poniedziałek, 19 maja 2014

Od Johanny

   Jak zwykle, byłam w sali ćwiczebnej. Rzadko ćwiczyłam z kimś, wolałam sama. Często jedno z nas miało jakieś siniaki albo coś więcej. Mało było tutaj ludzi, więcej było Niezgodnych. Dlatego część ludzi wychodziła stąd z dużymi ranami na ciele, kazano nam z nimi walczyć. Stanęłam do walki z trenerem, znów zalazłam mu za skórę. Bawiło mnie to, ale jego już nie.
   Pierwsze co zrobił to złapał nóż do ręki i zaciął moją rękę. Był wkurzony, łatwo się denerwował. Był wilkołakiem, może dlatego... Wilkołaki miały rządzę zabijania, dlatego wybijały wampiry. Ale słyszałam od szefa, że coś się wymknęło spod kontroli, dlatego trener ma dużo wolnego ostatnio, przychodząc tu, ryzykuje, że kogoś zabije. Właśnie ja teraz ryzykuje, jeśli zmieni się w wilkołaka, mam przesrane.
   Kiedy walnęłam go w szyję, stracił na chwilę oddech, zdążyłam zajść go od tyłu, ćwiczyłam prawie cały czas, nie byłam tą z najgorszych. Ale walka człowieka z wilkołakiem nie jest dobrym pomysłem. Wkurzyłam go, stało się. Kiedy zmienił się w wilka, zareagowało kilku. Wstrzyknęli mu coś, ja miałam rany na rękach. Podszedł do mnie jeden z Uzdrowicieli, był czarodziejem. Kazał mi iść do niego, koniecznie musi opatrzyć rany po zadrapaniu wilkołaka, a zacięcia nożem, to tak przy okazji.
-Po co się z nim wdajesz w dyskusję?
-Bo lubię dreszczyk emocji. -Mówię z ironią kiedy zaczął uleczać moje rany, tym samym zakładając mi bandaże.
Pokręcił głową z uśmiechem.
-Jesteś jedną z najlepszych, gdybyś nie wybrała człowieczeństwa...
-Tak, wiem... Ale to dla mnie jedyne wyjście... do odrobiny normalności.
-Chcesz żyć normalnie?
-Nie da się tak żyć. Codziennie przychodząc tu, wiem, że jest tu tyle istot... Które mogą mnie zabić przy treningu.
-Tak, dużo osób tu zginęło.
-No, to ja jeszcze kilka moich ruchów to był leżała martwa...
-Zrób sobie przerwę.
-Dopiero co wróciłam...-Nawet nie zdążyłam dokończyć zdania, kiedy wszedł szef.
-Mogę?-Spytał patrząc się znacząco na Uzdrowiciela.
Kiwnął głową i wyszedł. Siedziałam na łóżku lekarskim, tak ono wyglądało.
-O co chodzi?
-Myślę, że on ma rację.
-Daj spokój...
-Wiem, wiem... ale wilkołak? Nie wkopuj się jeszcze bardziej, niech mu przejdzie.Wtedy wrócisz.
-Ale...
-No i wszystkiego najlepszego. Nie wrócisz tu w najbliższym czasie, więc składam je wcześniej. -Mrugnął do mnie i wyszedł. A ja za nim.
-Ale...
-Żadnych ale. Wiesz, że chcę dla was jak najlepiej. Nie chcę sprzątać zwłok, rozszarpane ciało przez wilkołaka.. A szczególnie twoje. Jesteś młoda, nie pieprz tego.
-Ile?
-Dwa tygodnie.
-Dobrze.-Szepnęłam i wyszłam.
-Podwieźć cię?-Spytał Seth.
Był jednym z trenerów, także wilkołak. Był tu już dosyć długo, więc należało mu się takie stanowisko. Jest wilkołakiem, może ryzykuję, ale przecież nic mi nie zrobi. Wsiadłam do samochodu i odjechaliśmy. Pod domem jeszcze mnie zagadnął.
-Wiesz... co teraz wyprawiają wilkołaki...
-Tak... I co?
-Radzę... Uważaj na siebie, nie łaź w głębi lasu, bo cię zabiją. Nie panują nad sobą, nie wiadomo dlaczego.
-Seth... Skąd ta troska?
-Powiedzmy... dużo się nasłuchałem... Słyszę myśli innych wilków, wiem dość sporo... Szef też wie, z moją pomocą wie o ich planach wiele więcej niż ktokolwiek.
-Ma zamiar to z kimś skonsultować?
-Pewnie z Aniołami, ich też ta sprawa martwi. Myślę, że jeśli zareagujemy w porę, ludzie nie będą zagrożeni, ani nikt. Damy radę.
-Dobrze, że mówisz ''my,, bo miałabym wrażenie, że mówisz to jakbyś chciał mnie chronić.
-Bo też tak jest. Jesteś człowiekiem
-To nie znaczy, że nie dam rady kiedy...
-Nie uważam tak. Bądź pewna, szef zdecyduje się pewnie na to, byś poćwiczyła na mnie.
-Co?
-Walkę z wilkołakami. Chodzi mu o ciebie.
-Z jakiego powodu?
-Nie wiem, wie, że jesteś z aniołem, ale w naszej bazie ma na ciebie oko. Jeśli coś by ci się stało, pewnie twój aniołek by chciał wszystko roztrzepać.
-Potem by żałował. Muszę iść...
-Do zobaczenia.
Wyszłam z samochodu i od razu walnęłam się na mięciutkie łóżko i zasnęłam.

   Rano zorientowałam się, że są moje urodziny. Unikałam tego dnia, jak i Kate, która na sto procent coś wykombinowała. Na szczęście spała, Jeremy nie wrócił na noc. Moje włosy roztrzepane na wszystkie strony dawały wrażenie jakby były naelektryzowane. Rozczesałam je w miarę, i poszłam do kuchni. Miałam na szyi jeszcze naszyjnik od Jera na zeszłoroczne urodziny. Nigdy go nie zdejmowałam, nawet  po naszym rozstaniu miałam go na sobie. Zawsze jak siedziałam przy śniadaniu, w samochodzie, dwoma palcami obracałam go dookoła. Nikogo nie było w domu, Kate pewnie z Ivy gdzieś na mieście. Moje urodziny zawsze były w sobotę, więc miałam luz. Oparłam się o lodówkę i wpatrywałam w jej zawartość, zastanawiałam się co zjeść, nagle ktoś zaszedł mnie od tyłu i szybkim ruchem znalazłam się na rękach... Jera.
Objęłam go i pocałowałam z szerokim uśmiechem.
-Co to jest?-Spojrzał na moją obandażowaną rękę.
-Ehm...
-To co zawsze? Tam to zrobili?
-Jeremy, to moja wina, ja się wdałam w...
-Wiem, z wilkołakiem. Widać to...
-Jeremy, nie denerwuj się..
-Jeśli jeszcze raz przyjdziesz z tym na rękach, kończysz z tym. -Mówi już lekko wkurzony.
-Dobrze... Obiecuje... -Pocałowałam go.
Dla niego zrobię wszystko, nawet jeśli to coś naprawdę lubię... Kocham go.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz