środa, 7 maja 2014

Od Jeremiego

  Raz. Dwa. Trzy. Sięgnąłem po następny.  W dłoń wsunęła mi go Lacey.
- Nieźle ci idzie - mruknęła i wsunęła mi kolejny do ręki.
Zacisnąłem mocno dłoń na nim i pocałowałem ostrze. Zmrużyłem oczy i cisnąłem prosto w nagle spadającą z "nieba" przeszkodę, którą była drewniana tarcza.
  Gdy wycelowałem w sam środek, Lacey pisnęła i wskoczyła mi w ramiona. Roześmiałem się pierwszy raz od dłuższego czasu. Pociągła mnie na ścianę i pocałowała mnie w usta, głaszcząc mnie po zaroście.
 I w tej chwili bajka minęła. Całowałem ją z coraz mniejszym zapałem, wyzuty z wszelkich emocji. Lacey wyczuła mój opór. Odsunęła się po czym z bólem zamknęła oczy. Zeskoczyła na podłogę i oparła się plecami o ścianę.
- Przepraszam Lacey... - mruknąłem, po czym odwróciłem się i podniosłem nóż z podłogi.
Skoncentrowałem się i przykucnąłem. Lacey bez słowa włączyła mechanizm. Po chwili z niespodziewanej strony, czyli z ściany ze mną poleciały pociski. W jednej chwili pochyliłem się. Czułem jak jeden pocisk przeorał mi lekko skórę na plecach, co jeszcze bardziej mnie nakręciło. Z sufitu spadły butelki z benzyną, które magiczną sztuczką zapalały się, gdy tylko dotknęły skóry delikwenta. Ominąłem je sprawnie i pobiegłem do potencjalnego demona, który wyglądał dość szkaradnie. Przetoczyłem się pod siatką poplątanych i raniących cierni. Przeskoczyłem przez parkan który raz unosił się, a raz opadł. Tor przeszkód trwał jeszcze długo. Wreszcie lekko zmęczony dotarłem do końca. Kopnąłem manekina prosto w pierś. Zachwiał się, ale natychmiast wyciągnął nóż. Wściekły cisnął go w moją głowę. Szybko się uchyliłem, choć ostrze ścięło mi z czubka głowy ciemniejszy kosmyk, który złapałem w  dłoń. Wolną ręką wyciągnąłem drugi sztylet. Wykończyłem potwora ciosem w brzuch.
 Lacey zaklaskała cicho.
- Brawo bohaterze - mruknęła.
Podszedłem do niej. Ściągnąłem koszulkę i przetarłem sobie twarz.  Uśmiechnąłem się lekko do Lacey, a ta obserwując mnie nagle wypaliła.
- Nigdy o niej nie zapomnisz, prawda Jerry? Nie mam żadnych szans?
Cały zesztywniałem. Spuściłem wzrok i zacisnąłem zęby. Zacząłem tak mocno ściskać sztylet w dłoni, że na palcu pojawiła się długa stróżka krwi. Uniosłem go do ust obserwując uważnie Lacey. Patrzyła na mnie z bólem i wyrzutem.
- Lacey... - zacząłem, gdy rana zaczęła się goić.
- Nigdy? - ponowiła pytanie.
Westchnąłem cicho i wpatrzyłem się w "nieżywego" manekina.
- Nigdy - powtórzyłem twardo, z goryczą i cisnąłem nożem w lekko drgającą imitację prawdziwego demona. Wściekły uderzyłem pięścią w ścianę. Lacey patrzyła na mnie z lekko otwartymi ustami nie wiedząc co robić.
- Nigdy kurwa! Będę zawsze żył z myślą, że byłem takim matołem, że odjechałem bez słowa, a moja dziewczyna zmieniła się... w potwora, którego normalnie powinienem zabić. I zrobiłbym to... Ta myśl jest najgorsza Lacey. Że pewnego dnia jej nie rozpoznam pod osłoną nocy i  zabiję...
Lacey nic nie powiedziała. Położyła mi tylko dłoń na ramieniu.
- Jerry, taka jest twoja praca. Likwidujesz "szkodników". Może Johna... to nie Johna? Wiem, że ją kochasz, ale... teraz już za późno. Skoncentruj się na treningach, a potem na pracy, bo może również dzięki tobie, sporo ludzi nie zginie zaciągając się do tej "armii" bądź nie zostanie zabite przez wampiry.
- Może... - szepnąłem po czym ruszyłem ku wyjściu.
- Idziesz już? -  zapytała.
Kiwnąłem głową.
- Muszę jeszcze pogadać z siostrą...
Po czym z dziwnym nastrojem wyszedłem z sali ćwiczebnej.


































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz