niedziela, 11 maja 2014

Od Jeremiego

   Obudziłem się półnagi trzymając Lacey w ramionach. Od razu serce mi szybciej zabiło, przerażony spróbowałem sobie przypomnieć co wczoraj zaszło. Lubiłem uprawiać seks, ale żeby dobrać się do Lacey?
   Na szczęście po chwili przypomniał mi się tamten wieczór i to, że ją pocieszałem po tym, jak definitywnie zrozumiała, że u Christiana nie ma szans. Odetchnąłem z ulgą. Zresztą nawet po pijaku nie tknąłbym żadnej kobiety, bo istniała tylko jedna i istnieć będzie zawsze.
   Delikatnie odsunąłem się od Lacey i skierowałem się do łazienki. Wziąłem krótki, rześki prysznic i szybko się ubrałem. W kuchni zwinąłem ciotce Kate kanapkę. Zaprotestowała ze śmiechem, jednak ja już wybiegłem na zewnątrz z kanapką z pomidorem i szynką w ustach.
  Szybko pobiegłem ścieżką nad wodę. Przyspieszyłem szybko, tak, że przypadkowy świadek widziałby tylko "smugę" za mną. Lubiłem biegać, a szczególnie tak szybko. To i gra na telefonie pozwalały mi oderwać myśli od zmartwień,  a miałem ich sporo.
   Zatrzymałem się gwałtownie parę centymetrów od lustra wody ogromnego jeziora. Opadłem na piasek i westchnąłem. A jakby tak się utopić? Oczywiście, że kuźwa nie mogłem! Straciłbym przytomność, woda wyrzuciłaby mnie na brzeg i zdychałbym w męczarniach z palącymi płucami i gardłem, a w rezultacie i tak bym po paru dniach zregenerował siły i żył dalej, więc to było bez sensu.
   Jedynie zabić mnie może wampir przez wypicie mojej całej krwi, lub ktokolwiek rozrywając mi skrzydła.
Już dawno chciałem to zrobić... Po jej stracie. Ale się powstrzymałem, bo przy życiu utrzymywała mnie myśl, że ona żyje gdzieś tam i może kiedyś wróci do normalnego życia, a ja znów będę mógł jej stróżować jako... kolega, przyjaciel... Bo już na miłość nie liczyłem.
  Przygnębiony wróciłem do domu. Akkie z Christianem jeszcze spali, w pokoju siostry. Westchnąłem cicho. Zazdrościłem im tego szczęścia. Mimo że przez jakiś okres myśleli, że są rodzeństwem byli przy sobie. Ja bym oddał wszystko, żeby móc się cudownie okazać bratem Johanny. Może wtedy chociaż byłbym przy niej... Tęskniłem. Nie bolało mnie tak jak kiedyś, mimo to wolałem o tym nie myśleć.
   W kuchni Kate mnie zagadnęła myjąc naczynia.
- Wiesz, że Johna...
Nie pozwoliłem jej skończyć. Wstałem i zakryłem jej usta, a ona zdezorientowana patrzyła na mnie.
Zrozumiała przekaz. Gdy zabrałem dłoń milczała wpatrując się we mnie zdeprymowana.
- Jerry, przepraszam ja...
- Ciociu, nie mów mi co się z nią dzieje, bo rzucę się po kluczyki i pojadę prosto do niej bez względu na wszystko. A wiesz, że pragnę by miała zwykle życie?
- Tyle, że... - zaczęła ciotka lecz widząc moją minę zamilkła i opadła na krzesło.
- Ech dzieciaki... Nie wiem już co z wami robić - usłyszeliśmy śmiech Akkie. Widocznie już się obudzili - Przynajmniej im jest dobrze - mruknęła po czym wstała i przeciągnęła się.
Wychodząc z kuchni spojrzała na mnie.
- Nie chcę dla ciebie zła Jerry. Chcę żebyś był szczęśliwy.
- Więc pozwól mi decydować samemu - wycedziłem.
- Rób jak uważasz - mruknęła i oddaliła się.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz