sobota, 5 kwietnia 2014

Od Jeremiego

   Stałem nieruchomo patrząc na Akkie leżącą na podłodze. Coś się działo ze mną od paru dni i tylko dziwne uczucie które żywiłem do Johanny i fakt, że miałem rodzinę, powstrzymywała mnie przed ucieczką. Czułem się fatalnie, jak nigdy. Nie miałem pojęcia, co się ze mną dzieje. Nachodziły mnie coraz mroczniejsze myśli. Np. wczoraj o mało nie uderzyłem Christiana. Nie wybuchłem na bez przerwy gadającą Ivy. Nie spoliczkowałem Lacey, która przytuliła się do mnie szlochając z powodu stanu choroby mojego kuzyna i poległej siostry ciotecznej.
  A teraz miałem ochotę dobić Akkie. I choć wiedziałem, że tak naprawdę nie myślę, tylko jakaś nieznana moc wkradła mi się do serca, wkurzało mnie to, że zawsze gdy ją odratowaliśmy wspólnymi siłami, musiała coś zrobić, by znów doprowadzić się do takiego stanu, a nawet gorszego.
 Usiłowałem zwalczyć to dziwne, mroczne "coś", jednak nie pojmowałem. Nie widziała napisu?! Trzymaliśmy tą wodę, żeby leczyć rany. W przeciwieństwie do wampirów, werbena nas leczyła, choć używaliśmy jej rzadko.
  Nagle poczułem czyiś okrzyk. Odwróciłem się momentalnie.
Ciotka Kate stała w drzwiach, zakrywając sobie usta. Oczy miała szerokie jak spodki i patrzyła to na mnie, to na Akkie.
 W opóźnieniu zdałem sobie sprawę, jak sytuacja dla niej wyglądała. Ja trzymałem butelkę z werbeną... Odkręconą. Akkie leżała pode mną nieprzytomną i targały nią drgawki. Była cała poparzona.
 Momentalnie się coś we mnie odblokowało.
- To nie tak ciociu, ja...
- Potem będziesz się tłumaczyć. - odparła chłodno. - Nie wiem dlaczego to zrobiłeś, ale zwołaj kogo się da. Trzeba jej pomóc, za nim będzie za późno.
Wszedł Christian, kuśtykając na kulach. Od paru dni chodził normalnie - tylko z pomocą. Dochodził do siebie.
- Co tu się dzie.... - zapytał, lecz nie dokończył. Jego wzrok spoczął na Akkie.
- Jeremy!! - wrzasnęła ciotka, żeby mi przypomnieć, do kogo mam biec.
Natychmiast się poderwałem i odnalazłem koleżankę ciotki Kate - czarownicę, która również pomagała w leczeniu poległych po bitwie.Wytłumaczyłem jej szybko sytuację, gestykulując. Zrozumiała i pobiegła żeby pomóc.
 Potem odnalazłem przybitego po stracie przyjaciela (mojego ś.p. ojca). Po proszeniu o pomoc, z wahaniem poszedł szybko w stronę "namioto - domu". Rozumiałem go. W końcu nienawidził wampirów, bo zabiły jego najbliższych. Postanowił pomóc, pewnie tylko dla tego, że Akkie była córką, jego najlepszego kumpla.
  Poprosiłem o interwencję, również Roxane. W milczeniu poszła w kierunku domu. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, co się działo z znajomymi i przyjaciółmi rodziców, po ich śmierci... Na pogrzebie byłem nieobecny myślami. Niby zwykła ceremonia, jednak... Przyszło na nią dziesiątki, jak nie setki aniołów i innych, a w powietrzu panowała dziwna aura. Jakby ojciec z matką stali koło mnie i wszystko dokładnie obserwowali.
  Wzdrygnąłem się. Nie wiedziałem, czy... Czy wrócić. Moje własne myśli mnie przerażały, zarówno jak i czyny. Stawałem się coraz brutalny i bałem się, że to może zajść za daleko... Oby nie.
 


- A więc ma jakieś szanse przeżyć? - zapytał Christian grubym głosem. Miał taki tylko, gdy był albo wzruszony, albo okropnie zmartwiony.
- Szanse jakieś zawsze są... - powiedziała cicho ciotka patrząc się mi w oczy.
- Christian... Idź zobacz co z Ivy. Myślę, że może być porządnie zmartwiona. - powiedziała ciotka. Wiedziałem, że to był tylko pretekst i niema prośba, żeby nas zostawił samych. On też o tym wiedział.
Gdy drzwi się za nim zamknęły, ciocia zaczęła.
- Jeremy... Martwię się o ciebie.
- Bez potrzeby. - odparłem lekko złośliwie i oparłem się o poręcz kanapy.
- Widzę co się z tobą dzieje i... Wiem co to jest. Rozmawiałam na ten temat z Roxaną.
- Brawo. I do czego doszłaś?
- Myślę... Obie myślimy... Że... Ciemniejesz.
- Ciemnieje? - wybuchłem śmiechem. To stawało się dziwaczne.
- Nie śmiej się Jeremy. To normalny proces u naszej rasy.
- To czemu nikt, kogo znam "nie ciemniał" ?
- Jest to niezwykle rzadkie... Fakt... Ale większość z nas uchroniła przed tym miłość. Miłość do drugiej osoby, lub rodziny... Oczywiście,  zdarzały się osoby samotne. Jednak i one nie zawsze ciemniały.
To może być spowodowane również silnym wstrząsem.
- Aha.... - Nic więcej nie byłem w stanie z siebie wykrztusić. To mnie przerażało, a zarazem ciekawiło.
- Myślę... Że u ciebie oba powody sprawiają na to, że ciemniejesz.
- I co mam niby z tym zrobić?
- Po... Moich ustaleniach i... badaniach. Doszłam do wniosku, że jest ktoś kto może ci pomóc, bo darzysz go jakimś specjalnym uczuciem.
 Znieruchomiałem na chwilę. Czy ciotka potrafiła czytać w myślach?!
Widząc moją reakcję dodała szybko.
- Tu nie tylko chodzi o jakieś obce osoby... czy... twoje... Ehm... Sympatię. To może być też rodzina... Akkie, Ivy... ja... 
- Ciociu, mów do czego zmierzasz.
Ciotka Kate westchnęła. Pochyliła się lekko i szepnęła.
- Wybacz, jednak musiałam to zrobić dla twojego... bezpieczeństwa. Anioły po zaciemnieniu, nie myślą logicznie. Zabijają wszystkich. Nie tylko wampiry, ale też inne istoty nadnaturalne... Również swoich, wierząc ślepo, że tak każe im  Bóg. Takich osobników nie można powstrzymać. Co najwyżej... Zgładzić.
Wzdrygnąłem się lekko.
- Rozmawiałam z Christianem i... - kontynuowała - dowiedziałam się, że... Jesteś związany emocjonalnie z pewną dziewczyną... I tak sobie pomyślałam, że...
Natychmiast zesztywniałem i zacisnąłem palce na oparciu fotela. Wbiłem przenikliwy wzrok w ciotkę Kate. Jak mogła o takich rzeczach gadać z Chrisitanem.
Wściekły wstałem. Nie panowałem nad sobą. Miałem ochotę ją uderzyć, a potem rzucić się na Christiana... Jednak coś mnie powstrzymywało.
 Ciotka wstała i położyła mi dłoń na ramieniu.
- Widzisz? Gdybyś nie czuł nic do tej dziewczyny... Gdyby jej nie było. Johanna... Tak ma na imię? W każdym razie... Dawno byś mnie zranił tak samo jak Christiana...
- I co mam z tym zrobić?! Johanna ma własne życie i nie potrzebuje mnie w nim. Zresztą... ja jej w swoim też. Nie chcę mieć z nią kontaktu, jednak ciągnie mnie do niej. Czuję, że muszę jej pomóc. - powiedziałem ciotce szybko i odwróciłem głowę zagryzając wargę. Miałem nadzieję, że ciotka zrozumie i nie będzie mnie już więcej gnębić.
Lecz ta odpowiedziała.
- Jeremy... Zatrzymałem się na niewytłumaczalnej niechęci i nie chcesz iść dalej. Czemu? Bo tak ci wygodniej? Bo męska duma ci nie pozwala? Gdybyś był koło niej, zaciemnienie nie dopadłoby cię, a ty byś był w miarę... szczęśliwy. Przetrwałbyś lepiej śmierć rodziców. Od parunastu tygodni, żyjesz w wiecznej obojętności. Nie wiem jak do ciebie dotrzeć, jednak dla twojego własnego dobra, wraz z Christianem postanowiliśmy za ciebie. Zostaniesz jej aniołem stróżem. Sprawdzałam znaki z nieba i... Wszystko wskazuje, że  tak właśnie ma być. Tak zdecydowali archaniołowie.
 Prawie się nie poplułem ze śmiechu, po jej monologu.
- Ja?! Ciociu... Ja?! Daj spokój!
- Nie mogę. Nie mogę Jeremy! Musisz to zrobić, inaczej... Boję się pomyśleć, co się z tobą stanie! Jest jeszcze w tobie cząstka... Silna cząstka dobra, którą mentalnie utrzymuje Johanna. Nie zauważyłeś, że jak o niej myślisz, to lepiej się czujesz? Że jak...
- Dość. - przerwałem jej dygocąc z nagłego gniewu. - Wątpię, czy w ogóle będę się nad tym zastanawiał.
- Jeremy... Proszę...
- Nie wiem. Nie wiem. To takie niepojęte!
- Musisz. Musisz... Błagam cię, zgódź się! Joel i Teaurine znienawidzili mnie, gdyby się dowiedzieli, że po ich śmierci coś takiego się stanie.
Przemilczałem to i ruszyłem ku drzwiom. Gdy nacisnąłem klamkę, odwróciłem się i powiedziałem przez ramię.
- Rozważę tą propozycję, ale nierób sobie nadziei ciociu. Jestem imprezowiczem i "panem ładnym". Nie stróżem.
Po czym ruszyłem przed siebie. Musiałem zwalczyć moje "drugie ja". Oby mi się udało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz