wtorek, 8 lipca 2014

Od Willa

 Siedziałem nieruchomo na fotelu bawiąc się palcami. Cho już się ubrała. Pocałowała mnie w policzek i wyszła na zewnątrz. Nie ruszałem się. Przez parę godzin czułem nasilający się w piersi potworny ból. Zerknąłem na kalendarz. A więc już jutro trzeba sprzątnąć stąd Evesta. Byłem słaby. Bardzo słaby. Oczy rozjarzyły mi się znajomym blaskiem. Wiedziałem, że dużej nie dam rady i wybrałem się na mały połów.
  Mijałem obojętnie przechodniów, aż doszedłem do wąskiej ciemnej ulicy. Jak się spodziewałem, zastałem tam tumany prostytutek. Wzdrygnąłem się lekko. Do czego to doszło, żebym musiał wyciągać wspomnienia z jednej z nich. Zaraz wypatrzyłem sobie czarnowłosą i białą jak mąka. Gdy tylko podeszła, pociągnąłem ją za ręke. Przeszedłem parę ulic, aż wreszcie w jakiś opustoszałym zaułku pchnąłem ją na ścianę i złapałem za nadgarstki.
- Jak masz na imię? - spytałem.
- Shaunee.
  Westchnąłem cicho i pocałowałem ją.  Czułem, że zaczęła mi gmerać w pasku od spodni. Bidulka niestety mylnie zinterpretowała moje zamiary, no ale czemu się dziwić. Skupiłem się i zacząłem przeglądać jej wspomnienia... Hm... Gwałt. Tak, to by się nadawało... Od razu poczułem się silniejszy, a narastająca przyjemność zmąciła mi się w głowie. Shaunee już chyba uderzył do głowy hormon. Zaczęła jęczeć i wić się pode mną. Co dalej... Zabójstwo matki. Niech będzie...
  Po paru minutach już się nasiliłem. Z szerokim uśmiechem rozprostowałem ramiona, a oczy rozjarzyły mi się na zielono. Otumaniona dziewczyna półleżała opierając się o ścianę.
- Mamo... Mamo potrzebuję cię - mamrotała.
Przyglądałem jej się sceptycznie. Za parę godzin jej to minie.
 Podążyłem w kierunku domu Cho. Do wieczora oddałem się cały myślą. Gdy przyszła Cho, moc znów mi osłabła. Kurde, co to jest!!
Cho zerknęła na mnie i już wiedziała.
- Oj Will, Will... Co ty robisz, że co chwile tracisz siły?
Podeszła do mnie i usadowiła mi się na kolanach. Wiedziałem już co chce zrobić, gdy tylko mnie pocałowała. Przepełnił mnie żar. Czułem, jak wybiera moje wspomnienia. Skupiłem się i już po chwili ja wartowałem jej. Próbowałem powstrzymać ten cholerny hormon, ale nie udało mi się. Wziąłem ją na ręce i przeniosłem na łóżko. Pochyliłem się nad nią, czując niewysłowioną przyjemność z tych ponurych wspomnień. Przejechałem jej po udach rozdzierając rajstopy, a ona rozerwała mi koszule. Guziki opadły z brzękiem na podłogę. Wiedziałem, jakie wspomnienia ze mnie wydobywa, taktownie mało ważne.
I nagle przed oczami pojawiła się pewna zarozumiała i wredna dziewczyna. Jak oparzony puściłem Cho i cofnąłem się.
  Patrzyła na mnie zdezorientowana, a ja szepnąłem.
- Przepraszam...
Rozwarłem ramiona i skupiłem się. Po chwili przylgnął mi do ciała zwykły podkoszulek. Popatrzyłem na Cho, a potem bez słowa teleportowałem się do Ameryki.
 Trafiłem trochę wcześniej. Nie starczyło mi siły. Co się ze mną działo? Wyczerpany oparłem się o ścianę jakiegoś domu i wtedy pojawił się... Uniosłem oczy i natychmiast pochyliłem się w wyrazie szacunku. Zastanawiałem się co tu przywiało Mistrza, ale zaraz powiedział.
- Wiliamie, obawiam się, że twój pobyt na Ziemi nie skończy się jutro.
Zaskoczony spojrzałem na niego.
- Jak to?
- Musisz zabrać dziewczynę. Tam już nie będzie bezpieczna, gdy ojciec ją opuści. Przez lata ojciec ochraniał ją skomplikowaną, anielską mocą, przez co demon może się do niej zbliżyć, ale nie wyrządzi jej krzywdy. Niestety, zabierasz Evesta, a to znaczy, że jest zarażona na niebezpieczeństwo.
- Panie - szepnąłem - Nadal jednak nie rozumiem, czemu mam ją ochraniać... Ludzie giną codziennie. Kimże ona jest wyjątkowym?
- Pozwów Williamie, że na razie nie podzielę się z tobą swoimi sugestiami. Jedno jest pewne - nie może umrzeć, bo stanie się wielkie nieszczęście, rozumiesz Will? Po prostu nie może. Wilkołaki już jej nie ochronią, nie są  wstanie walczyć z taką osobą i jego mocą - wzbudzony Tanatos przechadzał się teraz po chodniku - Dziewczyna nie jest zwykłym człowiekiem. Tkwią w niej ogromne pokłady moce przekazane przez matkę i ojca, a na dodatek silne geny odziedziczone przez dziadka starożytnego plemienia Ludzi Kennie.
- A druga bliźniaczka? - spytałem.
- Ona jest aniołem, jest w stanie sobie poradzić. Nie jest zagrożona, bo jej geny nie zmieszały się i nie wytworzyły śmiertelnej siły rażenia. Williamie ufam ci i wierzę, że niezależne od waszych stosunków przeniesiesz ją jak najdalej od miejsca zamieszkania. Musicie się przenosić co parę dni, On będzie miał problem z waszym odnalezieniem, a do tego czasu coś wymyślę.
- Jaki On? - zapytałem cicho.
Spojrzał na mnie smutno.
- Szatan Williamie. Najsilniejszy ze wszystkich. 
Otworzyłem szerzej oczy. Czego sam Lucyfer chce od ludzkiej dziewczyny, która może dysponuje gromem energii... Ale jednak to tylko człowiek!
 Postanowiłem jednak nie sprzeczać się ze swoim Mistrzem. On odszedł, a ja pieszo podążyłem do domu Evesta. Westchnąłem cicho. Czułem się jak w Harrym Potterze, tyle, że tam chłopaka ścigał chory psychicznie czarodziej o potężnej mocy - niestety nie dorastający do pięt najgorszemu złu świata. Ciężkie czasy nadchodzą, oj ciężkie.










































































          


































  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz