czwartek, 3 kwietnia 2014

Od Jeremiego

  Biegłem z Akkie na rękach, żeby szybko zanieść ją do ciotki Kate, która zajmowała się chorymi. Sama była wampirzycą, lecz stała po naszej stronie i miałem nadzieję, że zrozumie i pomoże Akkie.
  Nagle wmurowany stanąłem za wielkim, rozłożystym drzewem. Patrzyłem zaszokowany, jak dwa wampiry wleką za ramiona mojego nieprzytomnego ojca. Nie wiedziałem co się stało z jego skrzydłami. Zakrwawione na czarno, powyrywane i sponiewierane. Twarz miał całą poobijaną, a bluzę zdartą, tak, że na klatce piersiowej widać było mnóstwo ran i sińców z których kapała, normalna czerwona krew.
  Nogi się pode mną ugięły. To przecież był mój ojciec!! Akkie ocknęła się i spojrzała w bok.
- Eryk... - szepnęła i zachłysnęła się gdy zobaczyła mojego ojca. Zmarszczyłem czoło.
- Znasz go...? - szepnąłem.
- To mój... Przyjaciel - powiedziała i znów straciła przytomność.
Wstrząśnięty nie wiedziałem co robić. Ratować tatę...? Czy odnieść Akkie?
Całe szczęście ratunek przyszedł szybko. Lacey odebrała ją ode mnie. Zapytałem cicho.
- Gdzie jest Christian?
- Wkręcili go do walki...
Spojrzałem w niebo. Modliłem się, żeby nic mu się nie stało.
- Widziałaś... Moją... Mamę?
- Tak, uciekała z Ivy lasem. Potem już nie..
- Ivy bezpieczna... - odetchnąłem z ulgą. Przynajmniej jej nic nie było.
Gdy Lacey odeszła rzuciłem się w pogoń za wampirami z moim ojcem. Szybko ich dogoniłem, jednak nie wychodziłem z ukrycia i skradałem się krzakami.
Śmiali się.
- No szef nas wynagrodzi, że złapaliśmy ich dowódce.
- Eryk... Przyznaj, że trafiło nam się, jak ślepej kurze jajko. Musiał być widocznie czymś naprawdę wstrząśnięty.
Chłopak, który miał na imię Eryk, wzruszył ramionami.
- Trudno.
- Boję się... Boje się, że poniesiemy jakieś konsekwencje,  za takie katowanie go... Anioły na pewno nas dopadną.
- Nie jęcz jak stara baba. Nic nam się nie stanie. Anioły będą wiedzieć, żeby z nami nie zadzierać.
- Ale Eryk.. Oni wygrywają walkę.
Eryk wzruszył ramionami.
- Może wygrają tą walkę, ale poniosą ogromną stratę.
- Masz rację. 
Nagle dołączyła do nich jakaś dziewczyna. Podeszła bliżej i gwizdnęła z uznaniem.
- No, no... Nieźle chłopaki się spisaliście.
Nachyliła się nad szyje ojca.
- Sara... Nie gryź. Wiesz,  że jego krew jest trująca.
- Oj tam oj tam.
- Spijesz z niego wszystko i zginie, za nim dostarczymy go do Gregorego, a ty po nim.
- Daj spokój Eryk. Kto nie ryzykuje ten nie pije szampana.
Eryk wzruszył ramionami i puścił go. To samo zrobił ten drugi. Wspomniana wcześniej Sara odwróciła go władczo ręką i rozsiadła się na jego ranach.
Nachyliła się i ugryzła w szyję . Piła i piła. Odsunęła się na chwilę. Szlak mnie wziął, gdy z lubością oblizała miejsce ugryzienia.
  Łzy wściekłości cisnęły mi się do oczu. Czemu on? Czemu mój ojciec?!
Nagle ktoś wybiegł z naprzeciwka, z drzew. Poznałem to chwili, że to Roxana. W agonii rzuciła się na nich. Wybiegłem z ukrycia i zrobiłem to samo. Po chwili uciekli w popłochu.
  Goniłem ich jeszcze przed chwilę, lecz odpuściłem. Odwróciłem się i zobaczyłem wstrząsający widok.
Roxana klęczała przy tacie płacząc. Oczy jej potwornie zapuchły, a łzy rozpaczy spadały na ziemię i na ciało taty. Złapała go za nieruchomą rękę i powtarzała w agonii huśtając się teraz na piętach.
- Nie, nie to nie prawda. Joel nie zostawiaj mnie. Joel kocham cię! Joel, Joel proszę cie umieraj.
Prosiła zrozpaczona, a ja stanąłem i nieznane uczucie ściskało mi serce.
 Przypomniałem sobie wszystkie chwile, gdy wyzywałem ojca. Gdy życzyłem mu, żeby coś mu się stało podczas jego wypraw. Gdy narzekałem, że ma mnie gdzieś.
 Tym czasem, to ja miałem go gdzieś. Gdy przychodził wieczorem do mnie, żeby pogadać, odpychałem go wymawiając się snem. Gdy chciał mnie gdzieś zabrać, wykręcałem się nauką lub spotkaniami.
   A teraz... Go straciłem. I już nigdy nie będzie mógł mnie nigdzie zabrać. Nie będę mógł z nim pogadać...
Nagle zobaczyłem, że otworzył powoli oczy. Podbiegłem do niego. Jakaś iskierka nadziei pojawiła się w oku Roxany.
- Joel?! Joel?! Jak się czujesz.
- Kiepsko... - mruknął bez cienia uśmiechu, siląc się na entuzjastyczny ton.
- Nie udawaj staruszku. Widzę, że źle się masz. - powiedziałem usiłując żartować, a on zaśmiał się cicho.
- Jeremy... Przepraszam, że cię zaniedbywałem...
- Nie tato. To ja cię do siebie nie dopuszczałem..
- Wszystko jedno... Gdybym był dobrym...
- Przestań. Jesteś dobrym ojcem - przerwałem mu.
Uśmiechnął się z trudem.
- Mam prośbę...
- Mów.
- Ponieważ myślę, że dość szybko się wykończę....
- Nie mów tak!! - krzyknęła Roxana i złapała go mocniej za ręke.
On mówił dalej.
- Przekaż... Tei... Mamie... Że ją kocham... Ivy też... I Akkie....
- Akkie? - zapytałem zdziwiony.
Westchnął.
- Przeproś ją za to... I powiedz.. Powiedz, że nie wiedziałem o tym... Kim jest dla mnie... I powiedz... Że ją kocham..
- Kim jest dla ciebie...?
- Córką... - wyszeptał z trudem.
Zaszokowany drgnąłem, jednak nie dałem po sobie tego poznać. Akkie?! Akkie moją przyrodnią siostrą?! A ja do niej... Startowałem...?!
  Wyżalania i zaszokowanie zostawiłem na później. Teraz liczyła się każda minuta spędzona z ojcem.
- I Jeremy... Ciebie też kocham.... Najbardziej na świecie...
Nie zdołałem już pohamować łzy. Jedna, mała zapodziała mi się na policzku.
 Czułem, że jego czas się zbliża. Nie chciałem tego. Naprawdę..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz