poniedziałek, 5 maja 2014

Od Jeremiego

  Gdy przyjechałem na miejsce Lacey była w strasznym stanie.  Stała na poręczy balkonu z wódką ręce. Krzyczała cały czas w rozpaczy.
- To nie on!! Nigdy go nie odzyskam!! Nie pamięta mnie!!
Doskoczyłem do niej w jednej chwili, ale zagroziła.
- Odsuń się, bo się zabiję!
Wiedziałem, że z pijanymi nie można się targować. Stanąłem więc w drzwiach.
- Lacey podejdź do mnie... Choć tu...
- Pij! - wycelowała drżący palec w wódkę na stole. - Pij bo skoczę!
Przerzuciła nogę przez balkon widząc, że się nie ruszam.
Drgnąłem i nie spuszczając z niej wzroku i sięgnąłem po butelkę. Upiłem duży łyk patrząc jej w oczy.
- Jeszcze! - krzyknęła - chce żebyś był w takim stanie jak ja!
Nie wiem ile piłem, czułem, że robię źle... Ale potem zaczęło mnie to wciągać... Smutki i troski takie błahe, codzienne zaczęły mnie przytłaczać. Siedziałem na kanapie pijąc już z własnej woli. Myślałem o tym jakim jestem bratem i najlepszym przyjacielem. Jakim jestem... byłem synem. Paskudnym, niewychowanym, niekochającym... Zależało mi głównie na Johnie a i chyba nie zawsze... Kim ja w ogóle byłem?
 Podniosłem wzrok na Lacey. Siedziała w koncie i cicho chlipała.
Nagle krzyknęła.
- Nie chce żyć!! Chce umrzeć!! Chce umrzeć!!
Rzuciła się do drzwi na ulice. Szybko zerwałem się i mimo pijackiego otumanienia dogoniłem ją na ulicy.
Wokół było pusto i cicho. Żadne auta nie przejeżdżały. Żadni ludzie nie przechodzili.
W powietrzu wisiało jakieś napięcie, jakby zapowiadało się na burze. Budynki milczały, jakby oczekiwały wydarzeń mających nadejść wkrótce.
  Szarpnąłem w ostatniej chwili Lacey za ręke.
- Co ty robisz?! - powiedziałem chwiejąc się lekko i widząc wszędzie czarne kropki.
Lacey roześmiała mi się w twarz. Upadła ciągnąc mnie za ręke na maskę mojego bwm.
Pochyliłem się nad nią wściekły i wyszeptałem jej do ucha.
- Nie rób scen, wracajmy na górę.
Bluzka podwinęła jej się na brzuchu. Sfrustrowany szybko go zakryłem ledwo stojąc na nogach.
I w tej właśnie chwili poczułem jakiś impuls żeby podnieść głowę.
Naprzeciwko nas stała dziewczyna, ściskając zaszokowana biały telefon w dłoni.
Nie znałem jej, ale od razu pomyślałem, że to trochę dziwnie wygląda. . Z trudem ją podniosłem i zawlokłem z powrotem do mieszkania.
 Upadłem na schodach i rozwaliłem sobie wargę. Natychmiast się zagoiła, mimo tego i tak poczułem metaliczny smak w ustach. Zakręciło mi się w głowie i jęknąłem podpierając się balustrady.
  Gdy dotarliśmy do mieszkania z trudem ułożyłem Lacey w łóżku i przykryłem ją. W łazience wylałem sobie na twarz lodowatą wodę. Pomogło. Przynajmniej trochę.
 Wiedziałem, że nie powinienem w takim stanie wsiadać za kółko, lecz trudno się mówi. Pojechałem prosto do mieszkania Johny z niepokojącym uczuciem, że coś jest nie tak.
 Gdy wszedłem do środka zmrużyłem oczy. Impreza trwała w najlepsze. Nigdzie nie było widać Johny.
Nie wiem gdzie doszedłem, ale usłyszałem jakieś jęki zza uchylonych drzwi. Poczułem silne uczucie deja vu...
Miałem ochotę szybko się odwrócić i uciec, ale znieruchomiałem. Serce zaczęło tłuc mi się boleśnie po żebrach.
- Myślisz, że nas nakryje? - powiedział głos... łudząco podobny do głosu Johny!
- Daj spokój. Nie przyjdzie tu. Jest zajęty swoją przyjaciółką. Po za tym od dawna się między nami nie układało.
- Och... Kocham cię... - wymruczał gościu - moja mała, słodka Jessie..
Zachłysnąłem się gwałtownie powietrzem. Jessie? Od Johanny?!
Zrobiło mi się strasznie słabo, a wódka doprowadziła mnie jeszcze do  większej rozpaczy. Nie, nie, nie. No kurwa nie wierzyłem w to!
 Uchyliłem lekko drzwi i znieruchomiałem... Zobaczyłem tył pleców Johanny i jej długie blond włosy opadające na nie. Siedziała.. Na czymś...
  Albo... raczej... na kimś.
-  Ech.. Jednak.. Jednak...Wiesz, że nie mogę! - wyszeptała zrozpaczona.
Jej głos jakby nie należał do Johny... Co tu się działo? I nagle usłyszałem coś, co mnie zamroziło.
- On się o niczym nie dowie. Mamy dla siebie parę godzin... - głos należał do tego mężczyzny. Serce gwałtownie mi zamarło - Możemy się zabawić Jen..
 - No nie wiem... - chciała coś widocznie dodać, ale z jej  ust wydarł się jęk rozkoszy. Facet zanurkował pod pościel...
  Nie mogłem na to patrzyć. Ślepo wierzyłem, że to nie tak... Że Johanna wcale mnie nie zdradza. Miałem ochotę wkroczyć tam, obić facetowi gębę i z ulgą dowiedzieć się, że rzucił na nią jakiś czar. Jednak ja stałem jak wrośnięty i obserwowałem co się dalej wydarzy.
- Przestań... - wykrztusiła Johanna, jednak jej mina zdradzała, że nie chce by skończył.
Kołdra opadła. Facet podniósł się i pocałował ją mocno. Wiedziałem co będzie za chwilę...Gładziła go po włosach. Potem władczym gestem złapał ją za włosy. Umościł się wygodnie na poduszkach i sięgnął po kieliszek wina, a Johanna jak wierna służąca...
- Kocham ciebie i tylko ciebie!! On się nie liczy! Zawsze był tylko śmieciem!
  Miałem ochotę krzyczeć z bólu i rozpaczy. Poczułem jak moje serce pęka  na pół. To nie była prawda... Nie mogła być! Jak w gorączce pytałem o Johanne wśród ludzi.
- Nie wiem gdzie jest.
- Od dawna jej nie ma.
-  Jessie? - zapytał jakiś naćpany gość - Ach Jessie! Zabawia się pewnie z Michem.
Nie panowałem nad sobą. Wziąłem jakąś wódkę ze stołu i sączyłem ją po woli, bez skrzywienia na twarzy.
I co kuźwa? To jest ta pieprzona miłość?!
 Wybiegłem za drzwi, cały czas mając nadzieję, że to koszmar i zaraz się obudzę. Że Jenny pogłaskała mnie po policzku i pocałuje mnie z uśmiechem. Powie:
- Jerry, nigdy bym cię nie zdradziła...
Usiadłem na schodach starej kamienicy. Oparłem łokcie na kolanach i zakryłem twarz dłońmi.
Poderwałem się szybko i wsiadłem do mojego bmw.
W myślach i w sercu miałem jedną, wielką, czarną, ziejącą dziurę. Chciało mi się krzyczeć z bezradności i niewyobrażalnego zawodu.
 Nawet nie wiem ile jechałem i gdzie. Otumaniony wpatrywałem się w drogę. Od  dłuższego czasu zaciskałem białe już palce na kierownicy. A co gdyby przez przypadek puścić kierownicę? I w pierdolić się w inne auta? Może bym nie zdechł, ale ból zewnętrzny zagłuszył by ten wewnętrzny...
 Chociaż nie mogłem tego zrobić... Mimo iż nie chciałem jej nigdy więcej widzieć na oczy... Nadal ją kochałem i nie darowałbym sobie gdyby umarła...
  A może? Może naprawdę byłem nikim? Śmieciem? Może nawet lepiej, że tak się stało? Może teraz będzie szczęśliwsza?
 Przez fazę cierpienia i bólu  rozpoznałem Nowy Jork. Zjechałem gwałtownie w ścieżkę prowadzącą do lasu.
 Dalej się już nie dało jechać. Zamknąłem drzwi i ruszyłem.
Długo się błąkałem. Zapowiadało się na burze i to poważną. Zaczęło lać. Minąłem jakieś drzewa i wyszedłem na ogołoconą wysepkę kamienną i znieruchomiałem. Przed sobą miałem piękny, wielki, czarny i wzburzony Ocean Atlantycki. Patrzyłem jak coraz większa nawałnica powstaje na morzu i przykląkłem pozwalając deszczowi obmyć mnie całego z tej okropnej rozpaczy.  Zaciskałem mocno oczy, a do ust wpłynęła mi substancja nie przypominająca lekko słodki deszcz, ale słoną łzę. Wściekły wytarłem oczy rękawem. Nagle wezbrała we mnie niesamowita złość.
- DLACZEGO MI TO ROBISZ BOŻE?! - krzyczałem w gorączce do ciemnego nieba, a po chwili przecięła je biała błyskawica. Ja jednak nadal wołałem. - NIE WYSTARCZY CI, ŻE ZABRAŁEŚ MI SIOSTRĘ I NAJLEPSZEGO PRZYJACIELA?! MATKĘ I OJCA?! CHCESZ MI WSZYSTKICH ZABRAĆ?! NIENAWIDZĘ CIĘ I PIEPRZE TO CHOLERNE ANIELSTWO!
Opadłem wyczerpany psychicznie na pobliskie drzewo. Zjechałem po korze, na mokrą i grząską glebę.
Zamknąłem oczy. Miałem nadzieję, że to wszystko się skończy.
Bo nie chciało mi się już żyć. 




























































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz