piątek, 4 lipca 2014

Od Jeremiego

  Nie bardzo wstrząsnęła mną śmierć siostry. Czułem, że wkrótce i tak się tam spotkamy. W sumie czego się dziwić... Ten cały Tom dostał to, na co zasłużył, a Ivy nieźle narozrabiała w kwaterze, Zack o wszystkim mi powiedział. Parę aniołów ucierpiało... No i na końcu ją zabili... Nie próbowałem udawać głębokiego żalu. Siostra już dawno się mnie wyrzekła i miała mnie w dupie.
  Do gabinetu nagle wszedł... Joe. Podniosłem wzrok i powiedziałem umęczonym głosem.
- Mówiłem ci, żebyś pukał.
Zignorował moją wypowiedź i usiadł na kanapie.
- Nudzę się - powiedział szczerze - Twoich córek nie ma, żony też...
Posłałem mu mordercze spojrzenie.
- Trzymaj się od nich z dala.
W ułamku sekundy pojawił się przede mną, opierając się na biurku.
- Nie będziesz mi rozkazywał - wysyczał, a ja poczułem potworne zimno i mrok ulatniający się z niego.
Nic nie powiedziałem. Odchyliłem się na krześle.
- Nawiasem mówiąc... Jedna z nich bardzo mi się spodobała - uśmiechnął się złośliwe przechadzając po pokoju - Elise, tak? Wkrótce podzieli twój los.
Wściekły wstałem i strząsnąłem papiery leżące na moim biurku.
- Co mam zrobić...?! No co? Zrobię wszystko, byleby nie umarła!
- Za późno - odrzekł wzruszając ramionami - Przykro mi Jeremy... Śmierć to nieunikniony los każdego - teraz powiedział szczerze, a w jego głosie może nawet dostrzegłem... smutek?
Jednak to wrażenie szybko się ulotniło, gdy uśmiechnął się złośliwie i opadł na sofę.
- Dziwni jesteście, wy, śmiertelnicy - mruknął - Emocje miotają wami tak, jak morze statkiem podczas sztormu.
Przyglądnąłem mu się ponuro.
- Ty za to chyba nie odczuwasz nic.
Roześmiał się szczerze.
- Odczuwam stary Jerry, odczuwam. Nie ma nic lepszego, od przeprawiania umarłych i prowadzenia ich pod sąd.
- A więc Bóg istnieje... - powiedziałem cicho.
Mrugnął do mnie.
- Oczywiście, że istnieje, ale nie tak jak sobie wyobrażacie... wszyscy... Jest dużo bardziej surowszy i bezwzględny. To jego syn, zmiękcza jego serce.
Zaskoczony spojrzałem na niego.
- Ale... Czemu się nie ujawnia? Czemu nie da wszystkim znać... nie powie otwarcie że istnieje.
Joe wzruszył ramionami.
- Każdy lubi się bawić - szepnął - Ja tego też doświadczyłem.
Gdy próbowałem podjąć jeszcze temat, dał mi wyraźnie znak, że nie ma ochoty o tym rozmawiać. Zapytałem go więc o coś innego.
- Ehm.. Joe... Jak to możliwe... Że jesteś tu... Co się dzieje z tymi... wszystkimi ludźmi?
- Jest ktoś nade mną - odparł spokojnie - Można by było powiedzieć, że odwala resztę roboty za mnie... Jednak  to jest tak... jak... hm... przy goleniu. Golisz się, jednak jesteś zajęty innymi problemami... Myślisz o czymś innym... Rozważasz... Tak samo jest ze mną.
Zrozumiałem to o czym mówił dość szybko. Naprawdę zrozumiałem, że przede mną siedzi młodzieniec, który naprawdę jest żywą śmiercią...
  Westchnąłem opadając na oparcie. Pewnie już niedługo mnie ze sobą zabierze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz