wtorek, 20 maja 2014

Od Jeremiego

  Odchyliła głowę i spojrzała na mnie figlarnie. Nie mogłem się powstrzymać, zwłaszcza, że zaczęła się rozbierać. Wsunęła palce w majtki i spojrzała na mnie pożądliwie.
  Jęknąłem z gniewu i podszedłem do niej. Złapałem ją za ramię i wyszeptałem.
- Idź do domu... - szepnąłem - Jestem w robocie. Jak szef cię zobaczy...
- Nie boje się ryzyka - powiedziała pewnie - I poprawka kocie. "Nas" zobaczy.
 Wściekły z bezradności próbowałem ją ściągnąć ze stolika, a ona w odpowiedzi zaplotła nogi mi w pasie i pocałowała mnie namiętnie. Wbrew zdrowemu rozsądkowi odwzajemniłem jej pocałunek.  Burza złotych loków rozsypała się wokół ramion uwolniona od spinek.
 Nagle coś się zmieniło. Zobaczyłem wyraźniej, jakby uwolniony z otumanienia, że to nie jest twarz Johanny... Tylko Lacey.
  Ale nie potrafiłem przestań. Podwinąłem jej bluzkę, a potem znieruchomiałem.
- Nie mogę. Johna się dowie Le... - szepnąłem jakby obcym językiem.
- Przecież jej już nie kochasz - odpowiedziała lakonicznie rozpinając mi koszulę. Sfrustrowany całowałem ją namiętnie jeżdżąc rękami po ramionach i sunąć niżej.
  Lacey schyliła się i zębami za ostrze wysunęła mi sztylet z kieszeni. Odwróciła się na chwilę, jednocześnie odpinając mi guziki i celnie trafiła w zamek u drzwi, tak, że zamknął on się. Zaskoczony uniosłem brwi. Wiedziałem, że Lacey trenuje... Ale nie spodziewałbym się po niej czegoś takiego.
- Zaskoczony? - wymruczała rozpinając mi jeansy. - Twoja dziewczyna od siedmiu boleśni by tak nie potrafiła, no nie?
  Nic nie powiedziałem. Nie pragnąłem już tak Johny... Zwyczajnie mi się znudziła. Powinienem wcześniej zrozumieć, że ja nigdy się nie zmieniłem. Zawsze brałem laski na parę tygodni.
  W tym momencie Lacey pociągnęła mnie na stolik. Nagle zaczął dzwonić telefon. Pospiesznie go wyciągnąłem, a on zaczął piszczeć:
"Johanna nie żyje, Johanna nie żyje".

"Johanna nie żyje, Johanna nie żyje... Dawno już ode mnie odeszła... Tyle lat miałem, tak ją kochałem... A ona do łóżka wroga sobie weszła".
  Obudziłem się. Zdezorientowany i sfrustrowany cisnąłem długopisem w grające radio, które parodiowało pewnie jakiegoś fałszującego faceta. Zorientowałem się, że wczoraj po północy, gdy odwalałem robotę papierkową za szefa, przeliczałem członków, spisywałem informacje o nich do kart, musiałem zasnąć. Uniosłem głowę znad karty Lacey Lovitt.
  Natychmiast przypomniałem sobie niepokojący senny koszmar. To było dziwne, że i mi i Johnie w ostatnim czasie śniły się takie absurdalne sny. Prędzej bym umarł, niż samowolnie pieprzył jakąś inną kobietę. Kobietę inną oprócz Johny.
  Przeciągnąłem się, zerknąłem na skromne, drewniane pudełeczko  i pospiesznie dokończyłem parę ostatnich kart, po czym w miarę odświeżyłem się i ruszyłem do domu. 
 Gdy zajrzałem do swojego pokoju, Johna spała wtulona w poduszkę. Serce zabiło mi momentalnie. Złote włosy rozsypały się na niej, oddychała spokojnie i równomiernie, a twarz zdradzała tylko szczęście. No i jakby tu zdradzić takiego anioła?
  Szybko wziąłem prysznic i ubrałem się w świeże ubrania. W kuchni zastałem już Johnę. Przywitałem się z nią czule, jednak poważnie zmartwiłem się stanem jej ręki. No i jak się tu denerwować?
- Chodź idziemy - rzuciłem ciągnąc ją za ręke.
- Ej jeszcze nic nie zjadłam! - zaprotestowała ze śmiechem, chyba z truskawką w ręce.
- Zjesz, zjesz - mruknąłem i wziąłem ją na ręce.
Zaczęła wierzgać nogami śmiejąc się.
- Jeszcze nawet nie jestem ubrana! - powiedziała i obciągnęła kusą koszulę nocną. W drodze minęliśmy zdegustowaną, ale jakby zmartwioną Ivy, przywitaliśmy się z wychodzącą z łazienki Akkie, która sprawiała wrażenie, jakby stoczyła wojnę. Zerknąłem do Chrisa. Spał.
  I wreszcie wyciągnąłem ją na zewnątrz.
- Nie lubię tego robić... - mruknąłem zerkając na plecy.
Oczy Johny rozszerzyły się radośnie.
- Rozłożysz skrzydła? - szepnęła podekscytowana.
- Nie wiem z czego się tak cieszysz - burknąłem - Czuję się w nich jak w reklamie Victoria's Secret.
Johna zachichotała, lecz ja nie mając wyjścia rozłożyłem je.
Uniosła brwi i zafascynowana uniosła ręke.
Przymknąłem oczy, gdy poczułem jak gładzi mnie po prawym skrzydle.
- Piękne... - szepnęła - Szare jak chmury.
Zdezorientowany znieruchomiałem.
- Jak to... szare? Przecież były czarne!
Odwróciłem się i zamarłem. Istotnie Johna nie kłamała. Zaszokowany zastanawiałem się głośno.
- Jak to się stało?
- Może... Coś cię zmienia?
- Ty mnie zmieniasz... - szepnąłem całując ją w głowę.
Nagle skupiłem się i pomknąłem.
Ja nie latałem. Jakoś mnie to nie kręciło, tylko zużywało dużo energii, a mi zależało na czasie. Biegłem z zawrotną prędkością. Johna schowała mi głowę w bluzie.
 Po paru minutach minąłem wielkie jezioro i znaną wiśnię. Jednak nie zatrzymałem się. Pomknąłem ku szczytowi góry unoszącej się nad jeziorem.
  Szybko tam dotarłem, jednak wbrew nierealnego czasu, ta góra wcale nie była taka niska. Liczyła sobie 1100 m. Zużyłem dużo energii i wyczerpany czułem to, a jednak byłem z siebie zadowolony.
  Ostrożnie postawiłem Johnę na ziemi, a ta zafascynowana podeszła do skraju góry. Gdyby się poślizgnęła i runęła na dół... Wpadła by do głębokiego i zimnego jeziora. Oczywiście nie dopuściłbym do tego.
Zaszedłem ją od tyłu i objąłem ją. Odchyliła głowę i cicho westchnęła.
- Tu... Jest pięknie. Ba... Cudownie.
Uśmiechnąłem się lekko i mruknąłem cicho.
- Cieszę się, że ci się podoba Jenny...
Johna patrzyła bez słowa, po czym powiedziała.
- Jednak nadal nie wiem, czemu mnie tu przyniosłeś...
Złapałem ją za ręke i odwróciłem ją patrząc jej poważnie w oczu. Ku jej ogromnemu zaskoczeniu złapałem ją za ręke, przykląkłem i powiedziałem z mocą w głośnie.
- Johanna, przeżyliśmy ze sobą wiele chwil. Tych gorszych... i tych lepszych. Jednak czas pokazał, że potrafimy wytrwać... razem... - szepnąłem - Zresztą... Co będę mówił. Wiesz jak jest. Kocham cię bardzo i.. proszę cię o ręke, a za świadka swojej szczerej prośby, biorę cały świat i całe niebo.
Po policzku Johny spłynęła łza, którą szybko otarła. Otwarła już usta, żeby coś powiedzieć, aż nagle w głowie usłyszałem głos przywódcy - Sebastiana, jaki rozbrzmiewa w głowach podwładnych tylko w ważnych chwilach:
"Wilkołaki atakują kwaterę. Jeremy Evest, przybywaj jak najszybciej".


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz