środa, 2 kwietnia 2014

Od Joela

 W końcu musiałem wyjawić Tei prawdę, choć była ona okrutna. Prowadziliśmy dość burzliwą dyskusję, dzień przed wymianą.
- Chcę się wymienić za moją córkę!
- Nie ma takiej opcji. To nie będzie konieczne. Odbijemy ją i tak. Jesteśmy silniejsi od wampirów.
- Yhm. A co jeśli zrobią tak, że... zabiją ją? Nie przeżyję tego! Może nie widać tego w moim zatwardziałym sercu, ale kocham ją i każdy dzień spędzony bez niej, to kolejny gwóźdź wbity w moje serce...
- Rozumiem, ale Tea... Nie mogę ryzykować utraceniem także ciebie. Jestem beznadziejnym ojcem dla Jeremiego i Ivy. Muszę to zmienić... - położyłem jej dłoń na ramieniu.
Strząsnęła ją zła.
- Wiem, ale nie zachowuj się jak heros! Przestań udowadniać wszystkim, że sam sobie poradzisz! - warknęła.
 Zapatrzyłem się w okno i westchnąłem.
- Ja po prostu chcę cię chronić... Czy to coś złego? - szepnąłem.
- Nie... Oczywiście, że nie - zapewniła - Ale ja nie będę siedzieć bezczynnie w domu i czekać, aż wrócisz z naszą córką.. Nie jesteś nieśmiertelny Joel, mimo że jesteś aniołem. Nie zapominaj, że ciebie też mogą w jakiś sposób zabić, a wtedy co?! Nie mogę stracić jeszcze ciebie!
 Westchnąłem.
- No dobrze...
- Alleluja!
- Ale będziesz się trzymać w bezpiecznej odległości?
Przewróciła oczami.
- Nie będziesz robić, żadnych głupich rzeczy.
- Uhm. - mruknęła.
- Jak ci powiem, żebyś uciekała.. Uciekniesz?
- Yhm... - przytaknęła.
- Zrobisz co ci każę?
- Jeśli będzie chodziło o zagrożenie twojego życia... To nie... - dodała ostrożnie.
- No dobrze. Jesteśmy umówieni...
Podszedłem do niej blisko i ująłem ją pod brodę. Pocałowałem lekko i szepnąłem.
- Kocham cię Tea.
- Ja ciebie też - powiedziała po czym przytuliła się do mnie.
Oboje w tym samym momencie zerknęliśmy na drzwi sypialni. Trzeba było uczcić tą ostatnią noc. Wziąłem sprawnie Teę na ręce i pchnąłem drzwi.
- Kate nie ma? - szepnąłem.
Pokręciła głową z lekkim uśmieszkiem.
  Pocałowałem ją namiętnie i zsunąłem jej sweter z ramion. Wyprężyła się na łóżko, a ja zacząłem całować ją w szyję.
 Dobrze było znów ją czuć przy sobie.




- Zostajesz.
- Nie zostaje.
- Zostajesz.
- Nie!
- Obiecałaś.
- No dobrze, ale..
- Bez żadnych ale. - zarządziłem i jeszcze raz czujnie sprawdziłem czy wróg nie nadchodzi z północnej części polany.
  Staliśmy na samym początku jej. W różnych częściach, za drzewami, na nich, w powietrzu niedaleko mnie, czuwali aniołowie z naszej kwatery. Szef siedząc na krześle, podpierał głowę siny. Nie powinniśmy go brać, zwłaszcza, że już się pomału kończył, bo dożywał wyznaczonego wieku. Miałem po nim przejąć dowództwo ogólnie, bo i tak większość uważało mnie za szefa.
   Teaurine stała koło mnie cała spięta. Wojowniczo uniosła podbródek i obserwowała drzewa po drugiej stronie polany.
  I nagle białe plamy wyłoniły się z drzew. Dziesiątki, setki białych plam. Na ich czele stał.. Gregory. Mimowolnie zacisnąłem wściekły pięści. Ten człowiek zmarnował mi życie i w tej chwili obchodziło mnie tylko to, by go zabić.
 Obejrzałem się na swoją ekipę. Wszyscy na czarno. Wbrew pozorom, chodź byliśmy aniołami, nie byliśmy biali. Dobre anioły by nie zabijały. Więc logicznie, my byliśmy mroczni.
  Zobaczyłem Ivy i serce mi zamarło.  Wyrywała się z rąk jakieś dziewczyny i krzyczała.
- Mamusiu!! Tatusiu!!
 Instynktownie nie patrzyłem na pijawkę, która ją trzymała. Miałem ich ochotę wszystkich zabić.
   Tea zrobiła krok do przodu, ale ją zatrzymałem.
Miałem nadzieję, że wszystko pójdzie po dobrej myśli.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz