sobota, 31 maja 2014

Od Johanny

   Nie wiem co mam robić, nie myślałam racjonalnie, nie panowałam nad sobą. Najgorsze było to, że nie wiedziałam jak przestać. Trupy leżały wszędzie, całe miasto było przewrócone do góry nogami. Co mogłam zrobić? Nie miałam pojęcia co się dzieje, nie wiem jak to się stało. Pozabijałam ludzi. Nawet małe dzieci, i to z uśmiechem na twarzy. Wiedziałam co się ze mną działo, ale zagadką było dla mnie, czy to jawa. Został mi jeden dom do zburzenia, czwórka ludzi, dobrze mi znanych. W głowie miałam chaos, wojnę po między dobrem, a złem. Byłam potworem, ale czułam w jakiejś części mnie, w tej  większej, że ... Mnie to bawi. Cieszy mnie to co zrobiłam, i to co zamierzam zrobić.
   Weszłam do dobrze znanego mi domu. Przez korytarz nogi poprowadziły mnie do kuchni, gdzie siedziała rudowłosa kobieta o imieniu Kate. Nie myślałam co robię, po prostu od tyłu bezszelestnie złapałam ją za szyję, i po chwili skręciłam kark bez mrugnięcia okiem. Do pomieszczenia wbiegła rudowłosa dziewczynka, spojrzała się na ciało Kate, potem zaś na mnie. Krzyknęła i uciekła, szukając miejsca by się przede mną skryć. Widziałam w jej oczach strach, a także siebie, która chce zabijać. Chce jej śmierci, chce zabić wszystkich. Tak wyglądałam.
   Idąc po schodach powoli, poruszając się bezszelestnie, przede mną stanął brunet. Wysoki, wyższy ode mnie. Patrzył na mnie, chciał mnie zabić. Tak jak zresztą ja jego... Odepchnął mnie na ścianę by obronić tą dziewczynkę. Zmienił się w moment, w wielkiego wilkołaka sporo wyższego ode mnie. Wyglądał jak pół człowiek, pół wilk. Tak jak wyglądają te istoty w pełnię. A więc... dziś pełnia.
   Wilkołak stanął przede mną i wielką łapą oplótł mi szyję niczym wąż boa. Nie umiałam się wyśliznąć, nie potrafiłam. Ściskał ją coraz mocniej, a wtedy zajrzałam mu w ślepia. W żółte, błyszczące oczy, i wtedy wilkołak padł na ziemię krztusząc się brakiem powietrza. Chyba uniemożliwiłam mu na jakiś czas oddychanie. Usłyszałam tylko jak zmienia się w człowieka, i z trzaskiem wybiega na zewnątrz. Ja podążyłam śladem dziewczynki, która była teraz moim celem. Nigdzie jej nie było.
   Wyszłam na zewnątrz, do miasta. Mijałam uciekających ludzi i przechodziłam pod zakrwawionymi trupami. Kiedy ich widziałam, tylko się uśmiechałam. Ale w środku nadal byłam ja. Johanna, próbująca jeszcze wygrać walkę z tą złą częścią siebie, która znienacka się zjawiła, i przejęła kontrolę nad jej ciałem. Właśnie próbuję prosić o pomoc, ale nikt mnie nie słyszy. Wszyscy się mnie boją, albo już pozabijałam tych niewinnych ludzi.
   Na przeciwko mnie, stanął blondyn, a za nim starszy od niego facet. Spoglądał na mnie Jeremy, w jego oczach widziałam smutek. Brak życia, tylko w ręku trzymał pistolet. Nie jakiś tam zwykły.W środku miał kule, które mnie usuną. Posprzątają szkody wyrządzone przeze mnie, a ja padnę martwa.
-Zabij ją Jeremy. Dość już tego. -Mówi facet.-Strzelaj. Zrobisz to. To już nie jest Johanna.
Zacisnął szczękę i zamknął oczy podnosząc pistolet.
-Już. Nie mamy czasu.
-Chwilę...-Wycedził Jeremy tak, jakby starał się wygrać walkę ze sobą, by mnie zabić.
-Jeremy...-Szepnęłam to już ja. To cos odeszło, zostawiając mnie w najtrudniejszej sytuacji w życiu.-To nie ja zrobiłam... wiesz to..
-Próbuje cię omotać. -Ciągnie facet.
-Nie prawda... To coś to nie byłam ja! Jestem w ciąży... po co miałabym ryzykować życie?
-Strzelaj. W brzuch. Potem w głowę.
Jeremy gdy usłyszał o ciąży, zesztywniał i spojrzał na mnie z zaskoczeniem.
-Sama to zrobię... Nie możesz mieć mnie na sumieniu...
-Ja to zrobię, do cholery! -Krzyknął jego szef, i wycelował we mnie.
Jeremy spojrzał mi w oczy przepraszająco. Spuściłam głowę, i poczułam tylko ból... najpierw w brzuchu, a potem... strzał... dostałam w głowę. Umarłam.


   Otworzyłam oczy. Rozejrzałam się w okół siebie, Wszystko było normalne. To tylko zły sen... Tylko sen... Nie było to naprawdę, ale przeraziłam się. Co to było? Koszmar, czy coś więcej? Na dodatek... ciąża...? No racja, byłam w ciąży. Ale... nie chciałam o tym mówić Jerowi, nikomu nie powiedziałam, i nie powiem. O tym nikt nie może wiedzieć.
   Właśnie wsiadłam do samochodu. Zacisnęłam palce na kierownicy biorąc głęboki wdech. Wolną dłonią lekko dotknęłam brzucha. Nie będę dobrą matką. To nie może się dziać, nie mogę być w ciąży do cholery! Brałam tabletki! Na pewno! Za każdym razem! Wczoraj też! Co jest nie tak?!
   Ruszyłam samochodem jak zwykle szybko, na drodze prowadziłam równie tak samo. Nie przewidziałam tego, co się stanie. Kiedy wielki wilk wyskoczył przed samochód, przekręciłam kierownicę. Przekoziołkowało mnie kilka razy, głową uderzyłam o dach, nie wiedziałam co działo się potem...

   Przy łóżku siedział Seth i Deina. Pocieszali mnie jak mogli. Ale ja nadal nie mogłam uwierzyć... uwierzyć w to, że straciłam dziecko przez moją nieuwagę. Jestem kretynką, idiotką. Wilkołakiem był sam Christian, ale to nie jego wina przecież, tylko moja. Ja za bardzo pędziłam, to ja przestałam uważać na to, co dzieje się na drodze. Do sali wbiegł Jeremy, ja wpatrywałam się w ścianę.
-Nic Ci nie jest? Boże, powiedz coś!
Seth i Deina wyszli, bym mogła z nim porozmawiać. Nie powiem mu o tym, że straciłam dziecko. Nigdy tego nie powiem.
-Co się stało?! -Powtórzył pytanie Jeremy po raz piąty, od dwóch minut.
-Przestałam... panować nad... samochodem... Moja wina... Zamyśliłam się...-Szepnęłam próbując mówić normalnie. Wcześniej ryczałam, obwiniając siebie, że to ja jestem mordercą. Zabiłam... dziecko...
-Będzie dobrze... Pieprzone gówno, nie samochód. Nic poważnego Ci się nie stało?-Przytulił mnie do siebie.
Od razu zrobiło mi się lepiej, tylko, że tą sytuacje będę... będę to wspominać całe życie. Nigdy nie zajdę w ciążę, jestem mordercą.
-Nie płacz... -Starł mi łzy, które spływały mi po policzku.
Nie zastanawiał sie dlaczego płakałam. Był pewien, że to ze... strachu? Racja. Przeżyłam szok, i utratę dziecka jeszcze starałam się znieść...

   Wróciłam już do domu, Jeremy cały czas miał na mnie oko, bardziej niż kiedykolwiek. Do domu pewnego dnia przyjechał z jakąś dziewczyną, była ubrana bardzo skąpo, ale nie zwróciłam na to uwagi. Nie miałam siły na kłótnie, na nic. Śmierć tego dziecka, którą spowodowałam ja, była dla mnie szokiem totalnym. Siedziałam zwykle w pokoju, albo w salonie. Odcięłam się od rzeczywistości, tylko Jeremiego widziałam dookoła siebie, nikt inny się nie liczył. Kate próbowała mi pomóc, ale... słyszałam co mówiła. Potrzebuję czasu, by dojść do siebie, nie wie czy w wyniku wypadku dostałam jakiś długotrwały wstrząs, czy coś w tym guście. Ale wiedziała, że straciłam dziecko, na szczęście nikomu nie mówiła o tym.
Dziewczyna widząc mnie, nagle ucichła. Widziałam, jak starała się złapać Jer'a za rękę, pocałować go chociażby w policzek, ale on cały czas ją traktował jak słup. Nawet jej nie odpowiadał.
-A tej co? To twoja narzeczona? No, widzę jak między wami iskrzy!
Kiedy rzuciła tą uwagę, Jeremy się wkurzył.
-WYJDŹ STĄD. -Rzucił ostro i podkreślił każdą literę, dziewczyna wystraszona lekko, wyszła z salonu zostawiając nas samych.
-Co się dzieje?Nie wiem jak Ci pomóc...
-Nie możesz mi pomóc. Po prostu musisz być...
-Ale kochanie... Wiem, że coś poważniejszego się stało. Widzę to.
-Ja... No bo... Ja... W wyniku... wypadku... Stra...Straciłam... dziecko... -Wycedziłam plącząc się we własnych słowach.
Jeremy nie mógł w to uwierzyć. Nie chciałam mu tego mówić, ale musiałam. Stwierdziłam, że ma prawo wiedzieć. I tutaj, w tej chwili, wiedział, że potrzebuję wsparcia. Nawet najmniejszego... Po prostu... potrzebuję go... Chociaż na pięć minut... Wiem, że nie ma dla mnie zbyt wiele czasu, ale chociaż... minutkę..
-Dlaczego... mi nic... nie powiedziałaś?
-Bałam się... że mnie zostawisz... jak się o tym dowiesz.
-Oszalałaś? Nigdy Cię nie zostawię... NIGDY.
-Mam taką nadzieję - Pomyślałam.
Do pokoju wparował Christian. Nic nie wiedział, co się stało. I dobrze, nie wszyscy muszą o tym wiedzieć.
-Jeremy... Wilkołaki chcą zaatakować.
-Kiedy?
-Wieczorem.
-Dobra.-Mruknął obojętnie Jeremy.-Musisz zostać. Ktoś może po Ciebie przyjść... W takim stanie nie jesteś zdolna do zabicia kogoś, co nie?-Zwrócił się do mnie.
-Nie...wiem... Mogę... iść...
-Nie ma mowy. Zostajesz.
-Ale...
-Nie ma żadnych ale.-Wyostrzył ton Jeremy.
Chris uśmiechnął się do mnie i mrugnął.
-Jest naprawdę niezły. Nic mu nie będzie Johanna.
-Ma rację.Wrócę. Na pewno.
-Obiecujesz...?
-Tak. -Pocałował mnie.
Jeremy zbliżył się do mnie bardziej i spojrzał na Chrisa. On wyczytał z jego wyrazu twarzy, że chce zostać ze mną sam na sam.
-Czekam na zewnątrz. -Wyszedł z lekkim uśmiechem.
Jeremy przysunął się do mnie bardziej, wiedział, że nie jestem w nastroju do niczego, ale chciał mi poprawić humor. Pocałował mnie tym razem delikatnie, widać nie śpieszyło mu się. I tak był szybki, wiedziałam, że bez problemu zdąży. On też to wiedział.
-Kocham Cię... Nie mogę patrzeć, jak cierpisz...
-To moja wina... to wszystko...
-Nie, to nie twoja wina. Nie jesteś niczemu winna.
-Jestem..!
-Nie. Nie mogę patrzeć na to, co się z tobą dzieje, rozumiesz?
-To na mnie nie patrz...
-Nie wiesz, jakie to trudne, jeśli aż tak bardzo kogoś się kocha... I ten ktoś cierpi.
-Kocham Cię... Bardzo...-Szepnęłam.
Jeremy uśmiechnął się i pocałował mnie znów. Ten pocałunek... był... od niego nie dało się uwolnić. Dłonie położyłam na jego umięśnionej klasie, czułam wszystkie mięśnie przez koszulę. Przez chwilę, zapomniałam o wszystkim...Pocałunek Jer'a trwał i trwał, zdawał się nie mieć końca.
-Musisz iść...
-Nic się nie stanie, jak się spóźnię...
-Nie? A co jeśli przez to zginą twoi...
-Nie zginą, to tylko wilkołaki.
-A co z Sethem? Chrisem? Jeśli wilki to zobaczą, będą zmuszone zabić...
-Nic takiego nie będzie miało miejsca.
-Skąd wiesz?
-Bo są nieźli w tym co robią. Potrafią walczyć.
-Wiem...Ale najbardziej...boje się o ciebie... Jeśli Cię stracę, nie przeżyję tego...
-Wiem, dlatego obiecuję Ci, że wrócę.
Wtuliłam się w niego, a on całował mnie po szyi.
-Jer... Idź.
-Mhm... Idę...
Bałam się, że może nie wrócić. Wierzyłam, że wszystko pójdzie idealnie i wróci, ale... jeśli nie... Nie przeżyję tego, i tutaj mówię to szczerze, wiem co mówię. Bez niego, moje życie straci sens...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz