niedziela, 25 maja 2014

Od Johanny

   Leżałam w łóżku z Jeremym. Rozmawialiśmy już jakiś czas, poruszył się nagle temat Ivy, Jer stał się jakiś sztywny. Nie dziwię się, po takiej sytuacji? Wiedziałam, że Ivy sobie z tym nie radzi. Nie ma koło niej nikogo kto ją pocieszy, cokolwiek. Kate prawie nie ma, albo interesuje się wyłącznie swoimi sprawami, miała jej chyba zastąpić matkę, a tego nie robi.
Zatrzymaliśmy się w hotelu, Jeremy wywiózł mnie gdzieś, nawet sama nie wiedziałam gdzie byliśmy. Ale niedługo mieliśmy ruszyć, żeby wrócić do domu.
-Jestem najgorszym bratem jaki mógł się jej trafić... -Szepnął.
-Nie aż takim najgorszym. To nie twoja wina, nie mogłeś tego przewidzieć.
-Gdybym był przy niej, czułaby się lepiej...
-Kate też zaniedbała swoje obowiązki. To nie twoja wina...
-Moja. Jestem jej bratem, tak czy nie?
-No fakt, ale masz pracę, jak nie pracujesz, to spędzasz czas ze mną. Przeszkadzam ja, albo praca... Robota jest ważniejsza ode mnie, a ode mnie ważniejsza jest Ivy.
-Nie gadaj takich rzeczy, bo to nie prawda. Robota to przyjemność dla mnie, czasem. A ty jesteś dla mnie jak narkotyk... Ivy to moja siostra, i to moja, tylko moja wina, że ją tak olałem.
-Nie zmienisz tego, co się stało... Ivy jest sama, nikt się nią nie interesuje... Nie ma rodziców, ma tylko ciebie i Kate. Oby dwoje nie zajmujecie się nią... Bo macie swoje sprawy. Macie dorosłe życie, ale powinniście się nią choć trochę interesować... Chociaż Kate. Pogadaj z nią o tym, bo tylko ona może jej pomóc. Musi wiedzieć co się zdarzyło...
-Ivy będzie na mnie zła, że to powiedziałem. Obiecałem, że nie powiem Kate.
-Ale ważniejsza jest obietnica, czy pomoc ofiarowana jej?
Westchnął ciężko i wstał z łóżka.
-Powiem jej... -Wyszedł z pokoju.
Minęło dwadzieścia minut, Jer wrócił i walnął się znów na łóżko. Rozmawiał z nią przez telefon.
-No i... co?
-Jest w szoku, miała do mnie małe pretensje, że nie powiedziałem jej od razu...
-No, to  nie jest mały drobiazg... Ona ma 14 lat... Ktoś musi jej pomóc.
-Masz rację...
-A poza tym, nie zawsze będziesz mieszkać z Kate i Ivy... Będziesz musiał się wyprowadzić... Ivy musi mieć jakąś więź z najbliższą jej osobą.
Kiwnął głową i znów sie podniósł.
-Idę po coś do jedzenia na dół, i możemy jechać, no nie?
-Tak...
-Będę za dziesięć minut.
   Kiedy wyszedł, usłyszałam dzwonek do drzwi. Zgramoliłam się z łóżka i ruszyłam do drzwi poprawiając kok który był w kompletnym nie ładzie. Otworzyłam drzwi łokciem a obie ręce zajmowały się poprawianiem włosów bym wyglądała w miarę normalnie, a nie jak monstrum. Przed drzwiami stał mój były chłopak, jego obecność dość mnie zdziwiła, zesztywniałam. Nienawidziłam go, szczególnie, że nie należał do najprzyjemniejszych...
-Czego chcesz?-Spytałam uważnie przyglądając się Samowi.
-A gdzie cześć? Co tu robisz? Może wejdziesz?
-Nie, zaraz muszę wyjeżdżać, sorry, ale nie chcę żebyś nawet wchodził...
-Daj spokój.
-Piłeś coś?-Wyczułam alkohol.
-Gdzież tam!
-Dobra, muszę...
   Kiedy próbowałam zamknąć drzwi przed nosem on je zatrzymał butem i dłonią. Pchnął drzwi i wszedł zamykając je z trzaskiem. Pchnął mnie na ścianę i ścisnął moje nadgarstki. Nie mogłam go odepchnąć tak jak blondyneczkę która aż ślini się na widok Jera... Mogłam tylko kopnąć go i robić to, co mogłam. Tak więc zrobiłam, mój kopniak był dość mocny, więc puścił mnie, ale nie na długo. Kopnął mnie w brzuch kolanem z całej siły, nie miałam siły na nic więcej. Wiedziałam jakie miał zamiary, kiedy próbował mnie pocałować, wparował do pomieszczenia Jeremy. Był nieźle rozjuszony tym co zobaczył, pchnął go na ścianę, kilka sekund i leżał z całą zakrwawioną twarzą na ziemi.
Oplotłam mój brzuch rękoma. Jeremy podszedł do mnie i przytulił mnie do siebie.
-Nic Ci nie jest skarbie?
Pokręciłam głową na Nie. Dopytywał się jeszcze, czy dobrze się czuję, czy nic mi nie jest... Nawet nie wiem jak się czułam, obecność mojego byłego i to co się stało było dla mnie zupełnym zaskoczeniem.
Jeremy złapał mnie za rękę i wyprowadził z pokoju gdzie leżał prawdopodobnie umierający Sam. Nie było mi go szkoda, wręcz przeciwnie. Jer co kilka minut patrzył na mnie w samochodzie kontrolując moje zachowanie, zauważyłby od razu czy nic mi nie jest, czy nic mi nie zrobił poważniejszego.
-Spokojnie... Nic mi nie jest... -Szepnęłam.
-Wrócimy do domu,to zobaczymy. Skurwysyn jeden... -Mruknął pod nosem i znów się na mnie spojrzał.-Coś Ci zrobił w brzuch? -Zauważył jak nie spuszczam rąk z brzucha.
-Tylko mały kopniak... Nic się nie stało...
-Mhm...
-Jeremy... Czy... Nie wydawało Ci się, że on jakoś... ma ciepłą skórę... wręcz gorącą...?
-Co masz na myśli? Nie zwróciłem uwagi.
-Był chyba... wilkołakiem... Umiał się bić, miał twardą skórę, gorące ciało...
-No, możliwe, i co w związku z tym?
-Nie był tam sam.
-Co ty mówisz?-Zainteresowało go to, co podejrzewałam.
-Bo... Chyba... Wydaje mi się, że był z kimś, ktoś... nas śledził. Cały czas. Ten chłopak na plaży... Teraz Sam? Oni byli wilkołakami.
-Tak... ale po co mieliby nas śledzić?
-Nie wiem, ty mi powiedz.
-Uważasz, że wiem dlaczego?
-Nie, tylko chodzi mi o to, że może coś na ten temat wie twój szef. Spytaj się go, bo to może mieć duże znaczenie.
-Nie bój się, nic Ci nie zrobią do póki ja jestem.
-Wiem... Ale dowiedz się czegoś, bo może coś planują, a ja nie chcę znów Cię stracić, czy na jakiś czas się rozdzielać...
Pocałował mnie w policzek kontrolując cały czas sytuację na drodze. Byłam przy nim bezpieczna, ale nie chciałam by coś znów się stało, i nas rodzielać...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz