piątek, 4 lipca 2014

Od Willa

 Podprowadziłem żonę Evesta pod bramę. Tam zaczęła się zmieniać.Jej ciało przestało się pokrywać z jej duszą. Po parunastu minutach przede mną nie stała materialna Johanna Evest, ale jej wyblakła dusza. Uśmiechnęła się lekko do mnie. Była odważna. Wcale się nie bała. Razem z innymi duszami podążyła krętą i skalistą ścieżką, którą mi niestety nigdy nie było dane pójść.
  Szybko wróciłem. Ciało Johanny spoczywało na łóżku. Jeremy patrzył się na nią bez słowa, podobnie jak Elise, a Cassandra i pewna nieznana mi kobieta naprawdę płakały. Schowałem za siebie prawą dłoń z której emanowała czarna poświata. Można powiedzieć, że się posiliłem. Posiliłem się jej śmiercią.
 Przybrałem na twarz żałobny wyraz. Może nie był ze mnie jakiś super wrażliwy i czuły chłoptaś, jednak potrafiłem rozróżnić powagę sytuacji.
  Trwało to parę godzin. Nie wiem nawet jak to się stało, ale pozwoliłem przytulić się Elise, a nawet sam ją objąłem. Po chwili odskoczyła ode mnie. Otarła zaczerwienione oczy, poprawiła rurki i powiedziała.
- Zapomnij, że to zrobiłam. Miałam... chwilę słabości. Nic więcej... Nic więcej - powtórzyła i poszła do pokoju.
 Milczący wybrałem się na małą przechadzkę po mieście. Czując bardzo dużo znanego mi, słodkiego zapachu, trafiłem do burdelu. Niewidzialny opierając się o ścianę, obserwowałem jak trzech kolesi gwałci dziewczynę, a ona poobdzierana i sponiewierana robiła laskę jednemu z nich. Odwróciłem się, czując, że zaraz umrze. Nie mogłem jej pomóc. To był główny warunek tego, że znalazłem się między ludźmi.
 W jakimś pokoju zobaczyłem kolejne dziwne zjawisko. Tym razem to dziewczyny poniewierały faceta... Z niedowierzaniem spoglądałem, jak przykutego do sufitu za łańcuchy, biły go i wykorzystywały do swoich najokropniejszych erotycznych zachcianek.
 Minutę potem siedziałem już samotnie na ławce w parku. Miałem tą zdolność "teleportacji" jak mawiają ludzie. Mogłem się poruszać bardzo szybko. A jednak teraz coś się ze mną stało. Niedaleko widziałem, jak wampiry rozrywają na strzępy niewinną dziewczynę. Potem jak mężczyzna wyrywa torebkę starszej pani, a ona podczas szarpaniny upada na krawężnik... skronią. Wybuchło we mnie znajome uczucie, oczy zaczęły m się jarzyć jak zawsze, a po policzku pociekła mi jedna, jedyna łza...




https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjLbVabD4bL9uRtOk_KyCj-Y5bETh6W1NsYRcEmEtKTiVgnBKXUNZYnDDvwCRJi7jpH6V-VcyR9Ipfybqh6SZBTPArbAblRLIzGlPeovW7OQHpuhCj-oKYfhKJGXjmdf1qsMmvbk5Rdyfs/s1600/ifgxd.gif

Czemu ludzie sprawiali sobie nawzajem tyle krzywdy? Teraz naprawdę zrozumiałem słowa mojego Mistrza. Nie będzie żadnej eksplozji... meteorytu... wybuchu gdy nadejdzie koniec świata. Ludzie takimi drobnymi, z pozoru nic nie znaczącymi zbrodniami wybiją wszystko... i wszystkich wokół siebie.
  Po chwili jednak zbeształem samego siebie. Odkąd to wysłannik śmierci rozkleja się z byle błahostki? Podźwignąłem się i ruszyłem do domu Jeremiego.
  Wewnątrz panowała taka sama atmosfera, jak wtedy kiedy wyszedłem. Elise widocznie nie mogła spać, ale unikała mnie, a szczególnie mojego wzroku. Uśmiechnąłem się lekko, przybierając na nowo codzienną maskę, którą tak kochałem!
- Nie rozklejasz się staruszku? - zapytałem po chwili, wchodząc do gabinetu Jerry'ego.
Patrzył się niewidzącym wzrokiem we własne ręce i powiedział bezbarwnie.
- Zobaczę się z nią za tydzień.
Roześmiałem się głośno.
- Ot co to to nie! Nie zamierzam kończyć jeszcze swoich wakacji.
Jeremy popatrzył na mnie przerażony po czym szybko wstał.
- Powiedziałeś... Powiedziałeś, że mnie zabierzesz!
- Ale nie powiedziałem kiedy - mrugnąłem do niego.
Wściekły zacisnął zęby.
- W takim razie sam się zabiję.
- Spróbuj -  powiedziałem beztrosko i opadłem na sofę - Sam sobie wydrzesz skrzydła?
- Poproszę... Poproszę kogoś... - odparł niepewnie.
- I kto się zgodzi? Śmieszny jesteś! Czy tego chcesz, czy nie chcesz jesteś zdany na mnie. Mogę cię zabrać za dwa tygodnie... za miesiąc... za dwa... Na razie mi się tu podoba - zakończyłem z uśmieszkiem.
- Zrobię wszystko, żeby przestało - powiedział cicho.
Bez słowa wyszedłem. Teraz cały emanowałem mrokiem. Byłem też bardzo lodowaty - już się do tego przyzwyczaiłem, choć na pewno nie chciałem, aby kojarzono mnie z pijawkami.
 Usiadłem nieruchomo w jadalni wpatrując się w trunek za kredensem.
- Szczęśliwych dalszych dni - mruknąłem do siebie - Joe Black...
































































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz