piątek, 16 maja 2014

Od Jeremiego

  Szliśmy coraz szybciej chodnikiem. Choć Chris chciał mi pokazać zdjęcie tego czarownika, odmówiłem zły. Taką gębę poznałbym wszędzie, niezależne od tego jakby wyglądała.
- Sunny avenue  już blisko - mruknął Chris z nosem w mapach.
- Nieodpowiednia nazwa ulicy dla takiego człowieka - mruknąłem i splunąłem w trawę.
Po parunastu minutach, Chris ogłosił.
- Sunny avenue 14. Jesteśmy.
Odwróciłem się i spojrzałem na wielki, bogaty dom, wyglądający jednak jakby nikt tu nie mieszkał, albo rzadko przyjeżdżał. Szybko puściłem się przez ulicę, nie zważając auta i wyciągnąłem nóż z kieszeni.
- Uspokój się... - szarpnął mnie za rękaw Christian, ale wyrwałem mu się wytrącony z równowagi. Bez problemu otworzyłem furtkę i pobiegłem do drzwi.
  Wyważyłem je kopniakiem i wszedłem do środka rozglądając się czujnie z wystawionym noże. Chris zamknął cicho drzwi i poszedł za mną.
 Nagle ni stąd ni zowąd przed nami, jak z ziemi wyrósł jakiś facet. Miał potargane, czarne włosy i dziki wzrok. Widząc nas założył ręce na piersi i uśmiechnął się lekko.
- Spodziewałem się was, młodzi ange.
Zignorowałem jego zaczepkę i przysuwałem się do niej powoli.
- Nie próbuj swoich sztuczek czarodzieju - wysyczałem - I tak cię zabijemy.
Roześmiał się głośno i nagle zniknął.
Zrozumiałem, że Michael rzucił rękawicę, a my musieliśmy ją podnieść. Machinalnie wysunąłem skrzydła, które zdążyły się zagoić od mojej misji samobójczej... Christian zrobił to samo, choć ze sceptyczną miną przyglądał się im. Zaraz jednak się ocknął i puściliśmy się w pogoń.
 Automatycznie przełączyłem się na anielski instynkt. Podpowiadał mi, że typek schował się w swojej sypialni. Przeskakując po dwa, trzy schody dotarłem na górny korytarz. Christian bezszelestnie biegł za mną. Wbiegliśmy przez drzwi. Gdy zobaczyłem jak stoi pod oknem z uniesionymi rękami, zmrużyłem oczy i odciąłem się od całego świata. Teraz liczył się tylko jego rękaw, ściana i moje ostrze...
Skoncentrowany przypomniałem sobie treningi... I wycelowałem.
Nóż pięknie przygwoździł jego rękaw do ściany. Gdy popatrzył się nas przez ramię, dostrzegłem w jego oczach zaskoczenie, które szybko ustąpiło wściekłości. Michael wyciągnął rękę przed siebie. Za nim się obejrzałem, coś dziwnego leciało w moją stronę... coraz szybciej.... coraz szybciej.
Nie dałem rady się uchylić, lecz w tejże właśnie chwili coś odepchnęło mnie mocno na ścianę. Pod wpływem wstrząsu zamknąłem oczy, a gdy je uchyliłem zrozumiałem, że Chris poświęcił się na mnie. Przerażony dopadłem go, lecz czarownik uciekał.
- Wrócę tu... - przyrzekłem do Chrisa, który miał agonię w oczach. Widziałem wypalony krąg i paskudną ranę na piersi. Zakląłem cicho i puściłem się w pogoń za Michaelem.
Wyskoczyłem przez okno. Dzięki skrzydłom nie potłukłem się na dole, lecz swobodnie wylądowałem i pobiegłem dalej. Widać Michael był kiepski w uciekaniu, a nie mógł stanąć i się skoncentrować, aby teleportować się w inne  miejsce.
- Dopadnę cię! - wysyczałem gdy dopadł jakieś szczeliny między budynkami, po drugiej stronie ulicy. Biegłem za nim, targając nożem różne ubrania wiszące na sznurkach między budynkami. Gdy jakieś staroświeckie figi z koronkom zasłoniły mi wzrok,  chwyciłem je i bezmyślnie wcisnąłem do kieszeni.
"Będą dla Johny - zobaczymy czy w nich też będzie wyglądać sexy" - pomyślałem i natychmiast się za to skarciłem.
- Nie ma to jak poczucie humoru, które nigdy cię nie opuszcza Evest - mruknąłem i przyspieszyłem za Michaelem.
Wreszcie udało mi się go dopaść przy murze, gdy spróbował go zburzyć. Powaliłem go na podłogę. Zaczęliśmy się tarzać wśród stert gaci, ręczników, podkoszulków i spodni. Gdy jakiś cycnik spadł na ziemię obok jego głowy, wepchnąłem go brutalnie mu do gęby i zacząłem zadawać mu rany nożem.
- To za moją Johnę - wysyczałem wściekły.
On jednak nie dał mi się bezkarnie ranić. Resztkami sił uniósł ręke i wycelował ją w moją twarz. Zaraz w policzka, brodę i usta wbiły się jakby we mnie tysiące malutkich kawałeczków szkła. Syknąłem wściekły i puściłem go łapiąc się za zakrwawioną twarz.  On próbował wstać, lecz przygniótł sobie to dziwaczne ubranie które nosił. Przydzwonił zębami po chodnik. Skorzystałem z okazji i zignorowałem ból. Z trudem podniosłem się i usiadłem na nim okrakiem. Wstrzymałem dech. Wbrew pozorom, nienawidziłem mordować, ale tu chodziło o Jenny... Bezlitośnie wbiłem mu ten nóż w serce i przekręciłem.
- Ona i tak zdechnie - wyszeptał jeszcze charcząc, po czym łypnął białkami i "zdechł".
Poczułem rozchodzące się w sercu uczucie, jakby właśnie teraz Johna się budziła...
Miałem nadzieję, że  tak jest...


 Ranny Christian mruczał coś niewyraźnie pod nosem, a ja jechałem do Nowego Jorku najszybciej jak się dało zaciskając zęby i palce na kierownicy. Choć bolała mnie cała twarz i inne miejsca, gdzie rany zadał mi ten parszywiec, nie zwalniałem. Nie mogłem się doczekać widoku Johny "obecnej duchowo". Naprawdę miałem nadzieję, że się przebudziła....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz