czwartek, 3 kwietnia 2014

Od Akkie

Biegłam przez las. Czułam się fatalnie. Zabrali mi ją. Zabrali. Już nic mi nie zostało. Potknęłam się o korzeń i upadłam na kolana i zaczęłam płakać. Wyjęłam nóż.
-Żegnaj Akkie Jeana Winchester.-wyszeptałam łamiącym się głosem.
Łzy spływały mi po twarzy. 

"Będziesz ją broniła. Jak nie uda ci się zgładzisz ją i siebie, a jak ci ją odbiorą popełnisz samobójstwo. Tak czy inaczej zginiesz..."

Słowa mojego Pana dudniły mi w głowie. Nie udało mi się. Zawiodłam. Jednak.. Ivy była teraz z rodzicami.
Zamknęłam oczy. Zamachnęłam się i wbiłam nóż w brzuch. Był on nasączony werbeną. Zabije mnie. I tak rany które uzyskałam w walce zatruwały mnie. Werbena była dla nas trucizną. Zabijała nas w ciągu od kilku do kilkunastu godzin. I nie były to wcale przyjemne godziny. Ona działała jak szarańcza i niszczyła cały nasz organizm. Rany które zrobili mi aniołowie także były nią nasączone ale tam nie miała moja skóra tak długiego kontaktu z zatrutym ostrzem.
Osunęłam się na ziemię.
Krwawiłam obficie. Wyciągnęłam drżącą ręką nóż po kilku minutach. Cała byłam we krwi. Zaczynałam się krztusić nią. Obraz mi się rozmywał. Gdyby nie werbena.. rana by się zagoiła i nic by sienie stało. Jednak werbena uniemożliwiała gojenie się ran. A wręcz je powiększała.
Pół przytomna zobaczyłam swoją matkę.
-Mama...-wychlipałam.
-Jesteś wolna. Gregory już tobą nie włada. Śmierć była jedynym ratunkiem.
-Nie.. chce... umierać.
Pamiętałam już wszystko. Co się działo zanim Gregory mnie zabrał. Rodziców, Christiana, Jeremy'ego, Oliviera, Sarę, Eryka... wszystko.
-Akkie nie umrzesz-powiedziała.
Nagle jej obraz zaczął się rozmazywać.
Na początku myślałam że to Joel ale to nie był on. Był to blondyn bardzo do niego podobny. Jeremy.
-Akkie nie umrzesz.
Uciskał moją ranę na brzuchu. Dotarło do mnie że on był tu cały czas.. nie widziałam matki tylko niego. Jednak.. te słowa które wymówiła.. nie mogły należeć do niego. On przecież o niczym nie wiedział. Musiała to być moja matka. Albo jakiś iny głos w mojej głowie.
-Jer?-powiedziałam zachrypniętym głosem.
-Tak. A kto niby? Trzymaj się.
-Wybacz.. pożegnaj Chri..stiana.-nie miałam siły mówić.
Jer wziął mnie na ręce i gdzieś niósł.
-Sama mu to powiesz. Ale raczej nie będziesz musiała się żegnać bo nigdzie się nie wybierasz rozumiesz?
Słabo się uśmiechnęłam. Wiedziałam że miałam kły wysunięte. 
Robiło mi się ciemno przed oczami. Straciłam przytomność. Umrę?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz