wtorek, 1 lipca 2014

Od Jeremiego

 Siedziałem w pokoju nad robotą papierkową. Wydawać by się mogło, że ja miałem tylko ćwiczyć i trenować aniołów do walki, bądź wyruszać na wyprawy - ale nie. Trzeba było odpisywać innym przywódcom głównych kwater na terenie całego kraju, jak nie kontynentu, rozliczać się z dowódcami pode mną nadzorującymi treningi i dawać drobne, symboliczne wynagrodzenie samym żołnierzom. Prawie każdy z nich, miał jakąś inną robotę, jednak nie zwalniało mnie to z obowiązku płacenia. Również moim obowiązkiem było prowadzenie różnych kartotek, rozliczeń... Masakra. Oczywiście, że wolałbym siedzieć teraz w domu z dziewczynami, albo być na wyprawie - jednak tej części mojej pracy krasnoludki nie odwalą.
  Po po południu rozmawiałem w ciemnym korytarzu z Benem, na temat taktyki ćwiczeń pierwszoetapowych, gdy zza za krętu wyszedł Dawilsh - kuzyn Bena - w towarzystwie pięknej, wysokiej blondynki. Miała na sobie krótką, czerwoną sukienkę i wysokie szpilki. Szybko odwróciłem wzrok. Obrączka na palcu, jakby zapiekła mnie wymownie...
 I w tej właśnie chwili, w owej blondynce rozpoznałem własną żonę. Zaskoczony oparłem się o ścianę, pozwalając cieniowi i Benowi zakryć siebie.
- Widzisz tą bliznę? To po walce z inferiusem... Cudem wyszedłem z życiem - przechwalał się Dawilsh, śliniąc się jawnie na widok Jen. Nie miałem do niego pretensji, zdawałem sobie sprawę, że moja żona przyciąga facetów jak magnez... tylko zastanawiałem się, czy nie jest świadom, z tym blisko powiązana była ta urocza, młoda dama...
- A to tu... Ślad po kłach wilkołaka... Mówię ci moja droga, prawie oderwał mi rękę!
- Ach tak? - bąknęła mało zaciekawiona Jen - Widziałeś Jera, e.... Da...
- Dawilsh, Dawilsh... Jera? - spytał zdziwiony.
- Ehm... Mojego męża... To znaczy twojego szefa.
Brwi Dawilsha uniosły się gwałtownie. Zaczerwienił się jak burak w chwili gdy rozbawiony wyszedłem z cienia w towarzystwie Bena.
- Cześć kochanie - szepnąłem, gdy podeszła do mnie i zarzucając mi ręce na szyję, pocałowała mnie w policzek.
Dawilsh wbijał wzrok w buty, a Ben próbował nie parsknąć śmiechem.
- Jen, poczekaj w moim biurze - mruknąłem.
Oddaliła się pospiesznie, po drodze witając się z Zackiem.
- Dawilsh, widzę, że spodobała ci się moja żona, jednak myślę, że twój dział pielęgnowania broni, raczej nie zmienił się w tak krótkim czasie w oprowadzanie gości po naszej kwaterze.
Ben nie dał już rady i parsknął śmiechem. Szybko zamilkł. Dawilsh skinął posłusznie głową, bąknął coś pod nosem i oddalił się, a Ben mrugając wcześniej do mnie odszedł ku salom dla ćwiczeń. Poszedłem rozbawiony do pokoju.
  Johna leżała na sofie z którąś z moich książek przed oczami. Sukienka gwałtownie jej podjechała pod brzuch, ramiączko się zesunęło, ale niezbyt o to dbała. Usiadłem przy biurku, wpisując do pierwszoetapowego  Franka Botta, który przybył do nas wczoraj. Pierwszoetapowi zaczynali od 14 roku życia. Zależy jakie robili postępy, ale raczej co rok przeskakiwali na następny poziom. Drugoetapowcy, trzecioetapowcy, czwartoetapowcy, piątoetapowcy i szóstoetapowcy - gdzie jako w pełni wykwalifikowani dziewiętnastolatkowie mogli  podjąć jakąś pracę w kwaterze. Owe profesje były naprawdę różne - od lekarza, przez "księgowego", aż po żołnierza.  
 Zamyślony, powróciłem do pracy, jednak nie mogłem się skupić. Wreszcie sfrustrowany opadłem na fotel.
- Zaraz cię wyrzucę przez okno, za celowe rozpraszanie uwagi przywódcy Gladium Angeli.
Nasza nazwa została zmieniona zaraz po pamiętnej bitwie między wampirami a aniołami. Po prostu tak dla niepoznaki i bezpieczeństwa. Oczywiście, teraz każdy wiedział, że się tak nazywamy, jednak kiedyś było to niezwykle pomocne.
Johna parsknęła śmiechem. Nie wiem ja to zrobiła, ale po chwili stała już za mną.
 Nachyliła się nade mną.
- Bliźniaczki świetnie się bawią z Kate... Ja po wykładach... No i postanowiłam sprawdzić, czy mój ukochany małżonek żyje. Rano dość szybko wybiegłeś z domu, po za tym dziwnie się zachowywałeś.
Znieruchomiałem. Fakt, poszedłem szybko do pracy, ponieważ Paul miał mały problem z grupą rozwścieczonych wilkołaków... Ale też głównie dlatego, ponieważ nie chciałem dalej krzywdzić Jen. Moja temperatura ciała, na szczęście spadła, jednak nadal działo się ze mną coś niepokojącego. Dziś miałem te cholerne urodziny, nikt nie omieszkał się życzyć mi w pracy wszystkiego najlepszego. Dostałem nawet parę upominków od Olivii, Zacka,  Bena, Paula, Veronicy i paru innych... W skrytości ducha, miałem nadzieję, że Johanna zapomniała. Niezbyt przepadałem za swoimi urodzinami, przypominały tylko, że szybko się starzeję.
  Johna rozsiadła się na moich kolanach, oplatając mnie nogami w pasie i pocałowała mnie namiętnie. Wsunęła mi dłonie pod koszulę i zaczęła odpinać guziki.
- Jen! - zaprotestowałem cicho - Wiesz, że nie mogę - wymamrotałem.
- Jesteś szefem - odparła beztrosko - Możesz wszystko!
- A tą sukienkę ubrałaś, żeby się szybciej rozebrać? - zapytałem zgryźliwie - Wiem, że nie lubisz w nich chodzić.
- Trafiłeś w dziesiątkę - wyszeptała ze śmiechem.
Westchnąłem i przewróciłem oczami, nie przestając jej całować. I wtedy znów to się stało. Moje palce zaczęły się jarzyć dziwnym blaskiem.
- Jen, proszę cię... muszę ci coś powiedzieć - szepnąłem, bo nagle coś drgnęło mi w piersi i zrozumiałem, że on jest już blisko.
Johna oderwała się ode mnie i spojrzała na mnie ciekawie.
- O co chodzi?
- Bo widzisz... Wiesz, że Chris i Lacey... mają... mieli dziecko..
- Uhm... Mieli? - zapytała cicho.
Westchnąłem.
- Oboje odeszli na służbę w niebie - mruknąłem - Ich syn...
- Ma trafić do nas - zakończyła - No... Uznajmy, że to przemyślę i się zgodzę... Ale czemu to niby takie straszne?
I zapędziła mnie w kozi róg. No co ja miałem jej powiedzieć?! Że to nie jest normalne dziecko? Że jeśli będzie chciał, to pozałatwia nas wszystkich w ciągu paru minut? Że będzie pobierał nauki u naprawdę groźnego i nieobliczalnego sędzi naszego życia? To nawet mi nie mieściło się w głowie...
Zrezygnowany pokręciłem głową.
- Nie wiem... Jakoś tak...
- Nie przejmuj się tym - powiedziała - Damy radę. Myślę, że oni też nie zostawiliby nas w potrzebie - uśmiechnęła się do mnie promiennie.
I za to ją kochałem. Za ten czysty optymizm. Pocałowałem ją dwa razy mocniej, ręce chowając za siebie. Miałem wrażenie, że razem naprawdę dużo zniesiemy...












































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz