środa, 14 maja 2014

Od Jeremiego

    Siedziałem w niemym szoku, gigantycznym szczęściu, ale i ogromnym przerażeniu ściskając w ramionach lodowatą Jenny. Przez te skrajne emocje byłem strasznie otumaniony. Bolały mnie skrzydła i ogólnie całe ciało. Ale musiałem wytrwać i pomóc wytrwać Johnie. Ciotka Kate z grobową miną i milczeniem prowadziła moje bmw.  Gdy chciałem schować skrzydła mruknęła.
- Trzymaj, trzymaj, bo ci się inaczej nie zagoją.
Jej słowa ledwo do mnie dotarły. Teraz liczyła się tylko Johna i to co się z nią stanie.  Leżała nieprzytomna, ja coraz bardziej się denerwowałem. Miałem nadzieję... ogromną nadzieję, że nic z Johną nie będzie poważnego, choć krwi przybywało, a moja ręka była coraz bardziej czerwona.
- Dasz radę, dasz radę... - szeptałem coraz bardziej zrozpaczony i odgarnąłem jej zlepiony od brudu, potu i krwi kosmyk z twarzy. Pocałowałem ją delikatnie w usta. Nadal nie wierzyłem, że trzymam ją w ramionach.
- Obudź się księżniczko, obudź...
Jakby na zawołanie po paru minutach, Johna lekko otworzyła oczy mrucząc coś pod nosem niewyraźnie.
Zacząłem szeptać z czułością i docisnąłem mocniej prowizoryczny opatrunek do rany na brzuchu.
- Kochanie, jestem z tobą. Przepraszam.... Błagam cię o wybaczenie, za wszystko co ci zrobiłem i za to że byłem takim wielkim głupcem. Kocham cię... Kocham cię Jenny! - wyszeptałem zrozpaczony.
Johna uśmiechnęła się lekko.
- Jerry... - uniosła dłoń, chcąc dosięgnąć mi policzka. Wolną ręką, nakierowałem jej dłoń na niego. Westchnęła cicho, a potem gwałtownie kaszlnęła krwią. Przerażony popatrzyłem na lusterko, w którym odbijały się zmartwione oczy Kate.
- Ciociu... - zacząłem głośno. Johna łypnęła białkami i wbiła mi mocno paznokcie w ramiona. To było nic, dla cierpienia które przeżywałem w sercu. Ciotka mamrotała coś przestraszona, ale skupiona pod nosem.
- Już dojeżdżamy, za chwilkę...
Po paru minutach istotnie wyrósł przed nami dom. Na progu już czekali zdenerwowane Ivy i Akkie. Czym prędzej wyskoczyłem auta i pędziłem do domu z Johanną na rękach.
- Co jej się stało? - pisnęła Ivy.
Zniecierpliwiony odsunąłem smarkulę i rzuciłem spojrzenie Akkie wyrażające prośbę. Szepnęła coś do Ivy i oddaliły się szybko do pokoju. Akkie "telepatycznie" przekazała mi gestami, że zaraz wróci.
- Połóż ją u siebie, masz mało rzeczy i dobry dostęp do łóżka
Posłusznie otworzyłem drzwi kopniakiem. W pokoju nie było masakrycznego syfu, ale też nic idealnie poukładane nie było. Na szczęście łóżko było pościelone. Szybko odgarnąłem prawie nieużywaną przeze mnie kołdrę i położyłem na łóżku Jenny. Ciotka szybko zajęła moje miejsce. Posłusznie się odsunąłem, ale obszedłem łóżko, nie puszczając mizernej dłoni Johanny.
  Nie wiem ile czasu Kate ślęczała nad nią i badała ją w nieskończone sposoby. Zostawiła ją, przykryła kołdrą i dała mi cicho znać gestem, żebym wyszedł za nią za drzwi. Zdezorientowany dopiero po chwili z wahaniem puściłem dłoń, dawno nie widzianej ukochanej.
  Za drzwiami Kate popatrzyła mi smutno w oczy i powiedziała poważnie.
- Jeremy... Johanna umiera.
Nogi się pode mną ugięły. Jęknąłem cicho i oparłem się o ścianę. Czułem się słabo, ale to było nic w porównaniu do tego, co usłyszałem teraz.
- Ale spokojnie... Może uda mi się z tego ją wyleczyć - szybko powiedziała, jednak w jej oczach widziałem brak nadziei.
Moja jednak szybko urosła.
- Jak? - zacząłem się dopytywać.
Kate cicho westchnęła.
- To nie takie proste Jerry... Posłuchaj. Muszę ją wprowadzić w stan śpiączki... Na parę tygodni... Może... może nawet miesięcy! Choroba nie będzie postępować, a ja znajdę sposób na uratowanie jej.
Westchnąłem cicho. Nadzieja była...
- Od kiedy zaczniesz? - wyszeptałem.
- Od teraz Jeremy. Pożegnaj się z nią.
Wszedłem do pokoju powoli i usiadłem na krześle. Chwyciłem ją za dłoń. Otwarła oczy i wychrypiała słabo.
- Tak Jerry... Jesteś głupcem. Największym na świecie. Bo mnie zostawiłeś...
Zaśmiałem się cicho. Pochyliłem się i z czułością odgarnąłem jej włosy z czoła.
- Co ja bym bez ciebie zrobił.
- Radziłeś sobie... - wyszeptała z bólem.
- To nie życie w którym nie ma ciebie...
- Kocham cię... - wyszeptała już na resztkach sił i wyciągnęła ręke w stronę moich ust.
Wiedząc o co jej chodzi, pochyliłem się i pocałowałem ją lekko... delikatnie... żeby jej czasem nie uszkodzić... ale z wielką miłością.
Johna wyszeptała tylko.
- Dziękuję...
I pogrążyła się w śnie. A ja wtedy zrozumiałem, że oto nadchodzi nowa bitwa - trudniejsza niż ostatnie. I w tej chwili stawką nie było nasze szczęście. Ale jej życie.

























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz