poniedziałek, 7 lipca 2014

Od Cassandry

 Poważnie zmartwiłam się stanem taty. Szybko znalazłam termometr i zmierzyłam mu gorączkę. Na szczęście w nieszczęściu było to tylko 38 stopni.  Szybko odnalazłam odpowiedni lek, w końcu często byłam przy siostrze jak chorowała i widziałam co podaje jej mama.
  Ojciec po chwili zasnął, a ja podążyłam do kuchni. Joego nigdzie nie było, natomiast Sam wydmuchała już całą paczkę chusteczek. Elise też gdzieś wsiąkło. Usiadłam obok niej i przytuliłam ją.
- Sam... Sam... Pogódź się z tym, że go nigdy nie zdobędziesz. Myślę, że on należy już do kogoś.
- Do kogo? - wychlipała - Do twojej siostry? Ale dlaczego...? Lubię ją, ale w czym ona jest lepsza ode mnie, powiedz mi Cas!!
Westchnęłam cicho.
- Nie wiem czy do mojej siostry, czy do kogoś innego, ale to dosyć tajemniczy człowiek...
- I zajebiście przystojny! - dodała przed kolejnym wybuchem płaczu.
Przygryzłam wargę.
- Sam proszę... Słyszałam od siostry, że wpadłaś w oko jednemu z jej kolegów.
Lekko się ożywiła.
- Tym przystojniakom z niezłymi klatami.
- Dokładnie - uśmiechnęłam się lekko - Może uda ci się coś...
Moją wypowiedz przerwał jej kolejny wybuch.
- Ale ja chcę Joego, Joego, Joego!!
Zrobiło mi się jej naprawdę żal. Może dla mojej siostry i Joego była trochę zabawna... Dla mnie czasem też. Ale w końcu ostatnio trochę się zżyłyśmy i było mi przykro, że jest tak nieszczęśliwa...
  Po południu do siostry przyszli jej koledzy. Joego jak zwykle nie było i zauważyłam, że gdy tylko wchodziła do kuchni po coś do picia trochę rzedła jej mina. Westchnęłam. Niezbadane są myśli Elise Grace Evest.
  Sam już trochę się uspokoiła. Dyskutowała w salonie z tym Paulem. Nie minęła chwila, a w wybuchach śmiechu wyszli na "mały spacerek".
   Właśnie obrabiałam truskawki, gdy poczułam czyjąś obecność w kuchni. Zerknęłam przez ramię i zdębiałam. Nade mną pochylał się jeden z kolegów Elise. Widząc moją minę zaśmiał się.
- Wybacz, nie chciałem ci przeszkadzać.
Machnęłam ręką w której trzymałam ścierkę, co w rezultacie wyszło tak, że pacnęłam go w twarz.
- Przepraszam! - bąknęłam zalewając się rumieńcem jak pomidor.
Znów się roześmiał.
- Nic nie szkodzi, Cassandro.
I nawet znał moje imię. No proszę.
Wróciłam do obierania truskawek, nadal przygryzając wargę. Nie miałam żadnego doświadczenia w relacjach damsko - męskich, dlatego też nie wiedziałam, czy gapi się na mnie i na to co robię, bo uważa mnie za zabawną, jestem siostrą jego przyjaciółki czy z jakiegoś innego powodu?
- Tak cię ciekawi to co robię? - mruknęłam.
- Owszem, bardzo ciekawe.
Przewróciłam oczami i zmiksowałam truskawki w blenderze. Parę minut później rozlałam koktajl do szklanek i zaniosłam do salonu. Elise jak zawsze w centrum zainteresowania naśmiewała się z żartów jednego z nich. Nie uszło mojej uwadze, że jakiś chłopak obejmuje ją w pasie i podejrzanie schodzi ręką coraz niżej. Uniosłam brwi, nic nie mówiąc. Nie będę się mieszać w  sprawy uczuciowe Elise, jeśli ona nie będzie tego chciała, ale jeśli ten typek jeszcze trochę zjedzie tą ręką...
  Na szczęście wydał się porządny i może nie z namysłem zniżał tą rękę. Szybko ją podniósł na ramię El. Uspokojona duchowo usiadłam sztywno na sofie. I wtedy poczułam okropne zimno na ramionach. Zadrżałam mimo woli. Nikt z tu obecnych tego nie zauważył. Oni być może dlatego, że z natury byli bardzo ciepli... A Elise była zbyt zajęta towarzystwem. Jednak ja usłyszałam furkot skrzydeł... Podeszłam szybko do okna i zdębiałam. Przetarłam oczy. Nie, to niemożliwe... Zawało mi się, że między drzewami widziałam ogromnego, czarnego psa i mężczyznę ze skrzydłami... Przyjrzałam się bliżej... Hm... No cóż najwyraźniej się pomyliłam.
  Wróciłam na sofę. Przysiadł się koło mnie ten facet z kuchni.
- Cassie, co z tobą? - zapytała Elise.
- Nic, nic - pokręciłam głową.
Dalsze chwile upłynęły całkiem przyjemnie, jednak nie mogłam pozbyć się tego niepokoju w sercu....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz