sobota, 5 lipca 2014

Od Willa

 Gdy Elise wyszła, zajadając masło orzechowe zacząłem czytać tą książkę. Parsknąłem śmiechem czytając przemyślenia bohaterki. Nie, z całą pewnością śmierć nie reprezentowała starucha w czarnej, złachmanionej szacie... tak zastanowiłbym się nad przystojnym, młodym młodzieńcem.
- Dobrze się bawisz? - usłyszałem obok siebie przenikliwy szept.
- No właśnie Will. Brakuje nam ciebie.
Powoli uniosłem głowę i prawie ryknąłem ze szczęścia. Nie lubiłem okazywać uczuć, ale ta dwójka była niezastąpiona.
- Lee! Cho! - powiedziałem zaskoczony.
Z Lee i Cho znałem się od wieków. Pełnili taką samą funkcję jak ja. Ogólnie wszystkich... postaci "takich jak ja" na świecie było 6. Eurazję reprezentowała Cho, Australię Lee no i ja Amerykę Północą. Niezbyt znaliśmy się z tymi, którzy reprezentowali resztę kontynentów, jednak każdy z nas pobierał lekcję u trzech Głównych Mistrzów. Mój Mistrz zajmował całą Amerykę Południową i Północną, drugi Mistrz Eurazję i Afrykę, a trzeci Antarktydę i Australię. Jak już mówiłem każdy z nich co 50 lat wybierał sobie jednego ucznia (pozostali byli tacy jak my, ponieważ po 25 roku życia przestawaliśmy rosnąć, aż do 300 lat).
  Ogromnie się uradowałem, że ich widzę, jednak nie mogliśmy rozmawiać w kuchni. Dotknąłem ich obu i prze teleportowałem nas do lasu.
- Czy to było konieczne? - zapytała Cho, wstając z ziemi i omiatając się z leśnej ściółki.
- Przymknij się siostro - mruknął Lee - właśnie zobaczyłem atrakcyjną śmiertelniczkę.
Parsknąłem śmiechem, gdy wychylił się zza drzewa i najwyraźniej obserwował Elise. Pociągnąłem go gwałtownie za ręke.
- Przestań, bo cię jeszcze zobaczy.
- Chętnie bym się jej przedstawił - mruknął Lee, ale posłusznie ruszył za mną w głąb lasu.
Po parunastu minutach dopiero stwierdziłem, że to bezpieczne miejsce żeby pogadać. Cho usiadła na omszałym głazie, a jej czarne, długie włosy zafalowały na wietrze. Lee wkrótce przysiadł się do niej. Całkowicie się od siebie różnili. Cho czarnowłosa piękność z japońską urodą i Lee jasnowłosy i niebieskooki surfer z Australii. 
- Co wy tu robicie? - zapytałem opierają się o drzewo.
Lee zignorował mnie i podszedł do mnie zabierając mi słoik masła orzechowego. Po chwili zaczął go bezczelnie wyjadać.
- Ej! - zaprotestowałem, jednak wbrew sobie zaśmiałem się. Trochę mi ich brakowało, bo odkąd rozeszliśmy się parę lat temu w różne strony świata, to prawie w ogóle się nie widywaliśmy... no i ta "brudna" robota też na to pozwalała.
- Myślisz, że tylko ty możesz dostać urlopik? - zapytała Cho, odgarniając włosy - Przyszliśmy cię odwiedzić, zobaczyć jak ci się tu powodzi... Wkrótce zabierasz tego anioła, prawda?
Pokiwałem ponuro głową. Cho westchnęła i przysiadła się do mnie.
- Ej, Will... Przestań. Wiem, że ci się tu podoba... Nam też... - zerknęła na Lee, który właśnie próbował jakimś specyficznym, wymarłym językiem (bodajże łaciną) przywołać wiewiórkę, która patrzyła się na niego jak na wariata - Ale musisz wracać - ciągnęła dalej - Shinigami rozmawiał z Tanatosem... o tobie Will. Masz jeszcze miesiąc. A potem po prostu musisz wracać do swoich obowiązków.
Westchnąłem cicho.
- To dlatego tu jesteście? Żeby mnie o tym powiadomić? - Cho skinęła głową, ale po chwili dodała pospiesznie - No i... stęskniliśmy się.
- Szczególnie ty - krzyknął Lee z gałęzi. Na jasnych policzkach Cho, wykwitły rumieńce. Wstała i otrzepała swoją groteskową sukienkę.
- No cóż musimy wracać... I uważaj Will. Nie wplątuj się w żaden romans, albo większą przyjaźń. Wiesz co się wtedy stanie, gdy będziesz musiał wracać.
- Nie zamierzam Cho w nic się wplątywać - zapewniłem ją po czym wstałem - No lećcie. Muszę jeszcze dziś odwiedzić cmentarz, by odnowić siły.
Cho i Lee pożegnali się ze mną wylewnie, a potem znikli. Westchnąłem cicho i ruszyłem w zamyśleniu na cmentarz. Po paru minutach już tam byłem. Stanąłem na środku i nabierałem siły. Oczy rozjarzyły mi się na zielono tak jak zawsze. Nagle zauważyłem jakąś postać siedzącą przy najwyraźniej świeżym grobie. Natychmiast przestałem pobierać energię. Wpasowując się w cienie światła i starając się być nie zauważalnym podszedłem do niej. Z frustracją rozpoznałem w niej Elise. Czemu ja zawsze musiałem na nią wpadać? Jednak wbrew sobie, poczułem się dziwnie lepiej. Uśmiechnąłem się lekko i stanąłem za nią.
- Nie ładnie jest przebywać na cmentarzu o tak późnej porze - wymruczałem jej do ucha.
Wzdrygnęła się i odwróciła miażdżąc mnie wzrokiem.
- Nigdzie nie mogę pobyć sama, bo zaraz się przyplątasz!
Zaśmiałem się cicho.
Wstała zła.
- Czy ty nigdy nie umiesz zachować powagi?
Nie wiem co się ze mną stało, może to poprzez miejsce w którym się znajdowałem, ale faktycznie spoważniałem. Czułem, jak z oczu zaczyna mi emanować światło. Szlag! Akurat teraz! Zamknąłem je pospiesznie, czując oddech Elise.
- A co ty tu w ogóle robisz? - zapytała cicho.
- O to samo mógłbym zapytać ciebie - odparłem zaciskając dłonie. Nienawidziłem stać tak z zamkniętymi oczami, ale nie mogłem ich otworzyć!
- Przyszłam... Odwiedzić matkę jeśli już musisz wiedzieć.
- Tak po ciemku? Nie wolisz w dzień?
- W dzień jej dużo ludzi - odparła wymijająco - Nie mogę się skupić jak rozwrzeszczane bachory latają po cmentarzu..
Zaśmiałem się cicho, ale szczerze.
- A ja lubię takie miejsca.
- Idealnie do ciebie pasują - odparła może z lekką ironią Elise - Mógłbyś się na mnie popatrzyć, czy cały czas będziesz miał te gały zamknięte?
Parsknąłem cicho śmiechem.
- Podobają mi się twoje oczy?
- Skądże by!  - zaparła się - Po prostu oczekuję od ciebie szacunku.
- Ja mam do ciebie szacunek - zaprotestowałem cicho i otwarłem je. Zrozumiałem, że znów były normalne, bo Elise nie wydała żadnej dziwnej reakcji.
- Ja wracam - powiedziała i ruszyła przed siebie. Po paru krokach odwróciła się - A ty? Chcesz tu zostać?
Powoli pokręciłem głową i dogoniłem ją. Szliśmy w milczeniu. Elise wyraźnie pałała do mnie niechęcią, bądź raczej zwykłą obojętnością. Westchnąłem cicho i popatrzyłem w mrok. A więc jeszcze tylko miesiąc wakacji...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz