niedziela, 6 lipca 2014

Od Cassandry

 Jeszcze nigdy nie widziałam siostry w takim stanie. Co Joe jej zrobił? Gdy wróciłam do środka szybkim, nerwowym krokiem skierowałam się do kuchni. Jeśli faktycznie coś jej zrobił, zabije... Lecz to co zobaczyłam przeraziło mnie totalnie... Joe szeptał coś w nieznanym dla mnie języku. Z jego oczu biło zielone, mordercze światło. Cały się trząsł, a po jego policzku popłynęła łza. Zakrwawioną rękę uniósł do góry.
- Joe! - krzyknęłam przerażona i pobiegłam do niego.
 Po paru minutach wszystko ustało. Wyszeptał cicho imię Elise i już go nie było. Zdezorientowana popatrzyłam jak ciemny pył ulatuje przez drzwi. Pobiegłam prosto za nim. Na werandzie przystanęłam, a potem bez wahania skierowałam się do lasu. Biegnąc tak wpadłam na Joego. Spojrzałam na jego twarz. Malowało się na niej ogromny ból, tak potworny, że aż sama zapragnęłam zgiąć się w pół i krzyczeć. Po chwili nie widziałam Joego, tylko ogromnego, czarnego psa. Krzyknęłam i spadłam na ziemię, bo coś potwornie rozdzierało mi serce gdy na niego patrzyłam.
  Parę chwil później - dla mnie wieczność - poderwałam się i znów zaczęłam biec. I wtedy zobaczyłam coś przerażającego. Joe tarzał  się z jakimś ogromnym kolesiem, z którego ramion wystawały najprawdziwsze, ogromne, czarne skrzydła. Ale nie takie jak miał ojciec... One były trzy razy większe i cięższe.
- Ona miała umrzeć! - wycharczał kolo.
- Ale nie umarła! - wrzasnął Joe i skoczył na niego, siadając mu na brzuchu.
- To wbrew prawu, a ty je złamałeś!
- Nie ja, tylko ta czarownica, ale jej nic nie możesz zrobić!
- Nie kłam! - krzyknął - Miałeś ją zabrać, a nie zrobiłeś tego.
Szamotali się jeszcze przez chwilę. Joe górował nad nim, choć był wyraźnie drobniejszy. Nagle mężczyzna zmienił się w czarnego kruka i odleciał, a Joe dysząc ciężko otarł krwawiącą wargę. I nagle się odwrócił. Prawie stanęło mi serce, gdy popatrzył na mnie tymi przerażającymi oczami. Uniósł w górę krwawiącą rękę i szepnął bardzo cicho, jednak te słowa doleciały do mnie, jakby wewnątrz głowy.
Przykro mi Cassandro, ale nie możesz tego pamiętać.

Obudziłam się z potwornym bólem głowy i rozejrzałam po pokoju. Słońce przedzierało się przez zasłony. Złapałam się za głowę i syknęłam.
- Au...
Sięgnęłam pamięcią do wczorajszego wieczoru... Pamiętam jak szłam wściekła w kierunku kuchni, aby dowiedzieć się czym Joe zdenerwował tak moją siostrę... a potem dziura. Nie... Chyba poczułam się gorzej i poszłam spać. Tak, to chyba dobre rozwiązanie.
W kuchni Joego nie było, natomiast przy stole siedziała Elise. Choć nie cierpiała Blacka, czuła się równie nieswojo jak ja, nie widząc bezczelnego zarozumialca przy stole ze słoikiem masła orzechowego.
- Ehm... Wiesz gdzie on jest? - zapytała unosząc brwi - Nie żeby mnie interesował - zapewniła szybko i aż dziwnie za bardzo wylewnie - Po prostu chcę wiedzieć, czy można już świętować.
Zaśmiałam się, choć wyszło jakoś nerwowo. Usiadłam naprzeciwko niej i zapytałam.
- Jak ci minął wczoraj wieczór?
- Normalnie... W lesie przemyślałam parę spraw... A potem wróciłam i poszłam spać - wzruszyła ramionami - Czy ty też słyszałaś ten dziwny odgłos szarpaniny w lesie?
Uniosłam zdziwiona brwi.
- Skądże. Może jakiś wilk dorwał zwierzynę.
Pokiwała głową.
- Może.
Przez następne chwile Elise zajęta była stukaniem w klawiaturę.
- O dziś ekipa do mnie wpada - powiedziała nienaturalnym głosem. Oczy nadal miała zapuchnięte i  smarkała, ale chyba czuła się już dużo lepiej - Zaproś Sam, Paul będzie zawiedziony.
Uśmiechnęłam się lekko.
- Jasne. Jednak Sam też będzie zawiedziona, nieobecnością Joego.
Elise drgnęła lekko i przygryzła wargę. Bez słowa wstała i wyszła.
- Elise! - krzyknęłam zaskoczona i pobiegłam za nią. Złapałam ją za ramię, gdy wchodziła do pokoju - Co się stało? Czy powiedziałam coś... złego?
- Pewnie, że nie! - zaprotestowała - Tylko po prostu... Gorzej się poczułam.
- Ah... - mruknęłam bez przekonania. Nie wierzyłam jej za bardzo, jednak posłusznie zostawiłam ją samą. Zamyślona podreptałam na werandę. Czułam, że czegoś mi brakuje...













Brak komentarzy:

Prześlij komentarz