnie jeszcze pocałowała przed wyjściem i poczułem jej piersi przez jej cienki materiał koszulki, coraz trudniej było mi ją tu zostawić. Jęknąłem sfrustrowany.
- Czemu ty taka jesteś? - mruknąłem - Jak ty idziesz do pracy, to nawet dotknąć cię nie mogę.
Zachichotała.
- Może dlatego, że ty potrafisz się powstrzymać przed wskoczeniem ze mną do łóżka, a ja jak wpadnę w
"nastrój" to już niestety nie bardzo.
Zaśmiałem się.
- Nie bądź tego taka pewna. Bierzesz mnie za tego wstrzemięźliwego?!
Johna śmiała się, a ja kontynuowałem złowróżbnym tonem.
- Zakuję cię tej pięknej nocy do łóżka i zrobię z tobą różne szatańskie rzeczy.
- Nie mogę się doczekać - odszeptała mi udając ogromne podniecenie, a ja parsknąłem śmiechem. Cmoknąłem ją szybko wychodząc. Na "do widzenia" dodałem jeszcze.
- Ja wcale nie żartowałem. Będziesz cierpieć 12 godzin.
Nie chciałem ją zostawiać. Wilkołak mógł zawsze zaatakować, zwłaszcza iż wczoraj załatwiała "jakąś sprawę" o której nie chciała mi powiedzieć. Nie wypytywałem ją o to, ale nie podobała mi się ta sytuacja. Chciałem, żeby Johanna była bezpieczna. Drugi raz nie przeżyłbym tej straty. Na szczęście tu miała opiekę - ciotkę Kate doskonałą czarownicę, upieczonego wilkołaka działającego po "stronie dobra" i Lacey - której może nie lubiła, ale teraz często u nas bywała jako "pocieszycielka Chrisa po stracie Akkie". Patrzyłem na nią z lekkim politowaniem, bo Christian zawsze kochał, kocha i będzie kochał tylko Akkie, gdziekolwiek ona jest i co się z nią dzieje. Jednak myślę, że dobrze zrobi mu obecność Li.
   Wyszedłem na zewnątrz. Słońce świeciło wysoko, pogoda była piękna. Jednak nawet teraz czułem lekki niepokój - niepokój o Johnę, który towarzyszył mi zawsze i wszędzie.

































Od Johanny

-Nie musisz za mną wszędzie chodzić.-Uśmiechnęłam się w stronę mojego ''ochroniarza''. 
-Przecież jestem twoim stróżem.-Wzruszył ramionami Jeremy z szerokim uśmiechem. 
-I narzeczonym.-Dodałam. 
-Trzeba pomyśleć w końcu o ślubie...
   Zesztywniałam cała, ale nie dałam po sobie poznać, że akurat nigdy nie lubiłam ślubów, a teraz mam stać się ''panną młodą'' a żadnych takich rzeczy po prostu nie lubiłam. Zważywszy na to, że to przecież tylko ślub, bez sensu to wszystko, potrzebny jest tylko skrawek papieru i już, nic więcej nie trzeba. A teraz ja będę na miejscu stresującej się panny młodej, albo całą rozradowaną panną młodą, albo... będę taka zestresowana, że przypadkowo wypieprzę się, palnę coś, a szczególnie, że przede mną będzie stał Jeremy, na którego będę miała ochotę się rzucić, nie patrząc na tych... wszystkich ludzi... Na dodatek wybieranie sukni, tym zajmie się pewnie Deina, Toshiko makijażem a Kate wraz z dziewczynami dekoracjami. Cały stres spadnie na mnie, okropność. 
-Mhm...-Mruknęłam wyrzucając te myśli z mojej głowy. 
-Coś nie tak?
-Nie,nie... Ekstra. -Znów się uśmiechnęłam. -Daj spokój, nie będziesz cały czas za mną chodzić, masz swoje sprawy, daj spokój... 
-Jesteś ważniejsza niż jakaś tam robota. A co jak ten wilkołak na ciebie nagle wyskoczy i rozszarpie?
-Ty to masz fantazję. Za duzo pracujesz.-Rzuciłam rozluźniając się powoli.
-A co? Za mało czasu dla ciebie?-Błysnął zębami.- Mogę nawet na ulicy. 
-Ja to wiem, seks na trawie podnieca Cię aż tak? 
-Nie próbowałem. 
-Zboczeniec...
-No co? Sama domagałaś się odpowiedzi. 
-Musze iść na studia... 
-A co z twoją robotą?
-Ehm... Nic... -Zaczęłam się plątać. 
   Przypomniały mi się słowa Setha. Szef nie może wiedzieć, że mam aż taką siłę, to nienormalne dla człowieka, starałam się to ignorować, ta moc podobno zniknie z czasem, ale szefowi się to by nie spodobało, i tak już coś podejrzewa, nie ma złych zamiarów co do mnie, ale podobno...jak mówił Seth, ryzykowałby zostawiając mnie tam, bo podobno jestem w stanie ich wybić w niewiarygodnej ilości jeśli nad sobą nie zapanuje, szef nie ryzykowałby aż tak. 
   A ponadto, zdążyłam zdać szkołę, nie rzuciłam jej od tak, wiedziałam, że kiedyś będę musiała rzucić robotę i iść na studia. Nie byłam pewna czego chcę, zobaczę co ustali szef, a co mi dostarczy Seth po jego rzuconej decyzji. 
-Idź, zaraz musisz być w pracy...
-Chodź ze mną. -Pogładził mnie po policzku i pocałował delikatnie w usta. 
-Muszę coś załatwić. 
-Co?
-Nic ważnego. Idź. 
-Chcesz się mnie aż tak szybko pozbyć? Czyżbyś miała kogoś na boku?-Rzucił złośliwie. 
-A ty aż się palisz do swojej blondyneczki do roboty, hm?-Odgryzłam się. 
Z uśmiechem wyszedł, a ja wsiadłam po godzinie w samochód. Musiałam coś załatwić...

C.D.N.

Od Christiana

- Męczy mnie to wszystko Lacey - wyznałem szeptem wyłożony na trawie. Dziwnie się czułem w skórze człowieka, bo ostatnio bardzo często spędzałem czas jako wilk. Wtedy nie myślałem tak dużo o Akkie i sprawach przyziemnych.
- Patrz, jaki jesteś piękny jako wilk - mruknęła Akkie i przysunęła się do mnie bliżej pokazując mi zdjęcie na aparacie.

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEh-EH4XgJZ5wvcaIWKPifro3Z2nbqBvTTYl5ElDe7ox9KHDB-i8e53CfA6lbRT0eeIthQpPIMePvwW2y_HfzsxLIDtc7Zwzo7rrpdIvG4iMD0WtPGjY4tA8oWaADQ3xg0r9XcbqHhTL/s1600/Eclipse4656.jpg

Zmęczony zerknąłem na nie i opadłem na trawę.  Szczerze powiedziawszy wolałbym teraz należeć do sfory Woosley'a Scotta. Nie wiedziałem co to, ale ciągnęło mnie do niego jak cholera! Za to u aniołów... Czułem się jak wyrzutek. Ostatnio zdarzało mi się, że gdy nagle wpadałem w gniew po prostu się zmieniałem. Było wiele odmian wilkołaków, w różnych częściach ciało. Niektóre zmieniały się w potwory podczas pełni, jednak nie w wilki.  Inne zaś właśnie zmieniały się w wilki, a nie w bestie pod księżycem.  Jednakże wilkołaki z Nowego  Jorku i kilku przybliżonych stanów zaliczały obie funkcję. Było to deczko męczące, ale dało się przyzwyczaić.
- Christian? - zapytała cicho Lacey.
- No co? - mruknąłem zamyślony.
- Cieszysz się z tego życia? Z bycia... wilkiem? Nie chciałbyś dołączyć do nas...? Do aniołów? W końcu jesteś dimidusem, a to bardzo dobra krew!
Po chwili wolno pokiwałem głowo.
- Nie, Lacey. Wolę być... wilkiem. Gdy nim jestem, nie myślę tak często... o Akkie... - jej imię wymówiłem z trudem. Przypominało mi dawne, szczęśliwe czasy. A teraz... Najbliżsi uświadomili mi, że Akkie widocznie miała powód by wyjechać i nie chcieć bym wyjechał z nią... Może naprawdę, chciała od tego wszystkiego uciec? Na jej miejscu postąpiłbym pewnie podobnie i zostawił czarownicę, trójkę aniołów i narzeczoną jednego z nich która przystawała do nieustraszonych.
  Ale przecież Akkie... nas kochała.... Mnie kochała.... Tak... czy nie? A może coś jej się stało? Nie umarła... ale została zmuszona do zerwania z nami kontaktów? Nic nie wiedziałem i sfrustrowany westchnąłem i zamknąłem oczy zaciskając pięści.
Lacey zauważyła, że mój nastrój się zmienił. Schowała aparat, podniosła się i powiedziała.
- Wracajmy - szepnęła - Robi się ciemno, a Kate nas zabije jeśli nie wrócimy na czas.
Gdy wstałem i stanąłem koło niej, nie byłem pewny czy nie usłyszałem słów o niezbyt przyjaznej tematyce:
"Choć nie miałabym nic przeciwko, gdyby zamiast mnie "zabiła" tą głupią blondynę".
Rozbawiony połapałem fakty i stwierdziłem, że chodzi jej o Johnę. Ja nic do niej nie miałem - nawet ją lubiłem, choć rzecz jasna nie okazywałem tego wylewnie. Miałem nadzieję, że dziewczyny się pogodzą i nie będą na siebie warczeć... Choć to było nierealne, ja pierwszy raz od dłuższego czasu uśmiechnąłem się.





























Od Jeremiego

 Ściskałem mocno wyrywającego się Christiana. Zakląłem pod nosem, gdy podczas szarpaniny wypadła mi gdzieś strzykawka. To był jedyny ratunek dla niego, aby uśmierzyć przemianę. Oczywiście każda pełnia robiłaby z niego silniejszego... wilkołaka. No właśnie... Nie mogłem się pogodzić z tym, że mój przyjaciel i kuzyn zmienia się w monstrum z którymi od dawna walczyłem ja i mój oddział. Sojusznicy występowali w niewielkiej ilości i bardzo rzadko, dlatego każdy potencjalny wilkołak był automatycznie od tak naprawdę niedawna moim wrogiem.
  Ale teraz... Nie wiedziałem co mam z nim zrobić. Kate okropnie źle się czuła, więc nie mogła mi pomóc. Ivy i Johny nie zamierzałem narażać... A Akkie zostawiła nas i odeszła. 
 Christian zaczął się coraz bardziej przemieniać. Wrzasnął gdy z palców wysunęły mu się ostre szpony, a ręce zdeformowały się. Brudna i zakrwawiona koszulka zaczęła pękać w szwach. Chris zagryzł ręke. W agonii krzyczał imię Akkie i  coś jeszcze, czego nie potrafiłem rozpoznać.
  Nagle, po paru minutach, gdy nadal przygwożdżałem go do ziemi, odrzucił mnie zmieniając się całkowicie. Teraz w żadnym wypadku nie przypominał Christiana. Żółte ślepia patrzyły z wściekłością wprost na mnie. Był dwa razy większy ode mnie. Przypominał wilka, a zarazem człowieka. Uniósł głowę, zawył, a potem skoczył wprost na mnie.
  Wiedziałem, że nie mam z nim szans. W pełni wilkołaki były silniejsze od aniołów. Gdybym miał tu Zacka, Sebastiana, Lacey, albo innego anioła... Dalibyśmy radę. Jednak ja byłem sam. Wiadomo było, że podczas pierwszej pełni, gdy dojdzie do przemiany, wilkołak jest najsilniejszy. Potem jego moc przez jakiś okres stoi w miejscu i od któreś z kolei pełni znów staje się silniejszy, pod warunkiem, że ćwiczy i trenuje. Niekolorowe życie czekało Christiana. Nie wiedzieliśmy czemu Christian zaczął się zmieniać. Mogło mieć to podłoże genów, bo za parę dni Chris kończył 20 lat.  Jednak Kate mruczała coś o zaklęciu rzuconym przez Michaela, przed którym uchronił mnie Christian...
  Jednak również dla mnie niepojęte było to, że anioł może ot tak stać się likatropem. Mieliśmy się tą sprawą zająć potem... Po tej pełni. Niestety nie wiedziałem co się teraz stanie ze mną, bardziej martwiłem się jednak o Chrisa.
 W tej samej chwili rzucił się na mnie. Gdzieś w jego twarzy widziałem normalnego Christiana...  Lecz to uczucie szybko minęło, gdy zaczął kłapać zębami centymetry od mojej twarzy. W tej samej chwili zdałem sobie sprawę, że to może być ze mną koniec. Nie starałem się go odpierać, wręcz przeciwnie. Jakoś nie miałem siły. Przy jako- takiej walce utrzymywała mnie jedynie wizja Johna...
  I nagle niespodziewanie, gdy Christian miał złożyć na mnie ostateczny cios, Johna z mojego umysłu... Zmaterializowała się przy drzewach. Widziałem tylko cień, stała tak daleko, jednakże ja znałem dobrze każdy centymetr swojej narzeczonej. Lecz Chris jej nie zauważył i uniósł się w triumfie. Wtedy stało się coś niespodziewanego. Zobaczyłem  klingę noża i rękojeść... A potem ten nóż utkwił w ramieniu Chrisa. Wrzasnąłem przerażony, a mój krzyk przemieszał się z jękiem Chrisa. Johanna patrzyła na niego to na mnie zdezorientowana.
  A potem Chris tak się zamachnął, że poleciałem na kamień. I straciłem przytomność.



Dwa tygodnie później

- Podoba ci się? - zapytała ciotka Kate.
Ze śmiechem przyjrzałem się bliżej zdjęciu, które skądś wytrzasnęła ciotka.

http://ocdn.eu/images/pulscms/N2M7MDQsMCwwLDNlOCwyMzI7MDYsMzIwLDFjMg__/8930599ae90eb2ad2c1a5d505d2ca055.jpg
- Patrz jaki przystojniak - mruknęła Johna - a koło niego taka brzydota.
  Od przykrego zdarzenia podczas pełni minęły już dwa tygodnie. Teraz prawie nie widziałem Christiana. Ciągle przebywał z Lacey w lesie pod postacią wilka. Może towarzystwo Li dobrze mu zrobi? Kochałem swoją siostrę, a jednak nie mogłem pojąć czemu wyjechała zostawiając nas bez słowa? A potem usunęła numer, wyrzuciła telefon... Chciałbym wierzyć, że to nie była prawda. Przecież... znałem Akkie. Nachodziły mnie myśli, że może coś się z nią stało? Miała wypadek? Lub.... Co gorsza... Umarła...?!  Jednak wkrótce potem dzięki czarom ciotki, dowiedzieliśmy się, że ona nadal żyje. Niestety czary - mary Kate nie potrafiło wskazać miejsca gdzie przebywała aktualnie. Jedynie Kate ustaliła, że na pewno nie w Ameryce.
 Zatem gdzie? Tyle było nierozwiązanych zagadek. Z Chrisem jeszcze nie wszystko do końca się wyjaśniło... Sebastian i Woosley Scott nadal rozważali czy będzie należał do sfory wilków, czy kwatery aniołów.
  Jednak teraz nie miałem ochoty męczyć się jeszcze bardziej trudnymi tematami. Podniosłem zamyślony wzrok na Akkie i powiedziałem.
- Chyba na odwrót - mruknąłem - Jesteś piękna - szepnąłem nachylając się do niej. Kate dyskretnie przeniosła wzrok na ścianę. Po chwili miałem bekę z kolejnego zdjęcia.

http://g5.gazetaprawna.pl/p/_wspolne/pliki/1196000/1196341-w-filmie-nieulotne.jpg
- Kiedy to było?! - zapytałem gdy wreszcie zdołałem odzyskać równowagę.
Kate uśmiechnęła się szeroko.
- Naprawialiście z Christianem mur takiego faceta, w który wjechaliście samochodem.  Chyba dwa... trzy lata temu. W każdym razie gdy mieliście z Chrisem po 16 - 17 lat. Bo nie wiem ile teraz masz lat stary koniu.
Przewróciłem oczami, a Johanna wyrecytowała.
- Dokładnie za miesiąc o 15.36 skończy 20 lat.
Zaśmiałem się i pocałowałem ją w czubek nosa.
- Będę wniebowzięty, jeśli sprawisz mi taki prezent jak w tamtym roku - wymruczałem całując ją w czoło. Johna lekko się zarumieniła, jednak dalej zachowała niewzruszoną minę. Ktoś kto ją dobrze znał - ktoś taki jak ja - wiedział, że to tylko pozór. Tak naprawdę każda część jej twarzy miała jakiś wyraz. I to w niej szalenie kochałem.
- Znów seks - mruknęła ciotka - Zajmijcie się może wilkołakiem który w dalszym ciągu chce zaatakować Johnę i choć teraz mu nie wychodzi pewnego dnia ją dopadnie?!
Lekko spoważniałem.
- Panuję nad sytuacją - powiedziałem spokojnie - Parę razy się na nią zaczaił i za każdym razem byłem w pobliżu i uniemożliwiłem mu to.
Ciotka nic nie odpowiedziała, tylko powiedziała przekornie.
- No dobrze dzieci, ale może nie kochajcie się codziennie.
Rozłożyłem się wygodniej na kanapie i pocałowałem Johnę w nagie ramię.
- Czemu nie? - błysnąłem w śmiechu zębami - Kate, nie mów mi, że nie byłaś taka sama w naszym wieku.
- Nie nie byłam - mruknęła, a potem zerknęła na Johnę - Jeśli już jesteśmy przy tym temacie...  Zawsze mnie to nurtowało. Czy ciebie Johanna rozdziewiczył Jeremy?
Zakrztusiłem się własną śliną, a Johna zaczęła się śmiać i klepać mnie po łopatkach. Potem powiedziała luźno.
- Tak. Dobrze pamiętam tą noc, kiedy zwykły podrywacz i flirciarz dopadł mnie na imprezie.
Jęknąłem z żalem.
- Szkoda, że ja tego nie pamiętam dokładnie. Zawsze lubiłem dziewice - uśmiechnąłem się szeroko, a Johna palnęła mnie w głowę. Zaśmiałem się cicho. Kate przewróciła oczami i wstała.
- Idę kupić mięso. Jeśli Christian nie zje parę kilogramów dziennie to zacznie polować na sarenki z naszego lasku - zażartowała, a ja zerknąłem na Johnę z czułością. Byłem gotowy chronić ją przed każdym niebezpieczeństwem - a szczególnie przed tym wilkołakiem.


















środa, 28 maja 2014

Od Cleo (Akkie)

Dnie mijały mi spokojnie. Cały czas robiłam coś z mamą. Jednak nie mogłam się przepracowywać ponieważ zbliżał się 8 miesiąc. Wszystko było normalne. Jednak ja czułam że moje życie nie tak powinno wyglądać. Rozmawiałam na ten temat z matką a ona mi mówiła że po prostu amnezja jest przyczyną tego uczucia. To było dziwne. 
Dziś moje życie odmieniło się. Kiedy zmywałam po obiedzie.. odeszły mi wody. Zaczęłam rodzic. Matka zadzwoniła po pogotowie i zabrali mnie na porodówkę.
Wszystko strasznie mnie bolało i czułam się tak jakbym zaraz miała umrzeć. 
Synka urodziłam po pierwszych 4 godzinach a córeczkę po kolejnych 5 godzinach. Była już wyczerpana. Kiedy podali mi moje dzieci na ręce byłam najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Moja mam weszła na salę. 
-Jak im dasz na imię? -zapytała. 
-Myślałam nad Kaja i Kamil. 
-Ładne.
-Wiem. Dziękuje. 
Byłam tak wyczerpana że zabrano dzieci na badania kontrolne a ja zasnęłam. 

***

Byłam już tydzień w domu z dziećmi. Te rosły jak na drożdżach. Miały dopiero tydzień a wyglądały na miesięczne dzieci. Kochałam je z całego serca. Najdziwniejsze jednak było to że ani w najmniejszym szczególe nie przypominały ojca. A to było dziwne bo miałam jego zdjęcie które dostałam od matki. Kiedy patrzyłam na nie.. w głowie pojawił mi sie obraz jakiegoś chłopaka. Nie znałam go. Na pewno. Ale dlaczego dzieci mi go przypominały? Może ja miałam romans? Na to wychodziło. A to nie świadczyło o mnie dobrze. 
To wszystko było dziwne. Na prawdę dziwne. Musiałam się o wszystkim dowiedzieć. Gdzieś przecież byli ludzie którzy mnie znali i wiedzieli co robiłam? Musieli być. No chyba ze odcięłam się od świata i utrzymywałam kontakt tylko z matką i narzeczonym. Ale w to szczerze wątpiłam. 

Od Christiana

  Nie dawałem już sobie z tym wszystkim rady. Słyszałem co ciotka mówi. Dała mi jakiś zastrzyk. Ja zachowałem trzeźwy umysł i wiedziałem co się ze mną dzieje.
- Nie mów nic Johannie - szepnęła ciotka mi nad uchem do Jera - Nie zadręczaj ją jeszcze większymi problemami, zwłaszcza, że będzie musiała żyć pod jednym dachem z wilkołakiem.
W zasadzie nie wiedziałem jak się z tym pogodzę. Wilkołak?! Ja byłem aniołem. Jednak instynkt wziął górę i gdy inni wyszli, cały sparaliżowany wstałem. Teraz gdy straciłem Akkie nic się nie liczyło. Chciałem ją odzyskać, jednak przy tym stanie, to było wręcz niemożliwe. Prawie doczołgałem się do okna. Gdy spojrzałem w wielki księżyc, przemiana znów się rozpoczęła, tym razem powoli zwalczając lek ciotki.
A ja na to pozwoliłem...
Czułem, że żyje naprawdę. Bardzo bolało... A jednak sprawiało mi jakąś niemą satysfakcję. Wyskoczyłem przez okno i pobiegłem przez  las jęcząc z bólu.
Chwile potem usłyszałem gdzieś w oddali głosy, jednak nie przejmowałem się tym, gdyż właśnie zacząłem się zmieniać.
 Koszmarny ból... Nie do zniesienia.
Leciałem.
Poczułem mdły smak ziemi.
A to był dopiero początek.
 Krzycząc z bólu poczułem jak Jerry ze strzykawką mocno mnie obejmuje. Szeptał cicho, że będzie dobrze jednak wiedziałem, że nie. Miałem wszystkiego powoli dość.

wtorek, 27 maja 2014

Od Johanny

-Co się z nim stało?!-Doszedł do mnie krzyk ciotki. -Mówiłam, nie wychodź!
-Wilkołaki go zaatakowały. Nas przy okazji też...-Powiedział Jer przyglądając się swojej rozwalonej ranie na ręku.
-Weź coś z tym zrób! Jestem zajęta Jer!
-Chodź...-Pociągnęłam go w stronę łazienki i zajęłam się jego raną.
   Jeremy był wyraźnie zmartwiony stanem Chrisa, najgorsze było to, że wilkołaki zaatakowały go w tym momencie kiedy nie mógł się ruszyć. Nie miał jak uciec, na szczęście zdążyliśmy dojechać na miejsce. Wilkołaki zaatakowały nie tylko jego, ale i mnie a także Jera. Jeden postrzał w jednego wilka i reszta się zmyła. Działaliśmy jak najszybciej, bo Chris był cały poszarpany.
-Pieprzone psy...-Mruknął pod nosem.-Zajmij się swoją, jest poważniejsza...
-To tylko małe udrapanie na brzuchu, nic wielkiego. -Skończyłam opatrywać mu ranę i odłożyłam bandaże.
-Zamorduje je...
-Ivy... też jest aniołem?
-Tak.
-A jest w domu?
-Tak, Kate nie spuszcza jej z oczu po tym co się stało... wtedy. Pokaż mi swoją ranę.
Podwinął bluzkę bez słuchania moich protestów. Krew lała się z rany, chociaż myślałam, że wygląda gorzej.
-Nie boli Cię to? -Zdziwił się.
-Nie.-Wzruszyłam ramionami.
Kiedy zajął się mną, wiedziałam że rwie się żeby dowiedzieć się co z Chrisem.
-No leć. Zobacz co z nim.
   Wyleciał jak torpeda, poszedł do jego pokoju, a ja idąc do swojego, usłyszałam jakby... otwierające się okno które wali przez siłę wiatru w ścianę. Weszłam do pokoju, a tam zastałam Ivy siedzącą z jakimś chłopakiem. Nie myliłam się, okno uderzało co jakiś czas o ścianę, było otwarte na szerz, a dziewczyna siedziała zapatrzona w... wampira?!
   Nie trudno jest rozpoznać wampira. Ludzie nie zwracają na to uwagi, nie znają się. To, było... zaskoczeniem... Wampir widząc mnie, a ponadto zobaczył, że przy sobie mam pistolet z werbeną, bo wcisnął mi ją Jeremy, kiedy zaatakowały nas wilkołaki, zesztywniał i wsunął się pod ścianę. Miał czerwone oczy, widać jakiś młodziak.
-Kto to.-Warknęłam.
-To jest Tom.
-Aha... A co robi tutaj WAMPIR?
-Przestań, nic mi nie zrobi.-Mówi spokojnie czternastolatka.
Uśmiechnęłam się i spojrzałam na tego wampira.
-Wynocha.Nikt ma cię nie zobaczyć, zrozumiano?
Kiwnął głową i wyskoczył przez okno. Ivy pośpiesznie je zamknęła wściekła na mnie, i skierowała na mnie piorunujący wzrok. Była zła, ale sama na widok wampira się jeżyłam. Miałam ochotę urwać mu łeb.
-Czemu to zrobiłaś!?
-Ponieważ twój braciszek jest aniołkiem, pewnie zdenerwowałby się widząc ciebie z wampirem jak sobie z nim romansujesz.
-Wiem, dlatego, nic mu nie powiesz.
-Pff.-Parsknęłam.-Możliwe, ale jeśli znów go tu zobaczę...
-Nie mów mu...
-Nie pamiętasz, co było wtedy? Niby fajny chłopak a...
-Ten jest inny. Wyjątkowy.
-Jasne, potem będzie to samo.
-Nie, naprawdę, on nie jest taki.
-Każdy taki jest.
-A mój brat?
Westchnęłam ciężko.
-Dobra Ivy, twój brat... jest wyjątkiem.
-Tom też, nie mów nic Jerowi, jeśli coś będzie nie tak, to zareagujesz.
-Żeby ta reakcja nie odbyła się za pomocą spluwy bo nie chcę sobie brudzić ciuchów.-Puściłam do niej oczko i wyszłam z pokoju.
No pięknie, jeśli nie uda mi się ukryć tego co zobaczyłam, to Ivy będzie miała niezłą rozmowę z Jeremym, nie dziwię się, sama się trochę o nią martwie... Widać, że się ''zauroczyła'' ale nie wiem, czy wampir to dobry wybór...

Od Jeremiego

  Nie chciałem, żeby moja narzeczona robiła za przynętę. Ale miałem jakieś inne wyjście? Nie. Sam chciałem dorwać tego gnoja. O niczym tak bardzo nie marzyłem.
  Jednak dostaliśmy wiadomość, że Sam wyjechał na parę dni i plan dorwania Johny lekko się oddalił, a jednak ja zawsze byłem w pogotowiu. Miał wrócić tydzień - dwa po nowym miesiącu.  I dobrze. To znaczy, że wyjechał, broń boże nie że wraca! Ja oczywiście się go nie bałem - no bo co taki wyrostek mógł mi zrobić?
  A jednak nie rezygnowałem z pracy. Ciągnąłem Johnę za sobą, albo chodziłem tam wszędzie gdzie ona - jednak mimo swoich wrodzonych anielskich zdolności, państwo nie wypłacało mi żadnych zasiłków. Każdy zarabiał na siebie, ja ewentualnie na siebie i Johnę, gdy jej brakowało, bo u niej w pracy niezbyt wiele jej płacili.  W sumie u mnie też - ale dało się żyć i się odkładało.
- Jerry, zamierzasz nigdy nie spuszczać ze mnie wzroku?
- Wolałbym wersję bez ubrań - mruknąłem rozbawiony.
Johna przewróciła oczami i poprawiła się na drewnianym fotelu bujanym przewracając kartkę książki.
- Jak zwykle nigdy cię nie opuszcza poczucie humoru.
- A jak? - zapytałem śmiejąc się - Zapamiętaj, humor może cię uratować nawet przed śmiercią.
- Dobra, dobra - mruknęła. Po paru minutach poderwała wzrok znad kartek. Zamyślony śledziłem kopulację dwóch ptaszków i od tego interesującego zajęcia oderwała mnie dopiero Johna.
- Jeremy?
- Hm? - mruknąłem, a potem dodałem rozbawiony - A gdzie "kotku", "misiu", "skarbie".
Johna ukrywając śmiech zignorowała moją uwagę, jednak zdanie zaczęła od przyjemnego przymiotnika.
- Kochanie... - urwała patrząc w moje roześmiane oczy - Jaką miałeś średnią... Jak jeszcze chodziłeś do szkoły.
Podrapałem się w brodę udając zamyślenie.
- Hm...  Kiedy to było... Chyba w drugiej gimnazjum.
- Nie skończyłeś gimnazjum? - zapytała ze śmiechem kręcąc w głową.
 Wzruszyłem ramionami.
- A czy ja wiem? Poziom nauczania i ludzie w każdej klasie byli tacy sami.
Johna kolejny raz wzniosła oczy ku nie mu, a ja odpowiedziałem na jej pytanie.
- Chyba dwa... - widząc jej zaskoczoną minę dodałem - Nie no żartuje. Jeden i... coś tam wyżej.
Oczy Johny były szerokie.
- Jer, jesteś aniołem! Twoja inteligencja jest parę razy wyższa niż innych!
- Czuję się mile połechtany - zażartowałem, jednak potem dodałem wzruszając ramionami - Nie chciało mi się uczyć. Przez moją "inteligencję parę wyższą niż innych" przechodziłem bez nauki.
- Ech... Czym ty mnie jeszcze zaskoczysz - mruknęła kręcąc głową i wróciła do lektury.
Wstałem i pocałowałem ją w głowę.
- Jeszcze wieloma sprawami - mruknąłem po czym dodałem głośniej - Od następnego razu....
I nagle mruknąłem gdy usłyszałem przerażający krzyk. Było już ciemno. Piękny jasny księżyc świecił nad drzewami. Ptaki poderwały się w tej samej chwili do góry. Spojrzałem zaniepokojony na Johnę. Oczywiście, nie mogła tego słyszeć, bo wybrała człowieczeństwo.
  Jednak ja słyszałem. I od razu rozpoznałem krzyk swojego przyjaciela i kuzyna - Christiana.

































Od Christiana

 Nie wiedziałem co się dzieje, ale czułem się coraz gorzej i to nie tylko ze względu na Akkie. Myliły mi się daty. Dopiero po paru upewnieniach w umysł mi się wryło, że dziś był 30. Denerwowały mnie współczujące spojrzenia ciotki Kate, Jeremiego, Ivy, a nawet Johanny z którą nie łapałem zbyt dobrego kontaktu. Dziś działo się ze mną coś dziwnego. Non stop byłem głodny. Nawet nie wiedziałem, czy jem tyle z żalu i tęsknotą za Akkie czy z głodu. Wszystko mi było obojętne, bo miałem dość życia. A sama Akkie... Przepadła bez śladu. Teraz wiedziałem, że już nic nie ma znaczenia i nawet jeśli w poszukiwaniu za nią przetrzepałbym cały świat napadały mnie różne, straszne myśli. Między innymi, że ona po prostu wyjechała bo mnie nie chce...
Kochałem ją i nie chciałem w to wierzyć, ale z każdym dniem miałem tego dość.
  A teraz... Kolejny raz zrobiłem się niesamowicie głodny, w dodatku bolały mnie strasznie kości i głowa. Poszedłem do kuchni i otwarłem ze znudzeniem lodówkę. Nagle zapadłem w dziwną czerń, kolejny już raz w ciągu ostatnich dni

http://24.media.tumblr.com/002628c212b993c43e9467d5c1da3698/tumblr_mtftwj1o7A1snsntko1_500.gif

 Znów słyszałem głosy... Jednak to było nic w porównaniu z bólem i stratą Akkie. Wyczerpany psychicznie po chwili znów wróciłem do "siebie". Otworzyłem przygnębiony lodówkę. Nic w niej interesującego nie było...
Aż nagle mój wzrok wpadł na mięso.
Nie wiem co się ze mną stało, porwałem kawał. Kurczak nie pachniał interesująco, jednak nie było niczego innego. Zacząłem odrywać kawałki i zachłannie jeść...
 Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że jem surowe mięso. Jednak o dziwo... - nie przeszkadzało mi to. Wręcz jeszcze bardziej mnie nakręcało. Dokładnie obrałem kości z resztek i posprzątałem je. Dopiero teraz lekko uśmierzyłem głód, jednak nadal byłem głodny. Znalazłem jakiegoś fileta. Znów zacząłem jeść.
I w tej chwili spostrzegłem w drzwiach ciotkę Kate. Znieruchomiałem. Schowałem za siebie kawałek nadgryzionego mięsa, patrząc tępo na ciotkę. Zdezorientowana, a zarazem przerażona uniosła brwi.
- Chris... - zaczęła zagryzając wargi. Moje imię brzmiało w jej ustach jak wyrok. Jednak w tej chwili obudził się we mnie dotąd nieznany instynkt. Nie mogłem pozwolić, aby ta czarownica zabrała mi moje mięso! Nie teraz! Odwróciłem się i z wrodzoną, błyskawiczną prędkością pobiegłem w las. W normalnej sytuacji rozłożyłbym skrzydła, ale teraz poczułem jakąś wielką chęć do tego. Moje ręce mimowolnie ciągnęło do ziemi. Słyszałem jeszcze krzyk ciotki Kate
- CHRISTIAN! NIE MOŻESZ TERAZ WYJŚĆ! WRACAJ! PROSZĘ CIĘ WRACAJ!
Jednak zignorowałem go. Potknąłem się parę razy, gdy próbowałem "odciągnąć" ręce od podłoża. Moje zmysły dziwnie się wyostrzyły. Widziałem i czułem wyraźniej. Jednak nie tylko one przybrały na sile, bo mój ból podwoił się jak nie potroił. Wpadłem na jakąś polanę i przestałem biec zwijając się z bólu i jęcząc.
Księżyc zasłaniały chmury. Jeśli się nie myliłem, dziś była pełnia. Ściemniało się szybko i powinienem wracać, jednak jakaś nieziemska siła przygwoździła mnie do ziemi.
 I nagle w jednej sekundzie to się stało. Jakieś nieznane przerażenie zamiotło mi serce gdy spostrzegłem coś, na co patrzyłem 18 lat.
http://digart.img.digart.pl/data/img/vol1/86/78/miniaturki400/4174054.jpg

Księżyc.
Nie wiedziałem co się ze mną dzieje. Najpierw poczułem żar przechodzący mi po kościach i kumulujący się w linii kręgosłupa.
 A potem wydałem przerażający krzyk, który był efektem równie okropnego bólu.
Próbowałem wstać, jednak upadłem drżąc na trawę. Nie wiedziałem co teraz będzie - przed oczami miałem tylko Akkie.