niedziela, 6 lipca 2014

Od Willa

 Oparłem brodę na rękach obserwując Elise. Widocznie miała problem z wybraniem jakiegoś specjału dla siebie.
- Jeśli nie wiesz co zjeść - zacząłem, po czym uniosłem słoik "papki" - Zjedz masło orzechowe!
Elise parsknęła i wyciągnęła z lodówki kabanosy. Skrzywiłem się patrząc na to.
- Wygląda jak... - nie dokończyłem porównania uśmiechając się figlarnie - Ups w pokoju są dzieci.
Przewróciła oczami.
- Nie jestem dzieckiem. A ty wcale ode mnie dużo starszy nie jesteś.
- W przeciwieństwie do ciebie jestem pe - łno - le - tni.
- Oj tam oj tam - mruknęła.
Parę minut później przysiadła się Cassandra świdrując mnie spojrzeniem. Przypomniałem sobie coś nagle, uśmiechnąłem się złośliwie i powiedziałem.
- Szkoda, że twoja przyjaciółka już wyszła - spojrzałem na nią - Wyjątkowo mi schlebiła.
Cas zachichotała.
- Wiedziałam, że słyszałeś.
- Co słyszał? - wymamrotała senna Elise żując tą wysuszoną parówkę.
Cassie przysunęła się bliżej niej i wyszeptała głośno teatralnym szeptem.
- Wiesz - zaczęła - Joe lekko ją "zainteresował", jeśli rozumiesz co przez to chce powiedzieć.
Elise znów parsknęła śmiechem.
- Naprawdę? - mruknęła - A to ci heca!
Przyjrzałem jej się sceptycznie.
- Czy ktoś czasem nie dodał czegoś do tych kabanosów?
Lecz po chwili Elise już zasnęła. Cassandra westchnęła.
- Nie ma sensu jej budzić. Zaniesiesz ją do pokoju?
- Ja? - wpatrywałem się w nią - Czemu ja?
- Oh wybacz, ale sama jej nie uniosę, choćby nie wiem jak była lekka.
Wzruszyłem tylko ramionami i wstałem. Pochłonąłem jeszcze łyżeczkę masła i z łatwością uniosłem Elise na ręce. Wiedząc jaka byłaby jej reakcja i komentarz na to, że ja ją niosę oddaliłem ją na rękach, choć i tak oparła mi się o pierś. Nie zareagowałem na to, tylko zacisnąłem zęby, słysząc przy sobie głośne furkotanie jej serca. Naszła mnie szatańska myśl, żeby pochylić się nad nią i zrobić coś w rodzaju, gdy pijawka wysysa krew ludziom. Mnie nie interesowała krew... Tylko wspomnienia. Te nieszczęśliwe były dla mnie wyjątkową pożywką i dawały mi porządnego kopa. Zdawałem sobie sprawę, że potem potencjalna "ofiara" będzie żyła w dziwnym otumanieniu, po tym jak przez parę chwil będzie odczuwać niewyobrażalną  przyjemność. Nie byłem jakimś specjalistą, ale wiedziałem, że podczas tej czynności zostaje wywołany hormon towarzyszący także przy seksie.
  Spojrzałem na nią jeszcze raz i wzdrygnąłem się. Nie no,  co w ogóle przyszło mi do głowy? Zdawałem sobie sprawę, że przez większość czasu, a zatem prawie zawsze, byłem przysłowiową męską, szowinistyczną świnią - łagodnie mówiąc egoistą. Ale kurcza, nie ona...!
 Odłożyłem ją na łóżko nadal walcząc z silną pokusą. Boże, ja chyba byłem jakiś kopnięty.  Szybko zostawiłem ją z siostrą, która ściągnęła jej buty i okryła pierzyną i wyszedłem z pomieszczenia. Oparłem się o ścianę i postanowiłem złożyć wizytę Jerry'emu.
  Wyglądał naprawdę marnie. Cały blady i mizerny. Pisał coś w tym swoim dzienniku. Rozłożyłem się na sofie, bawiąc się jakąś piłką, która na niej leżała.
- Kiedy mnie wreszcie zabierzesz? - zapytał. W jego głosie było zmęczenie i smutek - Ja już nie nadaje na normalnych falach. Moje ciało z każdym dniem się rozsypuję. Dawno powinienem umrzeć.
- O tym kiedy umrzesz zdecyduje ja - porzuciłem łagodną maskę i spojrzałem na niego morderczo - Na razie nieźle się bawię.
- Zauważyłem - wysyczał i wstał. Stanął przed biurkiem i powiedział.
- Obiecałeś - wytknął - Obiecałeś, że nie tkniesz nikogo z mojej rodziny... Johna musiała umrzeć... Ale jakim prawem... zadajesz się z moimi córkami, a szczególnie z Elise?
Zdenerwowany szybko wstałem. Musiałem szybko zapanować nad ulatniającym się ze mnie czarnym, złowrogim pyłem. Zacisnąłem zęby.
- O tym z kim będę się zadawać, nie ty decydujesz - powiedziałem cicho, acz stanowczo.
- To moja córka! To nie jest normalne, co ty robisz!
- Nie pytam cię o zdanie - odpowiedziałem sztywno, cedząc słowa, a z oczu zaczęło mi emanować zielone światło.
- A POWINIENEŚ! - wrzasnął oddzielając sylaby. Dysząc ciężko odwrócił się, rzucił jakimś bibelotem na biurku i usiadł z powrotem na krześle wyczerpany.
Szybkim krokiem podszedłem do niego i pochyliłem się.
- Nie wiem co ty sobie myślisz Jeremy - wyszeptałem powoli - Ale żadna z twoich córek, a szczególnie Elise nie jest dla mnie kimś, za kogo ją uważasz - przerwałem dając mu czas na przemyślenie moich słów - Wiesz jak to jest przez całe życie przeprowadzać ludzi na drugą stronę? Wiesz jak to jest się potem wyrwać z tej monotonii i trochę się tu rozerwać?! Nawet nuda jak najlepszą i najsłodszą odmianą tego, co muszę robić tam - zakończyłem i cofnąłem się - Zabiorę cię w odpowiednim czasie, przyrzekłem. Muszę wracać za trzy tygodnie. Postaraj się nie rozsypać.
Uśmiechnąłem się do niego kpiąco i wyszedłem. Cały kipiałem gniewem. Dobry tatuś się odnalazł... Też mi coś...
   Zamyślony podążyłem w kierunku lasu.

































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz