czwartek, 8 maja 2014

Od Jeremiego

 Akkie patrzyła mi uważnie we oczy i chwyciła mnie za ręke.
- Christian, jest moim... kuzynem?
- Dalekim - powtórzyłem patrząc zamyślony w okno - Jego matka była przyrodnią siostrą twojego... naszego biologicznego ojca.
- On... żyje?
- Nie - odparłem krótko i nagle zaschło mi w ustach. Przypomniałem sobie jego rozespany obraz, gdy mnie przebierał. Kiedyś raz naprawdę się zdenerwował i przysadził mi na dupę... To było zdaje się wtedy, kiedy prawie zostałem potrącony przez samochód. Teraz jednak szybko otrząsnąłem się ze wspomnień o nim. Nie wywoływały uśmiechu... ale ból. Ból, że on i matka nigdy nie wrócą.
  Opadłem koło Akkie patrząc się w sufit. Gadaliśmy już godzinę, a raczej Akkie zadawała pytania, a ja odpowiadałem.
-  Jak to się stało... Że twój ojciec jest... moim.
- Zdradził matkę... Tak trzeba nazwać rzeczy po imieniu. Zdradził matkę na wieczorze kawalerskim przed ślubem, z twoją matką, która była jego starą, dobrą przyjaciółką.
- Aha... Rozumiem - Akkie podniosła się na łokciu i przejechała mi palcem po brodzie, po czym dodała - Znam cię skądś... Pamiętam... Tak jakby przez mgłę... Faktycznie miałam wypadem autobusowy?
Prychnąłem.
- Nie, Akkie. To było inaczej. Długa historia... Nie skoczyłbym przed północą... Ale kiedyś wpadłaś w ręce takich szalonych naukowców - świrów.
Akkie patrzyła na mnie przerażona, jakby nie dowierzając, a ja kontynuowałem.
- Uwaga... Byłaś wampirem - wypaliłem, a Akkie  gwałtownie zachłysnęła się powietrzem. Widać było, iż mimo, że czytała pamiętnik nadal nie dowierzała.
- A więc jednak? - wyszeptała wstrząśnięta, a ja kontynuowałem.
- Ci naukowcy... wyleczyli cię z tej "choroby" i usunęli pamięć. Odbiliśmy cię... Ale uciekłaś. Odnaleźliśmy cię dopiero w psychiatryku. Dochodziłaś do siebie długo... Było z tobą coraz lepiej. Christian nad tobą głównie czuwał.
- Chris... -  powiedziała z czułością z łzami w oczach, a ja kontynuowałem.
- I pewnego dnia gdy mieliśmy lecieć uratować... - nagle cały pobladłem, a coś w sercu boleśnie mi skoczyło. Jednak mówiłem nadal - pewną... przyjaciółkę rodziny. Gdy robiliście zakupy, porwali was oboje... Potem nie mieliśmy wieści. Podejrzewamy z Kate, że usunęli wam pamięć na zlecenie waszego "ojca" świrusa, który chciał mieć "anielskie dzieci" i dobrze im zapłacił.
Akkie osunęła się na poduszkę i zamknęła oczy.
- Muszę się trochę przespać... To jest... skomplikowane.
Uśmiechnąłem się lekko, wstałem i ścisnąłem jej dłoń.
- Śpij Akkie i odpoczywaj. Będę potem - rzuciłem i wyszedłem.
I w tej właśnie chwili telefon mi zaczął wibrować. Zerknąłem na wyświetlacz. Uniosłem brwi. Nieznany numer. Odebrałem po chwili.
- Słucham? - mruknąłem przygotowany na "pomyłkę". Jednak po chwili usłyszałem znajomy głos kobiecy, trajkoczący mi głośno do ucha.
- Jeremynieuwierzyszcosięstałojajestempoprostu wstrząśnięta!
Zmarszczyłem brwi.
- O co chodzi?  Z czego jesteś wstrząśnięta, y....
- Mara! Tu Mara!
- Aa... Trzeba było tak wcześniej... - mruknąłem i sięgnąłem po wiśnie, które nazbierała i przyniosła Kate z ogrodu.
- Jerry, musisz do mnie przyjechać!
Uniosłem brwi.




 - Po co mam do ciebie jechać Mara?! Ćpałaś coś? Piłaś?
Mara się zniecierpliwiła i warknęła.
- Jedziesz czy nie?! Obiecuję, że nie będziesz żałował. Chociaż nie wiem, dlaczego przy niej nie jesteś, ale dobra.
- Przy kim?! Mara przy kim? - dopytywałem się, lecz ta się szybko rozłączyła.
Sfrustrowany zastanawiałem się co zrobić. Zostawić samą Akkie, czy lecieć po Kate, która jest nie wiadomo gdzie? Ale wtedy chciałaby ze mną jechać...
  Wzruszyłem ramionami. Trudno. Nie ubędzie mi mnóstwo paliwa, jak się przejadę do tej wariatki.
Zgarnąłem kluczyki i szybko wślizgnąłem się do bmw.
  Przez całą drogę zastanawiałem się po co Mara do mnie dzwoniła. Może o jakąś akcję chodziło? Mijaliśmy się czasem, jak przychodziłem z "meldunkiem" do Sebastiana. Denerwowały mnie jedynie współczujące spojrzenia, szepty "syn byłego przywódcy" i spuszczanie wzroku. To co było... minęło. Po prawie dwóch latach jeszcze trzymali żałobę?
   Wreszcie wjechałem na drogę prowadzącą do domu Mary. Byłem tu kiedyś raz, a anioły mają wyjątkowo dobrą pamięć i orientację. Zamknąłem bmw i po chwili już byłem pod drzwiami.
Po sekundzie podekscytowana Mara ukazała się w drzwiach. Wciągnęła mnie przez przywitania do środka.
- Choć rycerzu do księżniczki.
Zdezorientowany podążałem za nią, chyba do sypialni. Mara zatrzymała się, a ja omal nie wpadłem jej w plecy. Z tajemniczą miną odsunęła się i otworzyła drzwi.
 Znieruchomiałem w progu. Nie wiedziałem czy mam zwidy, czy to dzieje się naprawdę. Podszedłem powoli do łóżka.
  To była Johanna. Najprawdziwsza, realna, niewyimaginowana Johna. Jedynie bardzo blada, drobna i poturbowana. Całe szczęście spała. Podszedłem bliżej. Uścisk trzymający mnie za serce, od pewnego, feralnego wieczoru odrobinę zelżał. Przykucnąłem przy niskim łóżku. Mara gdzieś się ulotniła. Zawahałem się lekko, wiedząc, że będzie mi trudniej zostawić ją bez słowa, jednak wplotłem palce w jej skołtunione, poszarpane włosy i odsunąłem jej je z twarzy. Przystawiłem jej dłoń do czoła. Miała gorączkę.
 Nagle jej powieki odrobinę się rozwarły. Nieoczekiwanie po policzku potoczyła się drobna łza, a Johna coś wymamrotała pod nosem. Dopiero po chwili zdałem sobie sprawę, że mamrocze moje imię i zdenerwowany znieruchomiałem. Na szczęście po chwili Johna zapadła z powrotem w sen. Otarłem z jej policzka łzę i wstałem. Walczyłem z okropnym uczuciem każącym mi ją pocałować. Byłem nienormalnym, egoistycznym dupkiem. Uwierzyłem w to, że mnie zdradziła... Teraz było już za późno. Chciałem jej zapewnić dogodne życie, nie przy boku wiecznie nieobecnego wyrostka. A ona... była taka inteligentna i piękna, że aż raniła moje oczy.
  Zauważyłem, że Mara mi się przygląda. Szepnęła cicho.
- Myślę, że ona szybciej zdrowieje, jeśli jesteś koło niej. Jej rany są poważne. Złapali ją Sebastian z bandą. Niestety... nie wiedzieli kim ona dla ciebie jest i... że jest w jakieś części aniołem.
Rozwarłem szerzej oczy.
- Johna...? Aniołem?
- Tak Jerry.
Zaszokowany patrzyłem to na nią, to na Johanę. A więc teraz czarownica nieustraszona i anielitka? No proszę.
  Jakieś uczucie kazało mi się nad nią pochylić. Zacisnąłem zęby, zamknąłem oczy, jednak nic to nie dało. Byłem za słaby. Zawsze przy Johnie miękłem.
 Teraz też. Pochyliłem się nad nią i lekko zahaczyłem jej ustami o moje. Westchnąłem cicho, a potem natychmiast się skarciłem i wstałem.
 Nie mogłem tak robić. Zadawałem więcej bólu sobie... i prawdopodobnie jej. Odwróciłem się i zacisnałem zęby.
- Dzięki Mara. Ufam, że nie powiesz jej  NIC, A NIC o moim pobycie tu - powiedziałem twardo.
Mara otworzyła usta, jednak ja je zamknąłem jednym, prostym poleceniem.
- Obiecaj.
Spuściła wzrok.
- Jerry...
- Obiecaj.
- Dobrze, nic jej nie powiem! Obiecuję, przyrzekam!
Uśmiechnąłem się lekko i ruszyłem ku drzwiom. Rzuciłem ostatnie spojrzenie na śpiącą Johannę i westchnąłem cicho.
- Oby wyzdrowiała... i była szczęśliwa w tym co robi... - mruknąłem, pożegnałem się z Marą i wyszedłem w okrutny świat.































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz