czwartek, 3 kwietnia 2014

Od Jeremiego

 Nie mogłem do siebie jeszcze dojść. Siedziałem w osobnej sali cały drżąc. Przed chwilą przynieśli Christiana. Był w makabrycznym stanie. Jedno skrzydło całe poranione, złamana noga, ręka i żebra liczne rany cięte. Na dodatek ktoś z niego pił, bo został ślad, a u aniołów rana się nie goi. To taki jakby plus, aby inni aniołowie mogli się zemścić za wyrządzoną mu krzywdę na wampirze, gdy wcześniej nie wykończy go zatruta krew.
  Mój ojciec nie żył. Matka pewnie też. Wszystko się już wyciszyło. Na polanie leżały tylko trupy i masa czarnego płynu - krwi ze skrzydeł aniołów. W powietrzu unosił się zapach dymu i spalenizny.
  Anioły przed walką rozbiły dość spory namiot, a ciotka Kate czarownica, a zarazem wampirzyca udoskonaliła go tak, że przypominał duży hotel.
  Nikogo nie było w pobliżu. Wszyscy w ciszy zgromadzili się na polanie, wokół zwłok mojego ojca... Cały czas siedziała przy nim Roxana. Nie wiedziałem, że go kocha/ła.... Miała z nim jakiś romans? Nie... Na pewno nie. Ojciec kochał matkę nad życie.
  Ja stamtąd musiałem po prostu odejść. Nie zniosłem już współczujących spojrzeń ludzi. Akkie leżała nieprzytomna w pokoju. Doszedłem już do siebie z wiadomością, że mam dwie siostry. Choć było to straszne. Obliczyłem, że ojciec musiał zdradzić matkę przed ślubem. Byłem młodszy od Akkie... Parę dni? Jako anioł formalnie byłem starszy, ale wiekowo... No przewyższała mnie te parę dni.
  Nagle Ivy wysmyknęła mi się z kolan na których cały czas siedziała i melancholijnie kiwała się to wprzód to w tył. Pobiegła do jakiegoś pokoju. Nie chciałem za nią pójść. To była rozsądna dziewczynka i wiedziała jak się zachować w sytuacji.
  Jednak po paru minutach przybiegła ze strachem wymalowanym na twarzy.
- Jeremy! Jeremy! Akkie! Coś jej się stało!
Poderwałem się natychmiast i pobiegłem za małą. Jasne warkoczyki podskakiwały jej na głowie.
 Okazało się, że Akkie zaczęła krwawić. Pokręciłem głową z dezaprobatą.
- Niepotrzebnie wstawałaś. - mruknąłem do niej.
- Wiem, ale... - wykrztusiła z trudem.
Wziąłem ją zmartwiony na ręce i zaniosłem do jej pokoju. Położyłem ją na łóżko. Zawahałem się przed ściągnięciem koszuli. Nie byłem jakimś zbokiem, tylko w końcu jej bratem i musiałem sprawdzić co z raną.
Jednak zawsze wypadało się zapytać.
 Z trudem skinęła głową. Sprawnie rozdarłem koszulę. W końcu liczyła się każda sekunda.
Nie zdziwił mnie zbytnio widok bielizny. Za to poważnie zmartwiłem się raną, gdy zabrałem bandaż.
Jęknęła cicho. Nie było wyboru. Żyła tylko dzięki czarom Kate. Widziałem, że jest głodna.
Z zimną krwią wyciągnąłem telefon i szybko zadzwoniłem do ciotki.
- Halo? - zapytała roztrzęsionym głosem. Widocznie płakała.
- Ciociu... Mam problem z Akkie.
- Jaki? Co się dzieje?
- Wstała i rana krwawi. Na dodatek jest głodna. Co mam robić?
- Wykonuj teraz uważnie moje polecenia, dobrze? Najpierw trzeba zaspokoić apetyt. Będę za jakieś 20 minut więc musisz się skupić.
- Yhm.
- Najpierw w szufladzie poszukaj strzykawki z żółtym płynem.
- Strzykawka z żółtym płynem... jest... - wyciągnąłem z szuflady.
Za sobą słyszałem przerażone piski małej. Działałem pod coraz większą presją.
- Musisz ją nakarmić Jeremy... Zapasy krwi skończyły mi się dla Christiana i innych pacjentów... Jesteś gotów.
Zmarszczyłem brwi. Dla siostry wszystko.
- Tak... Ale czy moja krew jej nie otruje?
- Po to jest ta strzykawka. Przetrzymywałam ją na kryzysowe sytuacje. Wbij ją sobie. Najlepiej w miejsce, w które dasz jej się napić.
- Yhm...
Po namyśle wbiłem sobie strzykawkę w szyję. Niech się tam napiję. W końcu przepływa w tym miejscu najwięcej krwi.
 Czułem jak nieznany płyn rozchodzi mi się po żyłach. Zemdliło mnie lekko, jednak nie poddawałem się.
- Dobrze... Nakarm ją... Teraz.
Ciężko odetchnąłem. Byłem świadom tego, że jeśli się nie opanuję, mogę zginąć... Ale trudno.
Podszedłem do niej blisko i ściągnąłem bluzę, tak że zostałem w samym podkoszulku, aby miała dobry dostęp do szyi.
- Pij. - szepnąłem.
- Nie! Głupi jesteś?! - powiedziała z trudem.
- Nie bój się. Nic się nie stanie. Moja krew jest dobra, dzięki specjalnej substancji.  Pij....
- Nie mogę Jeremy...
- Pij... Proszę...
 Nie wahała się długo. Z lubością wgryzła mi się w szyję łapiąc mnie za policzki. Jęknąłem i podparłem ręce na ramie łóżka. Przymknąłem oczy. Czułem jak ucieka ze mnie życie. A ona piła... I piła. Nie dziwiłem jej się, bo wiadome było, że krew aniołów jest słodka, dobra i kusząca. I niestety - dla wampirów - zatruta.
 Z trudem zerknąłem na siostrę. Patrzyła na nas z przerażeniem. Ja opadałem już z sił. Ledwie dałem rady ustać na nogach. Przymykałem oczy.
  I wtedy Akkie się oderwała patrząc na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Po chwili zasnęła.
- Akkie! Akkie! Nie!
Jednak głos dobiegający z słuchawki  był spokojny i zadowolony.
- Brawo Jerry. Właśnie uratowałeś jej życie. Krew anioła - nie zatruta - powoduje, że rany się leczą. Oczywiście, całkowite zagojenie jej ran jest bardzo skomplikowane i nie wiadomo czy z tego wyjdzie. Ale bądźmy dobrej myśli.
 Westchnąłem i opadłem zmęczony na krzesło.
Nagle w głowę wkradła mi się niespodziewana Johanna i poczułem nagłe pragnienie, żeby tu była...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz