czwartek, 22 maja 2014

Od Jeremiego

  Przyciskałem plecy do chłodnej ściany. To nie było łatwe, nie być zauważonym przez pijawkę. Teraz polowałem na jedną z nich. Po pamiętnej anielsko - wampirzej wojnie, ustanowiono nowe zasady. Jeśli człowiek chciał by z niego pito - nie mieliśmy żadnych podstaw do zaatakowania. Również nie robiliśmy tego, jeśli tylko raz przyłapaliśmy kogoś na czymś takim, a teraz wampirów naprawdę było bardzo mało... Prawie każdego mieliśmy w "rejestrze". Bo taki też był wymóg, aby mógł żyć normalnie. Jednak gdy już nadużywał ludzi i ich krwi, zwłaszcza, że mógł pić ze zwierząt... Musieliśmy interweniować.
  Takie właśnie teraz dostałem zadanie. Miałem wykończyć Erin Lightwood. Jej bratem zajmowała się Lacey, była zdaje się gdzieś niedaleko, bo "rodzeństwo" polowało zawsze w parze.
  Teraz krwiopijczyni wysysała krew z chłopaka, grzebiąc mu w gaciach.
- Zrobię ci ostatni raz dobrze przed śmiercią, ludzki chłopcze - wymruczała, a mi zrobiło się nie dobrze, gdy zaczęła mu robić loda przy tym raniąc jego chuja ostrymi kłami. Chłopak po chwili jęczał z bólu przemieszanego z podnieceniem.
  Nie mogłem na to dłużej patrzyć. Brało mnie na wymioty. Bezszelestnie zaszedłem ją od tyłu. Chłopak widząc mnie nie pisnął ani słówkiem . Widać chciał pracować, jednak na jego policzki wypłynęły rumieńce wstydu. Zignorowałem to unosząc brwi. Rozstawiłem szerzej nogi, wycelowałem pistolet w głowę ofiary i... strzeliłem.
  Erin Lightwood padła martwa, drgając jeszcze pod wpływem kuli nasączonej werbeną. Odwróciłem ją butem na plecy i wycelowałem lufę w czoło, aby ją dobić.
- Ostatnie słowa? - mruknąłem bezbarwnym głosem, myśląc już naprzeciw o powrocie do domu i Johny.
- Pierdolony, skurwysyński anioł.
Strzeliłem. Obojętnie podpaliłem ciało. Po paru minutach proch porwał wiatr. Zerknąłem na chłopaka. Dalej stał nieruchomo, dysząc ciężko. Zażenowany i zdegustowany mruknąłem.
- Masz coś na wierzchu.
Zawstydzony nastolatek schował sobie do spodni narzędzie. Podszedł niepewnie, dalej drżąc i podał mi ręke.
- Jestem Mike... Mike Collins. Dzięki za uratowanie.
Nie mając innego wyjścia, schowałem pistolet. Szybko i kurczowo uścisnąłem mu dłoń.
- Potrzebujesz pomocy? - spytałem wyciągając fajkę z kieszeni. Nie wiem czemu, ale zawsze miałem taki nawyk. Po tym jak kogoś zamordowałem, albo przed "akcją" wypalałem jednego szluga.
- Nie... dzięki jeszcze raz... - szepnął i niepewnie potykając się ruszył przed siebie.
Wychodząc z zaułka wpadłem na znajomą blondynkę. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i pocałowała czule swoją broń. Po chwili wyjęła pociski. Jeden z nich spadł na chodnik. Pochyliła się odsłaniając większą część pleców... i stringów. Odwróciłem wzrok. Udałem, że niczego nie widziałem. Po co sobie komplikować życie? Nie chciałem otwierać jakieś miłosnej afery. Po prostu ignorowałem zachowanie... no powiedzmy przyjaciółki i współpracownicy. Zwłaszcza, że ceniłem sobie spokój i szczęście Johny.
- Może byśmy coś zjedli? - zapytała niewinnie od niechcenia bawiąc się spluwą. Schowała ją po chwili i wysunęła włosy z gumki, poprawiając je sobie tak, że podsunęła jej się kusa bluzeczka.
- Spieszę się - mruknąłem patrząc tęsknie na moje bmw - Muszę już iść. Johna... na mnie czeka.
Lacey uniosła brwi.
- Ach.... Ta nieustraszona...
- Lacey, co ci się dzieje? O co ci chodzi? -  wypaliłem niespodziewanie - Brak ci Chrisa, więc wyładujesz swoje frustracje na Johannie?
Lacey struchlała i spuściła wzrok. Tknięty poczuciem winy podszedłem i objąłem ją niezdarnie. Przypomniałem sobie jaki przeżywała koszmar.
- Wybacz mi.... Nie powinienem tak mówić. Jednak muszę już wracać.
Lacey pociągnęła nosem. Na pożegnanie pocałowała mnie w policzek. Z westchnięciem wsiadłem do samochodu i odjechałem szybko z piskiem opon.


 - Akkie... To nie Akkie? - uniosłem brwi zaszokowany - To nie moja siostra?
- To trochę... Skomplikowane... - bąknęła ciotka tłumacząc mi całą zawiłą historię, z której zrozumiałem tylko, że podmieniono dwie dziewczyny i ta Naomi jest moją prawdziwą, przyrodnią siostrą.
- I tak zawsze tylko Akkie będę traktował jak siostrę... - szepnąłem - Oczywiście z Naomi też postaram się nawiązać kontakt.
- Nikt cię do niczego nie zmusza Jer... - szepnęła łagodnie Kate - Prześpij się z tym. Jutro wstanie lepszy dzień, zobaczysz.
 Odszedłem pełen niepokojących myśli. Chciałem jeszcze pogadać z Ivy, ale zamknęła się na cztery pusty. No kurde. Co tu się działo?
  Na szczęście Johna była cała... i zdrowa. W pokoju jej nie było, więc wywnioskowałem, że to ona jest w łazience. Zapukałem lekko, po czym uchyliłem drzwi.
  Jenny stała przed dużym lustrem rozczesując piękne, długie włosy. Była w samej, kusej bieliźnie, która aż się prosiła, by ją ściągnąć. Jak cień przesunąłem się za nią i położyłem jej ręce na biodrach czując słodki zapach jej włosów.
 Zobaczyłem w lustrze, jak błogo się uśmiecha. Odłożyła szczotkę i odwróciła się. Zarzuciła mi ręce na ramionach.
- Stęskniłam się za tobą - szepnęła wsuwając mi chłodne ręce pod podkoszulek.
- Ja też - wymruczałem i pocałowałem ją w usta. Gdy poczułem, jak z emocji wbija mi paznokcie teraz już w barki zaśmiałem się cicho po czym rzuciłem - Jak dysponujesz taką siłą, to może powinnaś uważać, żeby mnie nie zmiażdżyć w drobny pył?
Johna przewróciła oczami.
- I kto to mówi? - szepnęła, po czym przyjrzała mi się uważnie - Zabiłeś dziś kogoś?
Skinąłem powoli głową. Nie byłem z tego dumny, ale taka była moja praca - zabijać szkodliwych, ratować niewinnych.
- Skąd to wiesz księżniczko? - mruknąłem i uniosłem ją. Posadziłem ją na pralce, teraz mając lepszy dostęp do jej całej.
Zaplotła mi nogi wokół pasa.
 - Zawsze wtedy pachniesz papierosami... Jesteś lekko przygnębiony. Ruchy masz gwałtowniejsze... I ta pustka w oczach... Zawsze gdy na mnie patrzysz widzę miłość... A w takich momentach coś innego.
Spuściłem wzrok.
- Wybacz. Nie łatwo mi się pogodzić z tym, że przyczyniam się do śmierci kogoś innego.
- Na rzecz innych - powiedziała łagodnie - Dla mnie jesteś numerem jeden. Bohaterem.
- Nie przesadzaj, bo się zawstydzę - parsknąłem śmiechem i pocałowałem ją mocnej.
Kochałem ją do szaleństwa. Nie żałowałem, że oświadczyłem jej się. Dla mnie to sama ona była numerem jeden. Bohaterką. Po odmieniła moje żałosne, bezuczuciowe i nijakie życie.


































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz