piątek, 9 maja 2014

Od Christiana

  Bolało. Bardzo bolało. Jednak przy życiu utrzymywała mnie myśl, że Akkie żyje i jest bezpieczna. Miałem nadzieję, że stanę na nogi, zabiorę stąd siostrę i zamieszkamy gdzieś daleka - z dla od naszego "pseudo domu" ojca, nienormalnej Erin i snoba Damiena i z daleka od.... tych ludzi tu. Nie wiedziałem kim oni są.... dlaczego mi pomagają i Akkie... i  co w ogóle ten człowiek pieprzył? Moim kuzynem? Niedorzeczne!  A ta kobieta zwracała się do mnie, jakby mnie znała paręnaście lat. Dziwne...
  Jednak już nie miałem siły o tym wszystkim myśleć. Cudem nie rozdrapałem rany na udzie. Tak piekło, szczypało i swędziało. Dobrze, że ta kobieta mi coś dawała, bo bym oszalał.
  Leżąc tak nieruchomo, liczyłem sekundy starając się zapomnieć o bólu. Nagle z niedaleka usłyszałem rozmowę.
- Co myślisz o tym ciociu?
- Wiesz Jerry...  Moje podejrzenia mogą być błędne.
- Trudno. Ważne,  że są. No, to czego się domyślasz?
- Hm... Myślę, że tej siatce... mógł być jakiś ślad demona. Wystarczy naskórek, bakterie które miały z nim styczność, włos... Gdy te czynniki... prawdopodobnie zmieszały się z krwią Christiana, organizm chcąc usunąć truciznę właśnie w taki sposób ją wydalił, jednak rana jest ciężka i nie wiem czy dam ją wyleczyć.
- A co z Akkie? - zapytał głos należący do chłopaka... chyba do tego Jeremiego...
"Ciocia" odpowiedziała.
- Z Akkie na razie dobrze, jednak wciąż muszę mieć nad nią kontrolę. Ta dziewczyna jest jak bomba. Nie wiadomo kiedy wystrzeli.
- Yhm... A wiesz, że ona i Christian może będą...
Nagle usłyszałem jakieś zamieszanie i rumor. Nie musiałem być prorokiem, żeby wiedzieć iż to Akkie. Chciałem wstać natychmiast, otrząsnąć się z tej senności, ale nie mogłem. Bezsilny wbijałem dziwnie miękkimi palcami paznokcie w dłonie.
- Zemdlała! - powiedział ktoś oniemiały.
Z moich ust nagle wydarł się cichy jęk. Tak bardzo bałem się o to co się dzieje z Akkie. Co "my" może będziemy mieć? Żałowałem, że ten podobno "kuzyn" nie dokończył, jednak przyczyna była słuszna i nie mogłem się go o byle co czepiać.
 Znów pochłonęła mnie okropna pustka i choć próbowałem zostać przytomny i wyłapywać z otoczenia,  co się dzieje z moją siostrą, to nie potrafiłem.

 Obudziłem się już w lepszym nastroju. Jednak czy mam prawo mieć lepszy nastrój, gdy nie wiem co jest z Akkie? Oczywiście, że nie. Dlatego zaraz zalała mnie fala zmarwienia.
  Próbowałem otworzyć oczy... Jest! Udało się. Po chwili je uchyliłem. Nagłe światło oślepiło mnie. Zamrugałem szybko, stopniowo przyzwyczajając się do otoczenia.
 Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że ktoś trzyma mnie za rękę i potwornie boli mnie głowa. Przekręciłem ją powoli, czując się jak stary, zardzewiały mechanizm.
  Od razu zrobiło mi się lepiej, gdy zobaczyłem kto koło mnie siedzi, jednak zmartwiłem się jej wyglądem. Akkie była jakaś taka blada, mizerna, zmęczona i drobna. Jednak gdy tylko zobaczyła, że na nią patrzę wyprostowała się, a na jej zapadniętych policzkach powstał uśmiech.
- Chris... - szepnęła cicho, pocałowała mnie w palce, po czym przysunęła sobie do policzka.
Szczerze powiedziawszy nie tak wyglądało przywitanie siostry z bratem. Ale taka była prawda, że nie zachowywaliśmy się jak rodzeństwo... raczej... jak zakochani ludzie. To mnie przerażało, a zarazem fascynowało, jednak w tej chwili zmęczony życiowym rozmyślaniem po prostu przejechałem palcami po jej policzku.
- Cieszę się, że żyjesz - wychrypiałem. Ale palnąłem banalną rzecz... Boże, czy ja zawsze będę taką ofiarą w relacjach międzyludzkich?
 Po chwili się jednak przestałem tym przejmować i tak naprawdę słuchałem swojego serca.
Akkie zaśmiała się cicho.
- Ja też.
Minuty mijały, a my patrzyliśmy sobie w oczy.
Gdyby ktoś powiedział, że jesteśmy zwykłym, amerykańskim rodzeństwem -  wyśmiałbym go.
Gdyby ktoś powiedział, że jesteśmy niezwykłym, wręcz dziwacznym rodzeństwem - zgodziłbym się z nim.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz