piątek, 4 lipca 2014

Od Elise

  Poszłam do swojego pokoju. Pewnie teraz powinnam przemyśleć, co o nim myślę... Ale ja nie mam zdania na temat kogoś, kogo mogę znać przez krótką wymianę zdań. Jest dziwny, to fakt. Ale tylko to mogę o nim powiedzieć. No bo co? Jakiś chłopak przyłazi tutaj do domu i myśli, że pozjadał wszystkie rozumy... Pff. Dokończyłam czytać książkę i zeszłam na dół. Ojciec gdzieś pojechał, a mama pewnie w robocie. Cassie poszła spać. Rozejrzałam się po salonie, jednak było pusto. Za mną jechał tlen, a rurki zaczęły mi przeszkadzać. Poszłam na zewnątrz, usiadłam na trawie i wpatrywałam się w ciemne niebo. Miliardy gwiazd świeciły wraz z księżycem, który oświetlał choć trochę przestrzeni w świecie. Mógłby choć raz zgasnąć, zaszyć się gdzieś za jedną chmurą...
 Usłyszałam kroki, jednak nie podniosłam się. Przewróciłam oczami, gdy koło mnie usiadł Joe.
-Masz problemy ze snem?-Spytał.
-Nie wszyscy muszą spać.
-Jesteś na prawdę dziwna.
-A co we mnie takiego dziwnego?
-Wiele osób chorych na raka wiedzą, że odchodzą. Rozpaczają, a ty zachowujesz się normalnie.
-Czyli według ciebie, lepiej rozpaczać niż żyć choć trochę normalnie?
-Nie wiem. Boisz się śmierci?
-Pff.-Wzruszyłam ramionami.-Nie ma czego. To spotyka wszystkich, nie wiem czemu inni trzęsą portkami.
Uśmiechnął się lekko ale zaraz spoważniał.
-Widzę, że chcesz odejść.
-Nie. Najlepiej zostałabym tutaj jeszcze chwilę przed śmiercią. Ale taka jest kolej rzeczy. Nic na to nie poradzę.
-Słyszałem, że masz możliwość wyjścia z tej choroby przez zaklęcie... Czemu nie skorzystasz?
-Co cię to obchodzi?-Burknęłam.
-Pytam z ciekawości.
-Mówię to wszystkim na okrągło, nikt tego nie rozumie.
-A co mówisz?
-Choroba może wrócić. Wtedy znów będzie to samo. Wydawanie kasy na niepotrzebne leczenie. Nie widzę powodu, by mnie leczyć. Rak to nieuleczalna choroba. Tylko nieliczni ratują swój tyłek od śmierci.
-A nie chcesz ryzykować?
-Moje lekarstwo kosztowało na prawdę sporo pieniędzy. Nie mam tyle szczęścia co inni. Wiem, że nie wyjdę z tego cała i zdrowa. Znów będę umierać.
Po chwili milczenia spytał.
-Zauważyłem, że lubisz książki o śmierci.
-Jeśli obracam się w tym temacie...
-Co takiego fantastycznego widzisz w ''tym temacie''?
-Nie wiem. Nic. To tylko śmierć, zabiera kogoś i odchodzi. Nic wielkiego.
-Niczego się nie boisz?
-Nie odczuwam strachu.-Wzruszyłam ramionami.-Każdy się czegoś boi. Może nie każdy, ale duża ilość osób. Ale ja niedługo wykorkuję, więc nie czuję strachu.
-Ale funkcjonujesz normalnie. Nie mogę cię zrozumieć.
-Nikt nie może. Skorzystałabym z tej szansy ''uzdrowienie poprzez zaklęcie'', ale wiem że to bez sensu. Tego też wiele osób nie może pojąć.-Mówię obojętnie.
Wyjęłam z nosa rurki i spojrzałam na Joego, a potem w niebo.
-To możesz wyjmować te rurki czy nie?
-Zadajesz dużo pytań... -Szepnęłam.-Nie mogę, według lekarzy. Ale na kilka minut mogę.
-Czemu nosisz te rurki jeśli jesteś chora tylko na raka.
-Brak tlenu w płucach.Jestem zmuszona nosić je cały czas.
Wstałam i spojrzałam na niego.
-Nie udawaj, że ciebie to obchodzi. Wiadomo jak jest. Jesteś tu, bo masz powód. Nie wiem jaki, nawet mnie to... nie obchodzi. Ale nie udawaj, że zaczęła cię interesować sprawa choroby raka i rurek z tlenem.
Poszłam do pokoju. Teraz to ja go nie rozumiem. Po co te pytania, co go to obchodzi? Dam sobie spokój. Usiadłam na łóżku po turecku i wzięłam ze stolika swojego laptopa. Założyłam słuchawki na uszy i włączyłam jakąś piosenkę.Kiedy odejdzie moja mama i ojciec, od razu po pogrzebie pójdę do samochodu. Tak, mam już prawo jazdy. Z racji tego, że mam 16 lat... Mój wujek zafundował mi samochód i kasę. Cassie namówiła mnie bym poszła, więc tak zrobiłam. Nigdy nie płaczę, na pogrzebie też nie będę. Nie płakałam od 10 roku życia. Tak trzymaj...-Pomyślałam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz