wtorek, 6 maja 2014

Od Jeremiego

  Siedziałem w salonie bawiąc się butelką wódki. Przejechałem palcem po ostrym kawałku na gwincie, który stłukł się przed chwilą o stół. Od razu pojawiła się stróżka krwi. Zlizałem ją z palca błądząc oczami po pokoju.
  Jakoś udało mi się dotrzeć bez kraksy do dawnego domu na obrzeżach Nowego Jorku, gdzie kiedyś przebywaliśmy z Chrisem i Akkie. Heh, śmieszna sytuacja i ironia losu. Za każdym razem przybywałem tu z powodu jednej dziewczyny, która wywróciła moje spokojne życie singla i kawalera do góry nogami...
   Uśmiechnąłem się lekko przypominając sobie smak czekolady. Słodka, pyszna, delikatna... Jednak gdy jej się nadużywało powodowała próchnicę, ból brzucha czy otyłość.
  I taka właśnie była Johanna. Widać, za bardzo jej "używałem".  Zastanawiałem się, dlaczego to zrobiła... Chodziło tu o innego faceta, chuja i adrenalinkę spowodowaną obawą, czy chłopak ją nakryje.
 Nakrył. Nie zdawała sobie z tego sprawy? Z tępym rozbawieniem pomieszanym z zażenowaniem odsłuchiwałem wiadomości popijając wódkę. Czemu każda była taka sama? Kiedy odnalazłem "prawdziwą miłość" musiała oczywiście się rozpierdolić po niedługim czasie. Wszystkie te słodkie słówka, zapewnienia, że mnie kocha.. A gdy tylko wyszedłem, zabawiała się z jakimś fagasem.
  Poderwałem się nagle sfrustrowany. Wszystko mieszało mi się w głowie. Nic już nie było pewne, ale jedno wiedziałem na sto procent. Nadal do cholery ją kochałem. Nie wiedziałem co się stało, ale poczułem w sobie nieznaną pustkę, którą zawsze czułem stróżując Johannie. Może lepiej, że stało się to co się stało?
Myślę, że byłym skłonny jej wybaczyć i wrócić do niej, ale na pewno nie byłoby tak jak kiedyś... Jednak jej gorzkie słowa... Że mnie nie kocha... Że jestem nikim... śmieciem... Nawet i oprócz tych słów doszedłem do wniosku, że faktycznie zasługiwała na kogoś innego... swojego pokroju, a nie takiego idiotę jak ja, który nie potrafi przy sobie utrzymać dziewczyny.
  Nie zauważyłem, że od dłuższego czasu ściskam flaszkę w ręce i w tej właśnie chwili pękła.
- Kurwa! - zakląłem łapiąc się za zranioną dłoń.
Nie wiadomo skąd, w tej chwili do środka weszła Lacey. Zdezorientowany zmarszczyłem brwi i schowałem rękę za plecy, a oderwany gwint z butelką kopnąłem pod niski stolik.
W plecy zaszokowanej Lacey wpadła... moja siostra. Jęknąłem i wstałem, próbując pozbierać butelki ze stołu, ale wjebałem się kolanem w ostry, szklany róg szyby. Zakląłem i w tej samej chwili zakryłem sobie usta, patrząc na rozbawioną siostrę.
- Ivy, idź przynieść rzeczy z samochodu - powiedziała skamieniała Lacey zaciskając zęby.
Siostra zachichotała i z ociąganiem wyszła w domu.
Lacey szybko do mnie podbiegła i złapała mnie palcami za ramię.
- Co ty kretynie wyprawiasz?!
- Wylewam smutki - mruknąłem i z jękiem przyłożyłem drugą, zdrową dłoń do pulsującej głowy.
- Jakie smutki? - spytała natarczywie Lacey i pchnęła mnie na kanapę. Sama zaczęła zbierać butelki.
- Nie, zostaw! - zaprotestowałem - Jeszcze się przydadzą!
Zła jednak nie posłuchała mnie, tylko zaniosła je do kosza w kuchni. Wróciła i podparła się pod boki, niczym surowa matka.
- Ze mną było tak samo. Nie pozwolę, abyś ty też zaczął nałogowo pić.
Przewróciłem oczami i oparłem głowę o oparcie przymykając oczy.
- Słuchasz mnie w ogóle?! - warknęła zdenerwowana Lacey - Gadaj, o co chodzi?!
Westchnąłem cicho i mruknąłem.
- Dziewczyna mnie zdradziła.
- Johna...?! Nie... Pierniczysz!
Zrezygnowany wziąłem butelkę z resztką wódki i upiłem spragniony łyk. Lacey spojrzała na mnie karcąco, ale już dopełniłem czynu.
- Nie pierniczę. Zastałem ją robiącą loda jakiemuś frajerowi.
Zmartwiona Lacey usiadła na kanapie obok.
- A może... może to nie była ona?
- Tak - odpowiedziałem sarkastycznie - jaka dziewczyna jest identycznie podobna do Johanny? Nawet mówiła jak ona! Przynajmniej tak mi się wydawało... - mruknąłem, pamiętając, że wtedy nieźle wypiłem u Lacey, ale dodałem zrezygnowany. - Zresztą to i tak już nie ma znaczenia. Zrozumiałem, że jestem nikim... nie spełniałem widocznie jej oczekiwań... Zasługuje na kogoś lepszego.
Zniecierpliwiona Lacey wstała i podniosła mi podbródek.
- Przyda ci się mała przejażdżka.
- Co? Nie... nie Lacey...
- Uspokój się i zaufaj mi - uśmiechnęła się lekko - Poprowadzę.
Zrezygnowany zgarnąłem kluczyki z komody i podążyłem za nią.
- Wiesz, włosy ci ciemnieją - powiedziała, wsiadając do auta ze strony kierowcy.
- Tak? - zaskoczony spojrzałem w małej lusterko. Faktycznie, już nie były tak bardzo jasne jak zwykle.
- Jesteś ciekawym przypadkiem Jerry. Chciałabym cię wnikliwiej zbadać. Chyba zapadłeś na anielską depresję.
Przewróciłem oczami nie wiedząc czy mówi serio czy żartem. Z Lacey zawsze tak było.
- Ivy, jedziemy! Będziemy za parę godzin! - krzyknęła do machającej ręką na tarasie Ivy.
- Smarkula pewnie będzie miała niezłą zabawę, siedząc sama w domu - mruknąłem i oparłem głowę na łokciu.
- I dobrze. Niech się rozerwie. A ty odpoczniesz - odpowiedziała mi.
Nie wiem ile jechaliśmy, ale jakoś zrobiło mi się lepiej. Męczące i okropne uczucie zranionego serca na chwilę wyfrunęło przez okno. Ściemniało się, a my dojeżdżaliśmy do Wyoming. Stanęliśmy na jakimś parkingu, a Lacey poszła się "odświeżyć".
Przesiadłem się na miejsce kierowcy. Byłem już trzeźwy. Chyba. Oparłem brodę na kierownicy i z lubością wciągałem zapach mojego ukochanego bmw. Przynajmniej na niego można było liczyć.  I co ja miałem teraz zrobić? Żyć całe życie z faktem, że moja miłość życia zadała mi cios w serce? A może to był znak, że nie powinniśmy być razem? Może tak...
 Smętnie podniosłem wzrok, gdy Lacey wsiadła do samochodu obok mnie.
- Widzę, że już trzeźwy.
Wzruszyłem ramionami nie dając odpowiedzi i ruszyłem.
Jechaliśmy krótko. 
 Nagle, gdy z dużą prędkością mijałem zakręt, zauważyłem jadący prosto na mnie motocykl. Zakląłem wściekły pod nosem. Myślałem, że go minę i wtedy...
 Słyszałem w uszach krzyk Lacey. Zdezorientowany podniosłem głowę z kierownicy i popatrzyłem niewidzącym wzrokiem przez okno.
  Uderzyliśmy w drzewo, za rowem. Jednak nie to było najgorsze. Lacey była cała, lekko poobijany...
Ale człowiek który leżał na asfalcie...
Nie czekałem długo. Szybko wybiegłem, choć nogi miałem jak z waty. Podbiegłem jak się okazało do dziewczyny.
- Boże, zabiłem ją! - szepnąłem, czując za sobą Lacey. Upadłem na kolana przy dziewczynie. Odgarnąłem jej włosy i znieruchomiałem.
 Lacey podeszła bliżej i zachłysnęła się powietrzem.
To była moja siostra. Akkie! Prawdziwa Akkie! Jednak nie skakałem ze szczęścia, tylko wydałem krótki rozkaz Lacey.
- Dzwoń po Kate. Powiedz, że spotkamy się w domu.
Zdenerwowana Lacey wyciągnęła telefon i drżącymi palcami wystukiwała numer. Ja lekko przerażony podniosłem Akkie. A co... Co jak umrze? Wyczułem puls. Słaby, ale był.
Czym prędzej włożyłem ją na tylne siedzenie. Lacey wsiadła do auta. Odjechaliśmy, a ja zerknąłem w lusterko.
- Dobrze ci idzie, panie Evest... - mruknąłem - Za niedługo utracisz bezpowrotnie wszystkich bliskich.
Miałem nadzieję, że tak się nie stanie... Chyba powinienem siebie zlikwidować, zanim wyrządzę większą krzywdę...



























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz