piątek, 23 maja 2014

Od Christiana

 Stałem w bezruchu. Nie potrafiłem się pogodzić z jej decyzją. To było jak ugodzenie nożem prosto w serce.
Że niby ona sama w tym wielkim, okrutnym świecie? Nie ją przyznano mi do stróżowania, ale i tak właśnie to robiłem, tyle, że w przenośni.
   A jednak co mogłem zrobić? Zabronić jej? Powiedzieć, żeby przemyślała decyzję, bo dla nikogo to nie wyjdzie dobrze? To by i tak nic nie zmieniło. Powiedziałem więc cicho.
 - Kiedy wrócisz?
- Nie wiem Chris - odpowiedziała słabo zamykając oczy - To może potrwać tygodnie... albo miesiące. Położyła sobie ręce na dziwnie wypukłym brzuchu. Wytłumaczyłem sobie tym, że może przytyła. Jednak to było nieistotne. Zawsze i wszędzie, w każdej postaci kochałem ją tak samo. I to, że nie była prawdziwą córką ciotki Elanor i wuja Joela, nic nie zmieniało. Dla mnie i tak była Akkie Winchester.
  Powoli mijały dni, a środa zbliżała się wielkimi, bolesnymi krokami. Każdą chwilę starałem się spędzać z Akkie. We wtorek po południu, na obiedzie jakoś nie miałem apetytu. Akkie obserwowała Jera, Johnę oraz Ivy. Ci pierwsi patrzyli się ciągle na siebie, jakby nie widzieli świata po za sobą. A Ivy przygnębiona grzebała w marchewce.
Nagle odezwała się Akkie.
- Czy to pierścionek zaręczynowy?
Johna zesztywniała, a Jeremy obserwował spokojnie Kate. Ona podniosła wzrok.
- O co chodzi? Jaki pierścionek?
- Ja... bo... Jerry... my... - zaczęła dukać Johanna szukając ratunku w twarzy Jerry'ego.
On wstał, posłał szybkie spojrzenie Akkie zawierające w sobie niemą informację.
- Kate nic... Wydawało mi się, że Johna ma pierścionek zaręczynowy. Ale to chyba zwykły pierścionek... prawda? - dodała unosząc brwi.
- Tak, tak - szybko zapewniła Johna z niepokojem patrząc na ciotkę Kate.
Jeremy ściągnął brwi rozbawiony i rzucił.
- Lecę do roboty. Trzeba dużo rzeczy załatwić - rzucił.
Johna nic nie powiedziała, tylko posłała mu długie, przeciągłe spojrzenie. Pocałował ją w usta.
- Nie przy jedzeniu - mruknęła ciotka.
Jeremy uśmiechając się lekko popatrzył na mnie i jakby sobie coś przypomniał.
- Szef się o ciebie pytał - rzucił ubierając się.
Zakrztusiłem się wodą.
- O mnie? - zdziwiłem się - Przecież wiesz, że nie lubię walczyć...
Jerry wzruszył ramionami.
- To już nie moja sprawa. Sebastian miał nadzieję, że okażesz się tak dobry jak twój ojciec. Pomógł byś nam bardzo w likwidacji wampirów łamiących prawo.
Usłyszałem jak Akkie głośno przełyka mięso.
I nagle stało się coś dziwnego. Kształty i osoby zaczęły się rozmazywać. Znów znalazłem się znanej pustce i poczułem słowa wypalające mi się w głowie.
Choć do nas Chris. Chodź. Czekamy na ciebie. Już niedługo.
A potem zobaczyłem wściekłego, wielkiego psa rozrywającego swoimi zębami te słowa. Wzdrygnąłem się.
- Chris, wszystko ok? - doszedł mnie dobiegający skądś daleka głos.
Znów wróciłem do siebie... Jednak nie w samopoczuciu. Poczułem się samotny i zagubiony. Tylko widok Akkie i bliskich pomógł mi nie popaść w szaleństwo.
  Zapewniłem Akkie, że jest w porządku. Potem, gdy wszyscy jedli zanieśliśmy naczynia do kuchni. Akkie zmywała, a ja wycierałem talerze. Niby taka prosta czynność... Ale od jutra w ogóle miała zaniknąć... Nie wiadomo jak na długo.
- Kocham cię - wyrwało mi się, jednak nie żałowałem tego. Akkie uśmiechnęła się. Odłożyła szklankę i położyła mi dłonie na policzkach, brudząc mi je pianą, jednak nie przeszkadzało mi to. Pocałowałem ją delikatnie i uniosłem sadzając na szafce obok. Oplotła mnie nogami i westchnęła cicho.
- Wiesz, że tego nie chce... - poczułem jej słoną łzę na wardze. Przymknąłem oczy. Nic nie powiedziałem, tylko całowałem ją dalej - Ale muszę... Chce odnaleźć matkę... Poukładać sobie wszystko... - szeptała.
- Rozumiem... - powiedziałem cicho - Choć niełatwo będzie mi się z tym pogodzić.
Uśmiechnęła się lekko.
- Nie masz wyboru.
I zaczęliśmy się wzajemnie moczyć pianą. Akkie śmiała się zwyczajnie, gdy całą mokrą przewróciłem ją na płytki, szybko jednak chroniąc rękami przed upadkiem. Zawisła parę centymetrów nad podłogą patrząc mi w oczy, a ja klęczałem na jednym kolanie trzymając ją.
  Westchnąłem cicho. Tak jak ją kochałem, a nie mogłem  się pogodzić z myślą, że jutro jej już nie będzie.































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz