sobota, 1 marca 2014

Od Joela

- Skarbie porozmawiamy o tym potem... -  Spojrzałem jej uważnie w oczy.
- Ale Jo...
- Powiem ci tylko tyle, że to wariactwo iść na studia miesiąc po porodzie. Ja jestem ojcem i mężem ty jesteś matką i żoną. Gdy nasz syn trochę podrośnie pójdziesz. Ale nie teraz.
Nic już nie powiedziała tylko odwróciła wzrok i westchnęła.
- Mogę... Mogę go zobaczyć?
- Na razie jeszcze nie. Odpoczywaj kochanie.
Pocałowałem ją w czoło i wyszedłem.
 Sytuacja wyglądała nie najlepiej. Mały miał skrzydła na zewnątrz. Małe, zakrwawione i... czarne.
Tego najbardziej się obawiałem. Nie były białe... Co znaczy, że był ciemnym aniołem... Jak ja.
 Nikt z nas nie wiedział jak je schować. Dobrze, że Sebastian i Coin byli aniołami, a ta Kate orientowała się w miarę o co chodzi.

Coin trzymała małego na rękach i tuliła go do siebie. Sebastian siedział zamyślony na kanapie, a Kate zapisywała w swoim notatniku. Gdy wszedłem, podniosła wzrok.
- Co z nią? – zapytała.
- Dobrze… Ale chce zobaczyć dziecko. – Odparłem znużony i upadłem koło Sebastiana.
- Zobaczy, zobaczy tylko pozbędziemy się tych skrzydełek. Prawda malutki? – Zaćwierkała Coin i roześmiała się.
  Miałem go na rękach może… dwa razy? Coin była nieco za bardzo zaborcza i nie pozwalała mi go brać. Nie podobało mi się to, że zachowywała się jak jego matka, ale byłem zbyt zmęczony, by jej to powiedzieć.

- Joel? - zapytała.
- Hm?- mruknąłem zasypiając powoli. Byłem na nogach 32 h. I choć byłem aniołem, więc nie potrzebowałem, aż tyle snu, byłem jednak zmęczony.
- Tak sobie myślę.
- Że? - ponagliłem ją zniecierpliwiony.
- Może zabrałabym go do siebie...
 Otworzyłem oczy szeroko i całkiem się rozbudziłem.
- Co?
- Spokojnie Joel... - położył mi Seba ręke na ramieniu.
- Jak spokojnie?! Ona chyba zapomina kto tu jest matką! - warknąłem.
- Ale to może być dobre rozwiązanie. Zabierze go na parę dni... Sprawdzimy jak usunąć te skrzydełka... Czytałam, że nie każdym małym anielitom się tak dzieje. To jest strasznie pokręcone. On powinien mieć białe skrzydełka. Możliwe, że Teaurine miała jakiegoś przodka - anioła. Ciemnego anioła. Nie rozumiem dlaczego tak jest, ale wybadam to. - Powiedziała Kate, po czym dodała. - Myślę, że powinniśmy jej wytłumaczyć, że skoro dziecko jest "wyjątkowe" i musi pobyć parę dni odizolowane.
- Ja myślę, że to zły pomysł. - warknąłem. - Nie zapominajcie, że ona jest matką, a ja jestem ojcem.  My mamy prawdo decydować.
Nagle Coin wstała.
- Ale ja jestem jej przyjaciółką i wiem co dla niej najlepsze. Chcesz żeby dostała szoku?
- Kto ma dostać szoku? - w drzwiach stanęła Tea a ja zmarłem. Coin zachłysnęła się gwałtownie powietrzem i cofnęła się, a Seba i Kate czym prędzej zasłonili ją.
 Postanowiłem się nie odzywać. Ścisnąłem nasadę nosa i oparłem łokieć o komodę.
  Tea zrobiła krok do przodu, a oni jednocześnie cofnęli się w tył.
- Co tu się dzieje? - spytała cicho zdezorientowana. - Chce zobaczyć mojego syna. - odpowiedziała hardo.
- Tea, ehm... Kochanie to nie najlepszy pomysł... - Coin szybko wyszła do innego pokoju, a Kate położyła jej ręke na ramieniu.
- Ale ja chcę zobaczyć mojeegoo.... synaa.... - mówiła coraz wolniej i coraz ciszej.
  Nie wiedziałem co się dzieje, póki nie zobaczyłem co robi Kate. Wpatrywała jej się w głowę z zaciętą miną
- Co ty robisz?! - wrzasnąłem i złapałem upadającą Teę.
- To dla jej dobra. Na razie dziecko będzie z Coin, a ona nie może go zobaczyć. To moje ostatnie słowo Joel...
 Wyszła za Coin. Po chwile trzasnęły drzwi, a ja zaszokowany zaniosłem Teę do sypialni. Położyłem ją na łóżku i kucnąłem przy niej.
To jakaś paranoja. Gdybym odebrał wcześniej Coin małego. Nie zdążyliśmy nawet wybrać imienia. Jak mogłem nie zauważyć, że mały wpadł jej w oko? 
   Po godzinie Tea się ocknęła. Na początku była zdezorientowana.
Zresztą potem też.
Przyglądałem jej się bacznie. Spodziewałem się wybuchu, ale nic takiego się nie wydarzyło. Uśmiechnęła się do mnie słodko i pociągnęła mnie do siebie, a ja zaskoczony nie zaprotestowałem.
  Gdy włożyła mi ręce pod podkoszulek zastanawiałem się co jej zrobiła Kate.
- Skarbie... - zacząłem, ale mi przerwała.
- Cicho bądź. - powiedziała i zachichotała.
  Zachowywała się jak pijana. W życiu jej takiej nie widziałem. Sięgnęła do paska moich spodni, a ja oniemiały uniosłem brwi.
- To chyba nie najlepszy moment... - zacząłem, ale Tea przyciągnęła mnie do siebie mocniej, pocałowała i oplotła nogami w pasie. 
  Westchnąłem i poddałem się po chwili. Wiedziałem, że każdy czar kiedyś musi prysnąć, a teraz niech Tea ma choć trochę przyjemności z życia.

                                                              ***
  Było już późno. Księżyc przedzierał się przez zasłony. Tea spała jak zabita koło mnie. W sumie mnie to nie dziwiło. Jeszcze nigdy nie była taka ostra.
   Gdybym nie miał żadnych zmartwień byłbym wniebowzięty, jednak w takiej sytuacji, cały czas martwiłem się o naszego syna. Teraz, gdy Tea przeżyła nie miałem już do niego żadnej urazy. Gdy go zobaczyłem, nie był okropnym potworem wysysającym życie z mojej żony, tylko słodkim, bezbronnym dzidziusiem. Rozumiałem co kierowało Teą, gdy nie chciała go usunąć. 
  Wstałem i poszedłem do kuchni. Nalałem sobie szklankę wody i przetarłem zmęczony twarz. Nie wypiłem jednak ani łyka, tylko wylałem wszystko z powrotem do zlewu. 
 Usiadłem na krześle i patrzyłem w wielki, jasny księżyc przez okno. Nagle tknął mnie instynkt żeby zajrzeć do Tei.
  Gdy stanąłem w drzwiach zdębiałem.
To był on. Koleś ze snu.
  Pochylał się nad Teą i jeździł palcami po jej bladym udzie odbijającym poblask księżyca.
Gdy mnie ujrzał uśmiechnął się szerko.
- No, no. Moja przyjaciółka zabrała ci syna, a ty zaraz po tym pieprzysz się z żonką?
  Znieruchomiałem  i zacisnąłem szczękę.
- Odsuń się od niej. - wysyczałem.
- Spokojnie... - powiedział i jechał palcami dalej.
  Nie wytrzymałem. Z całej siły przygwoździłem go do ściany, a on uśmiechał się kpiąco.
- Powiedziałeś jej kim jesteś? Taki z ciebie cudowny mąż, a masz tajemnice przed żoną.
- Nie próbuj mnie drażnić, bo cię rozerwę na strzępy. - pogroziłem mu.
 Roześmiał się cicho.
- Masz temperament po matce i żądze walki po ojcu.
 Uderzyłem go pięścią w nos, a on syknął lekko.
- To moja żona. Trzymaj się od niej z daleka. Możesz kopać swój grób, jeśli ją chcesz dotknąć.
Roześmiał się cicho.
- Nie jest twoja. Należy do mnie. Prędzej czy później po nią przyjdę. I po waszego - a raczej mojego - syna też.
  Wściekły cofnąłem się o krok, a on rozpłynął się w powietrzu.
Opadłem na łóżko. Musiałem chronić Teę... Co znaczy ta "przyjaciółka"? Czy Coin spisuje z nim?
 To wszystko robiło się coraz trudniejsze.










































































































































































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz