sobota, 5 lipca 2014

Od Cassandry

 Siedziałam na werandzie, gdy nagle dobiegło mnie pukanie. Wzdrygnęłam się i podniosłam. To za pewnie Sam, jedna z moich "bliższych" koleżanek. Miała przynieść mi książki, ponieważ ostatnio za zgodą taty zrobiłam sobie wolne w szkole. Z Sam nie byłyśmy tam jakimiś najlepszymi przyjaciółkami. Ja trudno zawierałam znajomości, bo jak wiadomo byłam trochę... eh... no dobra bardzo nieśmiała.  Lubiłam Sam, a ona mnie i to wystarczyło, jednak nigdy poważniej nie angażowałam jej w moje głębsze osobiste problemy i przemyślenia.
  Gdy zaprosiłam Samanthę do kuchni, przez parę chwil gapiła się z otwartymi ustami w Joego, który jak zwykle konsumował masło orzechowe. Byłam szczerze zadziwiona jego gustem kulinarnym. Jak mu się to nie nudziło? No i jak można cały czas wcinać masło orzechowe...?!
 Nalałam jej soku, a gdy wychodziłyśmy wyszeptała.
- Ale ciacho....
Bo w sumie miała rację. Był ciachem. Średniego wzrostu, nie tak wysoki, jak mój ojciec i "osoby jego pokroju - słowem aniołowie", ani nie gigantyczny jak Superman. Niski jednak też nie. Mniej więcej taki jak ten sławny, seksowny aktor Tom Cruise. I dosyć szczupły, chociaż przez koszulkę przebijały mięśnie, a ręce miał super. Włosy też fajne, po męsku rozczochrane, ciemnej barwy. Twarz też jakąś tajemniczą z włoskimi rysami... No i te zniewalająco niebieskie oczy, koloru greckiego morza, choć czułam, że bardziej by mu pasowały ciemne, prawie czarne... A usta... Nie byłam jakąś męską fanatyczką, ostatni raz chłopaka miałam w 6 klasie przez dwa tygodnie... Ale trzeba przyznać, że stojąc bliżej niego, naprawdę miało się ochotę go cmoknąć... Może nawet nie cmoknąć, ale pocałować... trochę dużej. Krótko mówiąc, rozpatrywany w oparciu o poszczególne aspekty Joe prezentował się na prawdę nieźle. Przyglądając mu się, doszłam jednak do wniosku, że tym co go wybija  ponad przeciętność, jest jego pewność siebie i jakaś aura tajemnicy ciągnąca się za nim wszędzie. Poruszał się tak, jakby każdy jego ruch był przemyślany, ale przez cały czas otaczała go leciutka aura sarkazmu. Sprawiał wrażenie, jakby z jednej strony był częścią świata, a z drugiej totalnie go olewał.
Ciekawe, czy Sam też to zauważyła... W końcu miała niezłe doświadczenie w sprawach - damsko męskich.
  Wychodząc z kuchni, mogłabym przysiąść, że jego uśmieszek błąkający mu się na ustach, wynikał nie z własnych przemyśleń, ale ze słów które wypowiedziała Sam, choć tak cicho, że trudno było uwierzyć, żeby je usłyszał... Ale obracana w świecie istot nadnaturalnych - a nawet sama nią będąc - dochodziłam do wniosku, że Joe też był jakąś supertajną kombinacją jednej z nich. Nie zdziwiłabym się, gdyby odsłonił kły i zatopił jej w mojej szyi... W sumie chyba ani ja, ani żadna dziewczyna o zdrowych zmysłach, posiadająca damskie hormony nie odmówiłaby takiemu facetowi...
  Oburzona własnym, rubieżnym zachowaniem, nie słuchałam paplającej Sam. Zastanawiałam się jak to się stało, że ten tajemniczy typek, na którego przez ostatni raz byłam zdrowo zdenerwowana z tego powodu iż jawnie krytykował sprawy, którymi interesowała się moja siostra bliźniaczka oraz z własnego nachmurzenia - że nie mogłam go rozgryźć, zaczął mnie... Jezu, nie, nie mogłam nawet w myślach powiedzieć tego słowa. Co zaczął mnie? Interesować, fascynować... czy PODNIECAĆ?!  To było chore, a mi widocznie przez śmierć mamy zdrowo odbiło!
 Zadrżałam mimowolnie. Pierwszy raz od dłuższego czasu, gdy postanowiłam przestać myśleć o tym, że mojej matki już nie ma, pomyślałam o jej śmierci. To nie było przyjemne... Ale nie mogłam się tak rozklejać z byle gówna.
  Zerknęłam na Sam, która wręczyła mi książki, ale cały czas paplała o Joe. Westchnęłam cicho i zajęłam się odpisywaniem. Fakt, odkąd pojawił się w drzwiach naszego domu, zdrowo mi odwaliło. Powinnam z tym skończyć i to szybko, aby nie własna rodzina nie wysłała do wariatkowa...



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz