niedziela, 18 maja 2014

Od Jeremiego

- Wampiry nam już nie zagrażają. Po pamiętnej bitwie ich liczba bardzo się skurczyła, a bez przywódcy - tego szaleńca Gregory'ego - są nie groźne. Niepokoi mnie jednak zachowanie likatropów.  Atakują bez powodu naszych wojowników, a dziś rano ich przywódca Woosley Scott, zerwał pakt  łączący nas. Dlatego proszę was, abyście byli ostrożni, jednak gdy jakiś wilkołak was zaatakuje, macie pełne prawo odpłacić mu tym samym, ale uważajcie.
Sebastian skończył patrząc spokojnym, acz troskliwym wzrokiem po zgromadzonych. Do każdego coś mówił, aż wreszcie popatrzył na mnie.
- Ty Jeremy też. Wiem, że odziedziczyłeś pragnienie walki po ojcu, jednak uważaj na siebie.
Skinąłem głową.
- Da się zrobić szefie.
Sebastian się uśmiechnął i wstał.
- Nie leńcie się, tylko idźcie ćwiczyć. Nie wiadomo co może przynieść przyszłość. Iucundare - dodał Sebastian pozdrowienie po łacińsku, znaczące "bądźcie szczęśliwymi". Mruknąłem pod nosem to samo i ruszyłem do sali treningowej.
 Chciałem dogonić Lacey i Zacka, oraz paru innych znajomych, ale zatrzymał mnie Sebastian.
- Jeremy, mogę cię prosić do siebie? - zapytał.
Skinąłem głową i zaintrygowany podążyłem za nim. 
Szef wszedł do środka i gestem zaprosił mnie do siebie. Ruszyłem do środka i zamknąłem drzwi.
Znalazłem się w dobrze znanym otoczeniu. Ciemne ściany, ciemna podłoga i ciemne meble, nadawały wyraz tajemniczości temu pomieszczeniu, zwłaszcza gdy za obszernym biurkiem siedział Sebastian.  Wyglądał jak trzydziestolatek, jednak nieliczni widzieli, że zostało mu tylko w kalendarzu aniołów parę lat życia. Tak to niestety z nami było. Byliśmy "wiecznie młodzi i piękni" ale żaden z nas nigdy nie przekraczał 45 ludzkich lat, dlatego umieraliśmy młodo. Mojego ojca też by to spotkało, gdyby pożył trochę dłużej... - pomyślałem, ale zaraz się skarciłem. Rozmyślanie o nim w tym miejscu nie wróżyło niczego dobrego.
  Usiadłem na przeciwko Sebastiana na krześle i odchyliłem się na oparcie.
- O co chodzi? - zapytałem.
Sebastian zaczął coś pisać, lecz po chwili podniósł wzrok i uśmiechnął się do mnie jakby... z zaskoczeniem w oczach.
- Oh Jerry jesteś tak podobny do ojca, że czasem mam wrażenie, że naprzeciwko siedzi Joel, nie ty.
Uśmiechnąłem się lekko, jednak wolałbym żeby przeszedł do rzeczy, a nie szukał biologicznego podobieństwa.
  Sebastian, jakby czytał mi z myśli zaśmiał się lekko.
- I taki sam jak on z charakteru... Ale dobrze, nie będę cię zanudzał. Przejdźmy do rzeczy - chrząknął, a ja skinąłem głową.
- Otóż, pierwsza sprawa. Nie chcę, żebyś myślał, że mieszam się w twoje życie prywatne i uczuciowe. Ale dowiedziałem się, że twoja partnerka, znów powróciła do szeregów... "nieustraszonych" jak oni się zwą.
Uniosłem zaskoczony brwi i splotłem ręce na kolanach. Z Johną porozmawiam sobie w domu, miała leżeć a nie pałętać się po lesie, ale co to Sebastiana interesuje?
Widząc moją reakcję, powiedział wolno.
- Wiesz, jak było ostatnim razem. Nie chciałbym, aby przez pomyłkę aniołowie schwytali ją... i poranili, albo co gorsza zabili...
Przełknąłem lekko ślinę i spiąłem się cały. Kiedy ktoś, ktokolwiek mówił o śmierci Johny, zawsze tak ostatnio reagowałem.
- Dlatego też... - ciągnął - Myślę, że powinieneś z nią porozmawiać.  Może nakłoniłbyś swoją dziewczynę, aby... odeszła od szeregów tych istot. Wiesz, między nami, uważam, że zwykłe, ludzkie kobiety nie powinny się mieszać do spraw wyższych.
Po chwili wahania skinąłem głową i wstałem.
- To wszystko? - zapytałem już daleko myślami.
- Tak - Sebastian skinął głową.
Pożegnałem się z nim i wyszedłem. Ruszyłem do sali ćwiczebnej.

   Po paru godzinach, gdy dojechałem pod dom i wszedłem do niego, w progu gorąco powitała mnie Johna. Jakoś odechciało mi się rozmów z nią na temat jej wyboru. Porozmawiam jutro - pomyślałem. Jednak postanowiłem się z nią teraz trochę podrażnić. Zaniosłem ją do mojego pokoju, zamknąłem drzwi i opadłem na łóżko odkładając kluczyki na szafkę nocną. Johna oplotła mnie nogami i głaskała mnie po włosach całując. Przeniosłem swoje wargi z jej ust na szyję. Całując ją wymamrotałem.
- Miałaś leżeć, a nie gonić po domu...
- Nie będę cały czas się wylegiwać Jer - jej ostatnie słowo zagłuszył jej własny jęk, gdy wsunąłem ręce pod jej bluzkę.
- Jesteś niemożliwa... - szepnąłem i pchnąłem ją na poduszki, pochyliłem się nad nią i zacząłem ją całować w szyję, a ona objęła mnie nogami.
- Pachniesz lasem... - wyszeptałem niby od niechcenia.
Nie musiałem widzieć, że Johna lekko się zarumieniła.
- Tak... byłam na małym spacerku.
Bez słowa pocałowałem ją mocniej i zsunąłem jej bluzkę z ramion. Zobaczyłem płytkie, ale długie przecięcie na ramieniu i zapytałem chytrze.
- To też sobie zrobiłaś na spacerku? - zapytałem - Pewnie gałąź cię podrapała.
- Yhm... może... - szepnęła.
 Zjechałem z szyi na ramię i udałem, że obserwuję ranę.
- To mi wygląda na cięcie nożem...
- Wydaje ci się - jęknęła głośniej gdy powoli, zębami zsuwałem jej ramiączka stanika.
- Może faktycznie mi się wydaje - mruknąłem, całując ją już po nagim ramieniu - Ale wydaje mi się także, że nie powinnaś się jeszcze teraz... "przemęczać".
- Teraz źle ci się wydaje - powiedziała cicho odchylając głowę do tyłu i wdychając płytko powietrze. Bez słowa zacząłem bawić się jej obnażonymi piersiami. Dziś nie zachowywałem się kochająco i zabawnie, lecz drapieżnie. Gdy Johna próbowała mnie pozbawić koszulki, chwyciłem jej nadgarstki gwałtownie dłońmi, a ona jęczała coraz głośniej. Przełożyłem jej drugi nadgarstek do prawej ręki. Teraz samą lewą dłonią sprawiałem jej przyjemność, a sam podniosłem się i pocałowałem ją namiętnie, wręcz brutalnie w usta. Po chwili Johna zagryzła mi wargę zębami tak mocno, że ta zaczęła krwawić. Nie puściłem jej nadgarstków, a lewą dłonią otarłem zranione usta. Johna zagryzała własne, patrząc na mnie pożądliwie. Zmrużyłem oczy patrząc w jej tęczówki i źrenice. Naprawdę wyglądałem jak drapieżnik rozszarpujący swoją ofiarę, jednak tu powodem nie był głód. Przysunąłem się do niej gwałtownie i pocałowałem ją z mocą. Johna uwolniła nadgarstki i z równą gwałtownością szarpnęła mi podkoszulek przez głowę. Gdy go zdjęła unieruchomiłem jej ręce przy wezgłowiu. Gdy zsunąłem jej zębami spodnie jęczała głośno. Złapała jakąś dłonią jaśka, rzuciła go i...
  Znieruchomiałem i podniosłem czujnie wzrok. Moja lampka nocna roztrzaskała się na podłodze. Johna patrzyła na mnie przepraszająco.
- Pozbieram - zaczęła lecz ją powstrzymałem. Przyciągnąłem ją do siebie i zajrzałem jej głęboko w oczy bez słowa z pokerową miną.
- Gdzie dziś byłaś? - zapytałem bez emocji.
Johna jęknęła cicho i zagryzła usta. Spuściła głowę, lecz podniosłem ją łapiąc za brodę. Nie spuszczałem z niej żelaznego uścisku.
- Nie wiesz? To ja ci powiem. Poszłaś tam, gdzie czeka na ciebie śmierć.
Z oczu pociekły jej łzy, a  ja zły ciągnąłem dalej.
- Wiesz, że tam grozi ci tylko niebezpieczeństwo. Wiesz, że ostatnio przebudziłaś się ze śpiączki. Ale poszłaś, żeby cię ktoś dźgnął nożem.
- Nikt mnie by nie dźgnął - załkała - Jeremy nie rozumiesz...
- Rozumiem, aż za dobrze - powiedziałem sucho.
- Nie chce siedzieć w domu i patrzeć bezczynnie na to co robią inni! To mój los! Moja przyszłość.
- Żadna przyszłość! - krzyknąłem w rozpaczy - Wiesz że gdy ciebie przy mnie nie ma zastanawiam się, czy nie leżysz gdzieś martwa?! Czy ktoś nie robi ci krzywdy?! Dlaczego? Bo masz takie zwariowane pomysły!
- Ale ja to kocham! - wykrzyczała cała we łzach.
- Bardziej ode mnie? - zapytałem mrużąc oczy.
Johna nic nie powiedziała. Puściłem ją i wstałem.
- Jerry... - wyłkała, jednak ja już ruszyłem do drzwi. Gdy ubierałem podkoszulek, poczułem jak ciągnie mnie za ręke. Odepchnąłem ją lekko, jednak nie przestawała. Z całej siły pociągnęła mnie w kierunku łóżka, aż zdziwiłem się siłą tej drobnej istotki. Z wyzwaniem w oczach ciągnęła mnie za ręke.
Wściekły cisnąłem podkoszulek w kont i pchnąłem ją na łóżko. Poleciała na poduszki, a ja położyłem się na niej.
- Nie przeżyje gdy cię stracę... -  wyszeptałem. - Wiem jaki to okropny ból... Teraz mnie zabije.
- Nie stracisz mnie... - odszeptała - Wiem jak walczyć.
- I co z tego?! Przez przypadek ktoś do ciebie strzeli. Wybrałaś człowieczeństwo!
- Wiem, ale... Dam radę. Przyrzekam.
- Przyrzekasz? - zapytałem bezradnie.
- Przyrzekam... - powtórzyła i pocałowała mnie mocniej.
Z jękiem się poddałem. Nie miałem już sił z nią rozmawiać. Gdy całowała mnie podniosłem wzrok na księżyc.
- Boże, mam nadzieję, że dobrze robię - pomyślałem i pozwoliłem ciału działać.

 
































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz