wtorek, 6 maja 2014

Od Johanny




   Minęły cztery dni, a ja umierałam z tęsknoty, poddenerwowania... Te dwie rzeczy rozrywały mnie od środka, nie wiedziałam co się z nim dzieje, najgorsze było to, że nie odpowiadał na smsy, wiadomości,nie odbierał telefonów... Umierałam z przerażenia, że coś mu się stało. Ale to wyglądało tak, jakby nie chciał mnie znać. Może tak jest? Co ja wymyślam! To mój Jeremy, nie kłóciliśmy się, a ja na pewno nic mu złego nie powiedziałam,on mi też nie. Nic złego nie zrobiłam, na pewno, było doskonale, nagle wracam ze spaceru z Deiną, i zastaję tylko Harrego i Setha, którzy sprzątają mój dom po imprezie na której nawet mnie nie było. Jeśli mnie szukał, i odjechał, to znaczy, że coś jest na rzeczy. Ale gdzie on jest? Nawet Kate nic nie wie o tym, co się z nim podziało.
   Leżałam teraz na kanapie, próbując opanować się od łez pełnych paniki i tęsknoty, gdybym wiedziała o co mu poszło, nie byłabym tak zdenerwowana. Ale nie wiem co z nim się dzieje, to mnie martwi. Jeśli włącza i wyłącza telefon to znak, że żyje. To dobrze, że chociaż tym wiem, że istnieje jeszcze na tym świecie. Nie wiem co bym zrobiła, gdyby zniknął z mojego życia na zawsze.
-Wstawaj. -Deina stanęła przede mną i jak zwykle próbowała mnie podnieść na duchu i wyciągnąć z domu.
-Gdzie?
-On nie wróci, Johanna. Dawno by Cie powiadomił... jeśli na prawdę darzy Cię takim uczuciem.... jeśli nie, to ma cię w dupie. Takie jest moje zdanie. Może ma kogoś innego?
-Nie wiem...nie wiem... On nie miałby nikogo.. Nie. Jestem pewna.
-Znasz go jak nikt inny, więc gdzie mógł się udać?
-Nie wiem! -Podniosłam głos.-Przepraszam... -Szepnęłam zakrywając sobie twarz dłońmi.
-Chodź. Wiem, jakie miejsce może Cię wybudzić z tego dziwnego stanu.
-Gdzie?
-W samym środku lasu,niedaleko San Francisco. Może nie zapomnisz o nim, ale będziesz miała dość zajęć by o nim nie myśleć.
-Nie uda mi się... Nie chcę...
-Są tam zwykli ludzie, nazywani Niezgodnymi. Żyjemy niebezpieczeństwem, adrenaliną. Wszystko tam jest złożone z ciężkich treningów. Jeśli nie pokażesz że Ci zależy, zabiją cię.
-Nieźle... ale ja nie jestem Niezgodnym. Co to w ogóle jest?
-Kto.-Poprawiła mnie.-Niezgodni, to nie ludzie. Mają w sobie wszystkie geny z ''drzewa genealogicznego''. Czyli ma w sobie geny  wilkołaka,nimfy,anioła...czarownicy... Nie jesteśmy wampirami, jeśli ktoś jest, od razy jest rozkaz by go zabić. Takie są u nas zasady. Cząstka wampira wyraźnie zagraża ludziom. Są zabijani od razu.  Jest wszystkim. Aczkolwiek, wilkołaki i anioły myślą że im zagrażamy, a tak nie jest. Nie mamy złych zamiarów. Żaden z Niezgodnych nie chce zabić... Są nieszkodliwi.
-To dlaczego istoty nadnaturalne myślą inaczej?
-Bo wiedzą do czego jesteśmy zdolni.
-A co ja mam wspólnego z Niezgodnymi?
-Wykonamy na tobie test sprawdzający czym jesteś. Jeśli test wskaże niezgodność, możesz wybrać nas, jeśli nie chcesz do nas dojść, rób co chcesz.
-A jeśli będę chciała odejść?
-Możesz to zrobić.
-Jedziemy.-Po chwili ruszyłam do samochodu Deiny.

   Po kilku godzinach dotarłyśmy do SF. Przejechałyśmy przez most do miasta. Byliśmy na uboczu miasta, po drugiej stronie. Było widoczne jakies stare wysokie szyny nad naszymi głowami nie przejeżdżał żaden pociąg. Było tu pusto. Deina poprowadziła mnie do metra, weszłyśmy do pustego pociągu. Kiedy ruszył, Deina stanęła przed drzwiami i otworzyła je.
-Co ty chcesz zrobić?-Spytałam znudzona.
-Skaczę. Ty za mną.
-W dół?!
-Nie. Na przeciwko masz budynki. Skaczesz na ten płaściutki dach. Jak nie doskoczysz, spadniesz.
-A... ekstra.. Chcesz mnie zabić?!
-Niezgodni tak działają. Nieustraszeni, tak są czasem nazywani. Robimy to, co chcemy. Zabijamy tych co chcemy, ale jeśli zagrażają życiu niewinnym.
-Ilu was jest?
-Dwudziestu pięciu. Mało, ale Niezgodni żyją tylko w jednym miejscu. Jeśli odchodzą, decydują już o tym gdzie pójdą.Skacz wtedy, kiedy ja skoczę.
Pociąg się rozpędził, a ja zbledłam.
-Skacz. -Skoczyła na równe nogi a ja za nią.
-No, nieźle. Niektórzy spadają, na ziemi jest dość dużo trupów, ale sprzątają to ci którzy się nie dostali do Niezgodnych.
-Mogą się nie dostać?
-Tak. Ale wtedy trafiają na ulicę. Bez dachu nad głową, nie mają żadnych przywilejów.
-Kto tak ustalił?
-Szef Niezgodnych. Jest ostry, uważaj. Lepiej nie zaleź mu za skórę.
Kiwnęłam głową.
Podeszła do krawędzi budynku, z boku dachu.Spojrzała w dół. Tam w ziemi była wielka dziura.
-Mam... skoczyć? Żartujesz...
-Dawaj, Niezgodna.-Uśmiechnęła się.
   Stanęłam na krawędzi dachu. Westchnęłam, zamknęłam oczy i skoczyłam w czarną dziurę. Była na dole siatka, za mną skoczyła Deina kiedy jakaś dziewczyna pomogła mi zejść. Potem mojej towarzyszącej. Poprowadziła mnie na jakąś salę gdzie były materace, wyglądało to wszystko jak z filmu Igrzyska śmierci, kiedy wszyscy przygotowywali się na turniej. Dwaj faceci miej więcej po dwadzieścia lat lali się na macie a drugi ok. trzydziestki obserwował ich bacznie.
-Kto to jest?-Spytał ostro facet.
-To, jest Johanna. Idę zrobić jej test.-Powiedziała Deina mijając go ze mną.
-Mam nadzieję, że nie będę musiał jej zabijać. -Rzucił i dalej obserwował dwójkę bijącą sie.
Weszłyśmy do jakiegoś pomieszczenia. Usiadłam na krześle z dziwnym oparciem. Deina wstrzyknęła mi coś do szyi a na stoliku był laptop. Usiadła przed nim, czekała na coś.Miałam nadzieję, że nie będę musiała żegnać się ze światem... Chociaż... Bez Jeremiego życie wyglądało zupełnie inaczej... Nie chciało mi się żyć, cały czas czułam pustkę, i będę ją czuła...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz