niedziela, 25 maja 2014

Od Chrisiana



  Nie liczyłem już dni, nie liczyłem godzin. Życie stało się dla mnie po prostu nużące i bezwartościowe. Siedziałem w salonie patrząc w swoje ręce pustym wzrokiem.
- Chris?
- Chris chodź.
- Chriś ocknij się.
- No Chris... Nie można tak.
Ludzie ciągle chcieli żebym wrócił do "żywych". I istotnie wróciłem. Ale zachowywałem się jak robot. Pusto... I niepoważnie. Bez Akkie... to już nie było to samo.
  Pewnego dnia wyczerpany wyszedłem na podwórko. Usiadłem na schodach patrząc jak Ivy maluje coś pod drzewem.
- Masz zdolności plastyczne? - zapytałem bez większego zainteresowania.
Ivy podniosła wzrok i wzruszyła ramionami.
- A tam... Mam - nie mam. Rysuję to co mi myśli na palce przyniosą.
Zaśmiałem się... bez radości.
- Dobrze to powiedziałaś.
Ivy rysowała dalej, a ja wpatrzyłem się w drzewa. Usłyszałem samochód Jerry'ego. Przyjechał skądś tym swoim bmw. Jak zwykle wyglądał jak jakiś przestępca, z tymi swoimi wiecznie zamyślonymi i czujnymi oczami, brodą i wprawdzie blond - włosami, ale porozrzucanymi na wszystkie strony. Gdy zauważył, że raczyłem wyjść na zewnątrz uśmiechnął się szeroko.
- Cześć pustelniku - rzucił.
- Ha, ha, ha - mruknąłem bez entuzjazmu.
Jak zwykle poczułem się zmęczony psychicznie. Jakbym żył w skorupie. Trudność sprawiał mi czysty uśmiech, a co dopiero śmiech... Każdy przeżył decyzję Akkie, ale chyba nikt tak bardzo jak ja.
No cóż, musiałem się ogarnąć i mieć nadzieję, że wróci... Ale każdego dnia coraz bardziej niepokoiłem się, czy w tejże właśnie chwili coś się jej nie dzieje... Czy nie wpada pod samochód... Czy jej ktoś nie napada...
- Nie podoba mi się ta skwaszona mina - rzucił Jery i usiadł koło mnie.
- Nie musi ci się podobać - burknąłem.
- Och Chris... Jesteś dużym dzieckiem. Akkie wróci, nie opuściła nas na zawsze.
Wzruszyłem ramionami i popatrzyłem na niego. Nagle coś we mnie pękło.
- A ty?
- Co ja? - spytał zdezorientowany.
- Ty byś szczęśliwy jakby cię zostawiła Johna i wyjechała w wielki świat, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo na ile?
Jerry znieruchomiał i spuścił wzrok.
- No jasne żebym nie był... Co to za pytanie... - wyszeptał.
- No! Więc nie miej do mnie pretensji, proszę cię, bo ja już nie daje rady.
Jerry bez słowa wstał i poszedł do domu. Ja westchnąłem i schowałem twarz w dłoniach. Musiałem się ogarnąć... Tyle żeby to było takie proste...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz